REKLAMA
  1. bizblog
  2. Praca

Brytyjczycy postawili szlaban przed polskimi pracownikami. Pytamy emigrantów, czy jest czego żałować

Od 1 stycznia 2021 r. podjęcie pracy w Wielkiej Brytanii będzie wymagało spełnienia wielu dodatkowych warunków. System punktowy, nad którym pracuje obecnie rząd Borisa Johnsona, sprawi, że imigranci zatrudnieni na kiepsko płatnych stanowiskach i nieznający języka będą musieli poszukać sobie innego miejsca zamieszkania. Ale nasi rodacy twierdzą, że to już nie ten sam kraj, do którego emigrowali przed laty.

10.08.2020
8:48
Praca w Wielkiej Brytanii. Pytamy poslkich emigrantów, czy żałują zamknięcia rynku pracy
REKLAMA

Torysi chcą wprowadzić u siebie coś na wzór australijskiego systemu wizowego, w którym cudzoziemcy dostają punkty za wykształcenie, doświadczenie zawodowe, wiek i znajomość języka. Brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych pracuje nad szczegółami programu, który wytnie z rynku pracy samozatrudnionych, osoby zarabiające poniżej 25,6 tys. funtów rocznie i pracowników nieznających angielskiego co najmniej w stopniu podstawowym.

REKLAMA

Brytyjscy przedsiębiorcy załamują ręce. W ciągu ostatniej dekady jeden na sześciu pracowników opieki domowej w Anglii nie był obywatelem Wielkiej Brytanii. Problemy będzie miał także sektor usług. W kawiarniach Brytyjczycy stanowią 2 proc. kandydatów do pracy.

Ale z punktu widzenia emigranta, Wielka Brytania, to już nie ten sam kraj, co wcześniej.

Koszmarne ceny mieszkań

Przez ostatnie 2 lata trzymała mnie tam tylko praca

– opowiada Celina.

Polka przyjechała na Wyspy 6 lat temu, by znaleźć pracę w biurze rachunkowym. Od niespełna roku jest już w kraju.

Nie planowałam powrotu do Polski. Życie zweryfikowało

– podkreśla.

O powrocie zdecydowała, gdy uświadomiła sobie, że nigdy nie będzie jej stać na własne mieszkanie. Na miejscu, jak mówi, nie oszczędzała. Studiowała, dużo podróżowała. Łyżką dziegciu okazały się warunki lokalowe. Za pokój w Londynie płaci się od 700 do 1200 funtów miesięcznie. Całe mieszkanie to koszt bliżej 3 tys. funtów.

 class="wp-image-1217969"

Nie było mnie stać na taki wydatek. I nie tylko mnie. Mój współlokator, rodowity Brytyjczyk, był już po 40.

– wspomina.  

Z podobnym problemem spotkał się Grzegorz.

„Moje zarobki odczuwalnie się zmniejszyły. Szczególnie nieruchomości podrożały, od 2014 zaczęły strasznie iść do góry. Inna sprawa, że fachowcy mniej zarabiają. Gdy Anglik kasował 200 funtów za usługę, Polak robił to samo za 70. A po nas przyjechali Rumunii i robią jeszcze taniej” – narzeka.

Mężczyzna wyemigrował na Wyspy 12 lat temu wraz z rodziną. Ma własną firmą, zajmuje się budowlanką. Przez pierwsze 10 lat wynajmował mieszkanie w Londynie, ale chęć kupna własnego domu wygnała go na obrzeża miasta. Teraz ma dom z podjazdem, ogrodem, 3 sypialniami. W Londynie kupiłby za to najwyżej małą klitkę w bloku.

Wspomina też galopadę cen, jaką londyńskie nieruchomości przeżyły w ostatniej dekadzie. Gdy w 2010 wprowadził się do bloku w stolicy płacił 1300 funtów miesięcznie. Przez 8 lat czynsz skoczył do góry o 400 funtów.

To samo działo się z cenami mieszkań. Z miesiąca na miesiąc potrafiły pójść po 30-40 tys. do góry

– dopowiada.

Praca? Marzenie, nie to co w Polsce

Problemy z zakwaterowaniem to jednak jeden z głównych wad mieszkania w stolicy Wielkiej Brytanii. Z nawiązką potrafią go zrekompensować warunki pracy. Poczynając od etapu jej poszukiwań.

Okazało się, że wystarczyło pójść do agencji pracy. Znaleźli mi zajęcie w zawodzie w ciągu 2 dni

– mówi Celina.
 class="wp-image-1217972"

I dodaje, że w Londynie na 3 wysłane CV przypadły jej 3 rozmowy o pracę i jedna konkretna oferta. Zupełnie inaczej niż w Polsce, gdzie, rozsyłając 150 życiorysów (w listopadzie 2019 r), dostała tylko cztery zaproszenia na rozmowę. Ale to nie wszystko, bo duże jakościowe różnice widać też, jej zdaniem, w warunkach pracy.

W Polsce nikt nikogo nie chwali, nie udział informacji zwrotnych. W Londynie to właśnie to najbardziej mnie motywowało

– mówi.

„Ludzie boją się popełnić błąd, a tym bardziej do niego przyznać. Gdy czegoś nie wiem, a mam prawo, bo pracuje ze starszymi od siebie, od razu słyszałam docinki: „jak to nie wiesz, przecież jesteś specjalistką”. Na Wyspach to nie do pomyślenia” – dodaje.

Podobne obserwacje ma Grzegorz. Jego żona po prostu weszła na stronę służby zdrowia, wysłała aplikację, poszła na rozmowę, odpowiedziała na kilka pytań i dostała się do pracy. A w Polsce? Z ulicy nie byłoby na to szans – twierdzi.

Ona sam opowiada, że w Anglii został oszukany dwa razy. Za każdym razem przez Polaków. Podkreśla, że w Anglii ludzie nie są tak wymagający. Domy nie są tak solidne, a mieszkańcy nie są przywiązani do domów. Kupują je tam, gdzie mają pracę. Za 10 lat mogą je sprzedać, „bo im się znudzi, albo przyjdzie agent i da 50 tys. więcej”. W tym samym czasie w Polsce wymagane są rekomendacje, klienci obdzwaniają, pytają poprzednich klientów.

Z jedną klientką jechałem do poprzedniego zleceniodawcy, bo chciała zobaczyć, jak zrobiłem mu łazienkę. A Brytyjczyk? Zdecyduje po krótkiej rozmowie

– zapewnia.

Samotność na wyspie

Jak sam przyznaje, wyjazd z miasta poprawił także jego kontakty towarzyskie.

„W mniejszych miastach bałem się hermetyczności. Ale mam bardzo fajnych sąsiadów, dajemy sobie prezenty na święta, zostawiamy klucze do mieszkania, wyjeżdżając na wakacje” – opisuje

 class="wp-image-1217975"

Dodaje, że Londyn stanowi ich zupełnie przeciwieństwo

„Najbardziej mnie denerwuje to, że nie wiesz, kto jest twoim sąsiadem. Każdy ma swoje problemy, w weekendy chce odpocząć, bo cały czas goni za pieniędzmi. Mieszkałem 10 lat w jednym bloku, poznałem w tym czasie jedną sąsiadkę. Mógłbyś tu mieszkać koło terrorysty i nawet nie zauważyć nic niepokojącego” – przekonuje.

Integracji nie ma jego zdaniem także wśród Polonii.

Na początku Polacy patrzyli na siebie wilkiem. Z czasem to stopniało i zaczęliśmy się na siebie otwierać, ale i tak mam wrażenie, że wielu Polaków stąd wyjeżdża, bo mają tego dosyć. Brakuje im kontaktów z ludźmi

- uzupełnia.

Celina brak przyjaźni zrzuca na karb wielkości metropolii. Przejazd z jednego końca Londynu na drugi trwa wszak tyle, co podróż z Warszawy do Łodzi albo i Katowic. Po pracy nikt nie ma na to sił ani czasu.

Według niej nie wynika to jednak z niechęci Brytyjczyków do Polaków. Wspomina, że wiele razy słyszała miłe rzeczy o naszych rodakach. Od swojej szefowej usłyszała, że Londyn zawsze był pełen obcokrajowców, to kraj kolonialny. Wszyscy są do tego przyzwyczajeni.

Potwierdza to także Grzegorz.

„Polacy są bardzo szanowani, miejscowi uważają nas za dokładnych i sumiennych. A Brexit? Nie wiem jakim cudem to wyszło. Nie znam żadnego Anglika, który byłby za. Tuż po referendum dzwonili do mnie i przepraszali. Byli w szoku” – mówi.

Imigranci? Uciążliwi

Przyznaje jednak, że imigrantów na Wyspach jest coraz więcej. Co zaczyna być dla niego męczące.

„Na każdym skrzyżowaniu ludzie prosili o prace. Stali pod sklepami budowlanymi, tam są prawdziwe tłumy! Na skrzyżowaniu staniesz na czerwonym świetle, od razu podbiegają po pieniądze. Może to zaczęło Brytyjczyków wkurzać?” – zastanawia się.

REKLAMA

O pracę po wprowadzeniu systemu punktowego się nie obawia.

Mam stałą rezydenturę, będę występował o paszport. Nie boję się, że mnie stąd wyeksmitują. Zresztą jeśli mnie wyrzucą, to kto spłaci kredyt za mieszkanie?

– śmieje się.
REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA