Polacy, szykujcie się, idzie bieda. Już widać ją na półkach w Biedronce i Lidlu
Chcemy kupować tanio, a sklepy idą nam na rękę i usuwają z półek produkty premium. O tym, jak koronawirus zmienia ofertę sieci handlowych, dlaczego Dino ogrywa konkurencję i o obawach związanych z planami powstania Narodowej Sieci Handlowej, rozmawiamy z Tomaszem Szaconiem, właścicielem Retailpoland Consulting.
Adam Sieńko, Bizblog.pl: Mówi pan, że wódka w trakcie kryzysu się nie sprzedaje?
Tomasz Szacoń: Tak, pod warunkiem, że trzeba za nią dużo zapłacić (śmiech). Hipermarkety odnotowują spadek sprzedaży produktów premium, drogich alkoholi powyżej 100 zł. Mainstream, czyli alkohole między 25 zł a 50 zł, sprzedają się niezmiennie dobrze. Podobnie dzieje się na rynku kosmetycznym. Konsumenci wycofali się z drogich produktów. Tryumfy święcą za to mydło czy żele antybakteryjne. Tanie oczywiście.
Sieci szukają teraz na gwałt tanich zamienników?
Na pewno starają się rewitalizować półki. Patrząc na zachowania klientów, od lutego sieci musiały zweryfikować i rozszerzyć ofertę produktów mainstreamowych, a obciąć ofertę premium.
Czasami próbuję zresztą tę półkę zmienić. Słyszę wtedy: moja półka to odzwierciedlenie trendów rynkowych.
Twierdzi pan, że polski klient jest mocno konserwatywny i szuka tego, co już zna.
Ogromna część Polaków została nazwana w badaniu Shopper Trends, przeprowadzonym przez Nielsena „konserwatywnymi patriotami”. Kupują zawsze to samo, w tym samym miejscu i najlepiej za tą samą cenę. Jeżeli nie ma promocji, trudno, wciąż decydują się na ten sam produkt. To ok. 50 proc. klientów
Bizblog.pl poleca
- Spełni się wielkie marzenie Jarosława Kaczyńskiego? Taki złoty to byłaby wielka rzecz…Marek Dietl, prezes warszawskiej giełdy twierdzi, że złoty mógłby być […]
- CD Projekt teflonowy jak Angela Merkel. Spadki wywołać może już tylko trzęsienie ziemiPo drastycznych spadkach CD Projekt na giełdzie tuż po premierze […]
- Czas pożegnać węgiel, gaz i ropę. Szef EBI nalega na szybsze rozstanie z paliwamiDr Werner Hoyer, prezes Europejskiego Banku Inwestycyjnego, stawia sprawę jasno: trzeba jak najszybciej pożegnać paliwa kopalne.
Co z resztą?
Łowcy okazji – pojadą na drugi koniec miasta, postoją w korku, spalą paliwo, ale kupią tanio. To kilkanaście procent rynku. Ostatnia część to tzw. lifetrends. Dadzą się pokroić, żeby być modnym i nowoczesnym. Mogą przepłacić, ale chcą się pokazać w social media.
Dla mnie jako handlowca Covid-19 to ciekawe zjawisko. Był moment, gdy wszyscy rzucili się ślepo na środki higieny osobistej. Za chwile zobaczyli, że maseczki używa się wielokrotnie, a 5-litrowy płyn wystarczy na 3 miesiące, więc trzeba go wybrać z głową. Teraz wracają i zaczynają zwracać uwagę na zapach czy skład. Bo śmierdziało denaturatem, bo podłoga zrobiła się tłusta. Kupcy zaczęli mnie pytać o jakość.
Na przykład?
Maseczki z jonami srebra, które ma właściwości bakteriobójcze. Takie zapytania teraz dostaję z sieci handlowych.
Powstał już jakiś profil klienta pocovidowego?
Każdy z pewnością marzy o czymś takim, ale mamy za mało danych. Potrzebujemy pełnego roku. Na razie do badania rynku służą nam tzw. akcje in-outowe, czyli sprzedaż czasowa. Sieci testują w ten sposób, co będzie się sprzedawać w danym miesiącu. Jeżeli produkt przestaje mieć wzięcie, wycofują go z oferty i próbują szczęścia w innym kwartale.
Koronawirus przypomina mi sytuację sprzed kilku lat, gdy Polskę nawiedziły falę upałów. Wzrosło zapotrzebowanie na wiatraki, a zapasy magazynowe szybko się skończyły. W kolejnym roku sieci zaczęły szukać dostawców w Polsce zamiast importować z Chin.
Postawiły jednak warunki: Kupimy od Was 10 tys. wiatraków, ale jeśli nie będzie pogody, to zwrócimy wam wszystko, czego nie sprzedaliśmy.
Mało opłacalne.
Ryzyko zawsze przerzucane jest na dostawcę, ale bez niego nie ma biznesu. Mądry dostawca zapisze sobie w umowie, że po sezonie na wiatraki kupiec weźmie od niego grzejniki. I wyjdzie na swoje.
Co do efektów pandemii, widzę, że Auchan zrobił półkę ochrony osobistej. W Kauflandzie maseczki pojawiły się przy kasie, tam gdzie zazwyczaj można znaleźć batony. Covid-19 już zmienił półkę. Nie ma co psioczyć na koronawirusa, trzeba umieć się dostosować. Widzę mnóstwo firm, które w tej nowej rzeczywistości się odnalazły.
Mówi pan o tych, które przerzuciły się na produkcję maseczek?
Mamy przykład producenta rajstop Adriana, który przestawił maszyny i wyprodukował dla Lidla maseczki dobrej jakości. Orlen zajął się w tym czasie płynem do dezynfekcji. Tak samo postąpił BZK Alco, czyli część grupy Bakoma, tej od jogurtów.
Sieci reagują na Covid-19 tak jak reagują na każdy inny trend. Przykład pierwszy z brzegu: żywność wege-bio. Nawet McDonald wypuszcza już sałatki, które są postrzegane jako zdrowe. Tak samo jest z zero waste i ograniczaniem plastiku.
Któryś z tych trendów przez epidemię wyhamuje?
Oczywiście, wszyscy przeciwnicy folii ucichli i wkładają ręce w woreczki ochronne. (śmiech) W grudniu pisałem artykuł o Kauflandzie, którego chwaliłem za wprowadzenie woreczków na owoce wielokrotnego użytku za 2 zł. Można je opłukać i przyjść z nim następnego dnia. W ten sposób Kaufland oszczędza dwie tony folii rocznie.
Ale przyszedł koronawirus i ekologia znikła.
Okazało się, że zrywki są bardzo potrzebne. Bez folii nie poradzilibyśmy sobie z epidemią.
Tak samo jest z plastikiem. Mówimy, że jest złe. Lepsze szkło, bo jest naturalne, bo z piasku… Nawiasem mówiąc, nie słyszałem, by zbierało się je z drzew, trzeba je wyprodukować. Produkcja masowa szkła jest droższa od plastiku, a używamy go dzisiaj jednorazowo. Jeżeli popieramy szkło, powinniśmy je myć i wracać z nim do sklepu. To byłaby wtedy ekologia. Kupowanie przetworzonego szkła jest mniej opłacalne. Tak samo z plastikiem stworzenie nowego tańsze o 30 proc. Potrzebna nam lepsza infrastruktura. Ale widać, że wirus uspokoił ruch zero waste.
A propos trendów. Gdy rok temu pytałem o Mere słyszałem, że Polacy odzwyczaili się od hard dyskontów. W czasach kryzysu to się zmieni?
Taniość i tanioszka zawsze w Polsce będzie postrzegana jako coś dobrego. Tym się różnimy od Europy Zachodniej. Tam to się nie sprawdza. Tanio oznacza: nie stać cię, żeby kupić drugi raz. Proszę zobaczyć, że hasła: „Nie pozwolimy nikomu przebić naszych cen” albo „Włączamy niskie ceny” wciąż działają na Polaków. Wciąż chcemy wierzyć, że jest tanio, a wcześniej było drożej. Chociaż wszyscy wiemy, że podczas Black Friday podnosi się ceny, by je potem obniżać.
Mere obiecuje, że będzie o 30 proc. tańsze. Idealna propozycja na czas kryzysu.
Tak, pod warunkiem, że da radę zachować jakość. Moim zdaniem idealną równowagę miedzy ceną a jakością zdołała znaleźć Biedronka. Ma 40 proc. produktów w marce własnej. Klienci nie kupią już taniej, bo…
Wrócą złe wspomnienia?
Pamiętamy szydercze hasło: „bądź twardy jak żelki z Biedronki”. Jeden z polityków powiedział, że Biedronka jest dla najbiedniejszych. Sieć była bardzo niezadowolona, jej sklepy zaczęły kojarzyć się z obciachem. W pewnym momencie Polacy zaczęli z Biedronek uciekać. W 2015 Jeronimo Martins ruszyło do kontrataku z reklamą: „zaskoczysz się jakością Biedronki”. Sklepy zmieniły koncept, wyrzuciły palety, wprowadziły produkty premium. Owocowe wino zastąpiły wina z Mołdawii i Gruzji. Pojawiła się 12-letnia whisky. Taniocha zaczęła kojarzyć się z badziewiem.

Carrefour ogłosił niedawno, że na wybranych rynkach wejdzie z white label, białymi etykietami znanymi z czasów kryzysu naftowego.
Biedronka celowo od takich zabiegów uciekła, dla budżetowych klientów stworzyła private brand – własną markę. White Label można było znaleźć w latach 90. w Makro, a potem w Carrefourze i od tego czasu źle nam się kojarzy. Polacy widzieli, że ciasto z najtańszych drożdży nie rośnie, po taniej wódce boli głowa, a z mąki nie da się zrobić pizzy. Zaczęli być sceptyczni.
Jeżeli Mere chce z powrotem wciągnąć Polaków do produktu hard dyskontowego, to narzuca się pytanie, kto w to pójdzie? Biedronka robi na marce własnej ok. 25 mld zł obrotu. To pokazuje, że jest potencjał. Ale Rosjanie nie mogą zejść poniżej oferowanej przez nią jakości.
Z zainteresowaniem obserwuje też ekspansję Dino. Na wschodzie kraju sklepy polskiej sieci powstają jak grzyby po deszczu. A niby mamy kryzys.
Dino myśli już o przyszłości. Proszę zauważyć, że nie stawia swoich sklepów w centrach miast tylko na obrzeżach. Jak pan myśli, dlaczego?
Bo taniej?
Również. Chodzi jednak o to, że tam wynosi się klasa średnia. Kraków kupuje działki w Skawinie i Bochni. W Warszawie Dino nie ma ani jednej placówki, za to postawiło sklepy w Pruszkowie, Nowym Dworze Mazowieckim Serocku, Zielonce czy Piasecznie. Poznań? Puszczykowo i Swarzędz. Dzisiaj to wygląda dziwacznie, ale za 5 lat dookoła tych sklepów będą osiedla. Mieszkańcy zamiast stać w korkach, będą woleli zrobić zakupy koło siebie.
Hebe, które ma przecież tego samego właściciela co Biedronka, w trakcie pandemii zwolniło tempo rozwoju i wycofało się z budowy 50 obiektów w tym roku. W tym czasie Dino podtrzymuje deklaracje o postawieniu 150 nowych punktów. Widzimy więc, czyja strategia się sprawdza. Podoba mi się również to, że Dino nie pozwala sobie nałożyć obciachowego sweterka.
Co to znaczy?
Nawiązuje do tego, co działo się w Intermarche. Sieć mocno inwestowała w produkty ekologiczne. Coca-Cola poprosiła ich, żeby jej produkty stały przy samym wejściu. Intermarche pokazało jej wtedy środkowy palec, choć Coca-Cola daje ogromny budżet reklamowy i mówi: „na święta ma być Mikołaj z prezentami. Zakładajcie obciachowy sweterek i nie marudźcie”.
Tym razem się nie udało.
W Stanach pitbull pogryzł na śmierć właścicieli, bo ci chcieli mu założyć obciachowy sweterek. Nie wytrzymał takiej wiochy.
I Dino też jest takim psem?
Wystawia te produkty, które dają mu marże. W przeciwieństwie do innych sieci, które wstawiają do oferty produkty, które się nie sprzedają, bo narzuca im to za pieniądze sprzedawca. Wolą nawet niemarkowe produkty, ale takie, na których można zarobić. Nie chcą być muzeum, w którym towary robią za martwą ekspozycję.
Ale działa na przedmieściach. To znaczy, że dominacja Żabki i Biedronki w miastach jest niezagrożona?
Tak, to wynik tego, że hipermarkety przeszły do historii, tak jak wcześniej targi. Nie wytrzymały próby czasu. Mieszkańcy dużych miast pracują na kredyt hipoteczny, są zaganiani, nie chcą tracić czasu. Wolą małe dyskonty, w których można szybko zrobić zakupy.. Uzupełnia je format convenience, czyli Żabki, sklepy osiedlowe. Tam chodzimy znowu, gdy jest jakaś „awaria”. Na przykład, gdy skończył się ketchup, nie mam podpasek.
Albo gdy zamknęli sklep w niedzielę.
Dokładnie tak. Żabki w tym modelu się odnalazły i dobrze dobrały asortyment. Kupimy w nich smoothie, które kosztuje 7 zł za 300 ml, podczas gdy w Biedronce znajdziemy w tej cenie litrowe. Ale przecież jest awaria – Biedronka jest zamknięta. I lądujemy w Żabce. Ten duopol wciąż będzie działał. Przynajmniej do czasu.
Co się stanie?
Społeczeństwo się zestarzeje. Dzisiejszych sześćdziesięciolatków zastąpi pokolenie X. Pytanie, czy pójdzie do hipermarketu, Żabki czy dyskontu? Moim zdaniem nie pójdzie nigdzie.
Zamiast tego włączy smartfona?
Zrobi zakupy przez internet. To pokolenie, które klika w McDonaldzie w ekran dotykowy, zamiast podejść do kasy. Kocha technologię, to dla niego naturalne środowisko. W 2018 sprzedaż m-commerce przekroczyła sprzedaż e-commerce. Smartfony to główne narzędzie do robienia zakupów. Jeżeli sklepy nie rozwiną dostaw, staną się reliktem.
Wyścig zbrojeń na tym polu już się rozpoczął.
Biedronka podpisała kontrakt z Glovo, Lidl ma własny sklep internetowy. Eurocash kupił Frisco, a dwie wspomniane marki również miały taką chęć. To perspektywiczny ruch, bo lodówka potrafi już zrobić nam zakupy.
Wyobraźmy sobie, że zadaje nam takie pytanie: „Kupić ci chleb i masło? Będą na 15.00 w domu”. To jest przyszłość. Sieci nie mogą tego przespać.
Z letargu obudził je zapewne wybuch epidemii. Na początku lockdownu trudno było znaleźć wolne terminy z dostawą.
Dla mnie najciekawszy jest przypadek E. Leclerc. Mają paździerzowy e-sklep postawiony na HTML-u z pięcioma krokami do zrobienia zakupów, a jednak sprzedaż eksplodowała, musieli wynajmować taksówkarzy, żeby wyrobić się z zamówieniami. To pokazuje, jakie jest zapotrzebowanie na e-grocery. Dostawy spożywki to wciąż bardzo mały fragment rynku – miedzy 1 a 3 proc. Ale jeśli w końcu wystrzeli, zabierze bardzo dużo handlu stacjonarnemu. Nie rozwija się tylko dlatego, że nie ma technologii. Magazynowanie i przekaz danych jeszcze nie funkcjonują na odpowiednim poziomie.
Może wszystkich pogodzi Narodowa Sieć Handlowa?
Przymierzała się do tego, żeby przejąć inną sieć albo stworzyć własną. To pierwsze nie było by trudne, bo mamy mnóstwo społemów, które nie przeszły transformacji.
Ciekawsza byłaby jednak opcja budowy od zera. Skarb Państwa ma działki w dobrych lokalizacjach. Nie musiałby kupować żadnych badań, bo KRS i inne instytucje mogą podejrzeć, co sprzedaje się u konkurencji i dobrać sobie pod tym względem asortyment.
Nieuczciwa konkurencja.
Trochę tak, ale wszyscy płacą za dane. Nie da się tworzyć takiego biznesu, nie opierając się na nich. NŚH mógłby też wspomóc polskich producentów. Mamy Bakomę, mamy świetnych lokalnych producentów piw i cięższych alkoholi, rolników.
Z drugiej strony nie można jednak całkowicie pominąć zagranicznych produktów. Lubella została kupiona przez zagraniczną firmę, tak samo majonez Winiary i wódka Żubrówka. Ale Polacy kochają te marki, odwrócili by się od sieci, która nie miałaby ich w asortymencie.
Jedna sieć obraziła się kiedyś na Bakomę i wprowadziła własny nabiał. Półka, mówiąc kolokwialnie, leżała. Polityka schodzi na dalszy plan, gdy w grę wchodzą preferencje konsumentów. Poza tym widzę jeszcze jedno istotne zagrożenie.
Jakie?
Porównajmy sobie reklamę Poczty Polskiej…
…i Lidla.
Ta pierwsza była hejtowana i wyśmiewana. Druga powstała na poczekaniu, ale sympatyczne „ram pam pam” wpada w uchu. To skrajne bieguny marketingu. Spółka Skarbu Państwa jest tu niestety po tej złej stronie.
Będzie przaśnie?
Boję się, że będzie Zenek Martyniuk i zrobimy disco polo. Będzie fajnie i śmiesznie, ale nie trafi to do wszystkich. A zadowolić trzeba tak konserwatywnego patriotę, jak i modnego miłośnika produktów premium. Inaczej utopimy mnóstwo pieniędzy w projekt dla niszy. Dużej, ale niszy.
—
Tomasz Szacoń – ekspert sprzedaży do sieci handlowych. 12 lat doświadczenia w budowaniu struktur sprzedaży w kanale nowoczesnym. W 2017 roku jedna z wspieranych przez niego firm otrzymała Diament Forbes. Ekspert Inkubatora UW. Autor szkolenia: „Jak rozpocząć rozmowy z sieciami handlowymi”, z którego skorzystało ponad 200 firm. Autor wielu publikacji o specyfice sprzedaży do sieci handlowych. Właściciel firmy konsultingowej RetailPoland Consulting, która w 2019 roku została wyróżniona nagrodą „Orły Kształcenia”. Doradza, wspiera, pomaga w rozwoju sprzedaży.
Kupuje tylko dobre sprawdzone markowe produkty a nie badziewie tandetę po której można dostać rozstroju żołądka i syf wywalić do kosza .
W czasach biedy itp.igd tym bardziej należy kupować dobre towary i jedzenie zdrowe
Zgadza się i do tego nie zawsze drogie równa się dobre i odwrotnie, trzeba poświęcić trochę czasu i wyrobić sobie nawyk kupowania rzeczy naturalnych a przynajmniej jak najbardziej zbliżonych do naturalnych, po jakimś czasie okazuje się, że kupując coś innego bardziej chemicznego smakuje jak syf, bo człowiek przyzwyczaja się do tego co je.
A co do kebaba to mimo, że jestem rocznik 88′ to oczywiście muszę raz na kiedyś odwiedzić, ale kebab nie równa się kebab, jak już to jedynie mogę zjeść w lider kebab, gdzie jest prawdziwy ser a nie jakiś topiony syf.
dokladnie, są rzeczy na ktorych mozna oszczedzic np rozrywki typu kino itd, ale na jedzeniu oszczerdzanie to kpina . Bawi mnnie to jak ludzie jada na wakacje i jedzą syf typu zupki chinskie – zamiast spedzic urlop w domu , ale odzywiajac sie jak nalezy.
No popatrz – taka dobra dieta, a tak Ci się na mózg rzuciło….
🖕🖕🖕😭😭😂😅
Z pokoleniami urodzonymi po 2000 roku jest jeden problem. One nigdy nie będą trząść rynkiem ze względu na głęboką depresję demograficzną. Wyże drugiej połowy ubiegłego wieku, a nawet niże ale z czasów „prosperity demograficznej” dzieli tak olbrzymi dystans, ze przy obecnej przewidywanej długości życia będą trząść rynkiem jeszcze z dwie albo trzy dekady, a rolę, do której aspirują pokolenia urodzone po 2000 r. zanim będą do tego zdolne przejmą imigranci.
Ciekawa obserwacja, ale myślę, że trzeba w niej jeszcze uwzględnić siłę nabywczą. Rzeczywiście, pokolenie Z będzie stosunkowo mało liczne, ale jeżeli będzie dobrze zarabiać i, co ważniejsze, chciało te pieniądze wydawać, to jego wpływ na rynek będzie większy niż to wynika ze struktury demograficznej.
Teraz nowe pokolenie zagryza kebab najgorszy syf i popija cola lub energetyk 😭😆🤣
Kiedyś stare pokolenia też to robiły. Nie pamiętasz jak stało się po zapiekanki i oranżadę? Myślę że obecnie kebab zdrowszy, a cola odkaża 😉
Tak czy siak to jedzenie to syf i szkodliwe
Dziś ci co jadali zapiekanki to mają wrzody i chorują a ci od kebab i burger będą zdychać i świecić za 20lat 🤣🤣😭😅
Pokolenie urodzone po 1995 to w zasadzie dziś mutanty dzbany z nosem w smartfonie i babcia mamusia tylko dawała syf do jedzenia jak zapiekanki hodog hamburger najtańsze najgorsze g*wno smarowane najtańsza musztardą i ketchup 👎😭😆🤣
Teraz inne barany karmią się kebab i inne g*wno na zamówienia
Nazir, czy ty przypadkiem nie bierzesz udziału w jakimś zakładzie na komentarz który dostanie najwięcej „dislike-ów”? Bo ostatnio przechodzisz sam siebie:)
Oj trolle czerwone komuchy neo PRL-u i dzieci tęczowe LGBT z nosem w smartfonie opłacani przez Rosję i inne stowarzyszenia komunistyczne z UE
Może brak kupowania produktów premium bierze się z tego, że na polskim rynku wciskane nam jest gówno a nie produkt premium w stosunku do rynku zachodniego?
+1
Bo dzisiejsze pokolenia to technologiczne zombie.Ustawione na masowe zarcie i gotowe produkty.Nie znaja dobrego jedzenia.Teraz zona pyta meza czy woli rosol z torebki czy pomidorową tez z torebki albo gotowca z microfali.Rodzinny wypad to obiad do McDonald…frytki plus inny szais.Mam prawie 50 na karku a w swoim zyciu 2 razy korzystalem z fast-food’a i to wtedy jak nie mialem wyjscia.Mam zasade…”Nie jadam czegoś jak nie widze jak to jest robione”.Dlatego omija mnie atrakcja biegunki po wizycie w kebabowni,sklepiku sprzedajacym gotowe kanapki z lodowki czy podobnych ciekawych miejscach.Jak jestem na wyjezdzie i jest tylko Mac w poblizu…to wole kupic suchą bułkę i popic czystą wodą.Ludzie przyzwyczaili sie do chodzenia na łatwiznę.I najgorsze, że tak samo uczą złych nawyków żywieniowych swoje dzieci.A później malolat w wieku 10 lat waży 70 kg na wf w szkole to ma siłę dotoczyc się do sklepiku po Snickersa…a w wieku 30 lat ma pierwszy zawał.Zastanawiam sie czasem nad poziomem debilizmu ludzkiego…ale tego nie da sie normalnie zmierzyc ani ogarnac.Rozumiem że swiat podaza w okreslonym kierunku zywieniowym.Sklepy typu Zabka,Biedronka maja okreslony asortyment…ale dla mnie jest on przydatny tylko w ok.15% i ogranicza sie do działu pieczywo i warzywa+ owoce.
„To pokolenie, które klika w McDonaldzie w ekran dotykowy, zamiast podejść do kasy.”
Też tak robię, a mam 50 lat. Czy jestem pokoleniem X? A może po prostu jest to szybsze i prostsze?
Przypominam, że to moja generacja i starsza stworzyła komputery, sieć i smatfony.
Wasz obraz tego jak zachowują się poszczególne pokolenia jest kompletnie oderwany od rzeczywistości.
Moja mama lat 75 wysyła mi zdjęcia ogródka przez „zdjęcia google” z tabletu i smartfona.
Wiesz co, mam troszkę lat mniej niż Ty, też tak robię, ale z ciekawości sprawdziłem – nie jest szybciej. Minimum 50% wolniej. Chyba że robisz to często i zawsze to samo. Ale to co na ekranie i tak dość często się zmienia.
Mimo wszystko zgodzę się z uogólnieniem z artykułu. To kwestia wieku. Młodych którzy pół życia klikają, ale też są słabi w relacjach twarzą w twarz. Oczywiście to uogólnienie ale nie bierze się z niczego…
To co podałeś to jest dowód anegdotyczny. Być może wyjątek potwierdzający regułę. Statystycznie może wyglądać to zupełnie inaczej.
Też mi ekspert od siedmiu boleści. Albo jest konsument świadomy albo nie. A’propos Dino, to śmierdzi i jest tam zawsze bajzel.
Na naszym rynku produktów premium nie ma. Jeśli chodzi o żywność to trzeba kierować się ich składem i pochodzeniem. Lepiej kupić mniej czegoś droższego lepszej jakości niż nakupić śmieci za parę groszy bo to się odbije na nas samych za lat x.
Bieda to drugie imie polaka. Pierwsze to cebula
Lubella należy do Maspexu, czyli jak najbardziej polskiej firmy.
Oznaką biedy, są rozlatujące się po zimie letnie Adidasy.
Bardzo ciekawy i wyczerpujący temat artykuł. Będę tu zaglądał.