REKLAMA
  1. bizblog
  2. Energetyka

Oto główna przyczyna kryzysu i paniki paliwowej na Węgrzech. Czy Polsce grozi to samo?

W tradycyjnych sporach i przekomarzaniach tych bardziej liberalnych z tymi bardziej socjalnymi, które będą trwać do końca świata, od teraz funkcjonować będzie nowy przykład na poparcie tez liberalnych o tym, że ingerencja państwa w gospodarkę rynkową jest zawsze zła i prowadzi do katastrof, których by nie było, gdyby wolny rynek zostawić w spokoju.

12.12.2022
6:07
Oto główna przyczyna kryzysu i paniki paliwowej na Węgrzech. Czy Polsce grozi to samo?
REKLAMA

Węgrom skończyło się paliwo na stacjach paliw. Tam, gdzie się nie skończyło, widać było długie kolejki samochodów, kraj ogarnęła paliwowa panika, która zresztą nie wzięła się nagle znikąd, tylko narastała od kilku dni. Prezes koncernu paliwowego MOL stwierdził, że nigdy w czasie swojej 30-letniej kariery nie widział podobnej sytuacji. Reszta Węgrów też pewnie nie widziała.

REKLAMA

Na zorganizowanej w dziwnym czasie, bo o godzinie 22.30, co dodatkowo unaoczniało, że sytuacja jest dramatyczna, szef kancelarii premiera Viktora Orbana ogłosił natychmiastową rezygnację z utrzymywanej od ponad roku sztucznej, urzędowej ceny paliw i powrót do cen rynkowych, co weszło w życie od razu.

Stąd też bardzo łatwo powiązać ze sobą te dwie sprawy: nałożony przez rząd odgórnie limit ceny i późniejszą katastrofę tego systemu. I stąd już blisko do uogólniającego wniosku, że jak rząd zaczyna coś regulować, zwłaszcza przy cenach, to kończy się to katastrofą.

Awaria w rafinerii MOL była iskrą

W dużym stopniu to prawda w odniesieniu do Węgier, bo faktycznie gdyby nie ten limit cen, katastrofy udało by się uniknąć. Związek jest tu ewidentny. Nałożenie jesienią 2021 roku sztucznego limitu na ceny paliw spowodowało, że zamarł ich import, ponieważ przestał się on opłacać. Od tego momentu zaopatrzenie węgierskiego rynku opierało się tylko na koncernie MOL i pracy jego rafinerii na Węgrzech, a także Słowacji (tu faktycznie nadal mieliśmy do czynienia z importem, ale w wykonaniu państwowego monopolisty).

Warto jednak zauważyć, że ten system działał bez żadnych katastrof przez ponad rok. Gdyby sam tylko fakt, że zamiast ceny rynkowej, mamy cenę urzędową, która wzięła się w sumie nie wiadomo skąd, wszystko powinno lec w gruzach znacznie wcześniej. Tak więc zastępowanie rynku ceną od państwa jest winne, ale z nieco innego powodu, a cała rzeczywistość jest jak zwykle trochę bardziej skomplikowana.

Rządowy limit wyeliminował z rynku prywatny import, ale system działał, bo opierał się na państwowym MOL i jego rafineriach. Zawalił się dopiero wtedy, gdy tak się pechowo złożyło, że coś się w jednej z nich popsuło. MOL w listopadzie przeprowadził w swojej Rafinerii Dunajskiej zaplanowany wcześniej remont, co jest sytuacją zupełnie normalną, takie remonty robi się mniej więcej raz w roku.

Panika wybuchła, gdy po zakończeniu tego remontu MOL poinformował, że doszło do jakichś usterek, które wprawdzie już usunięto i wszystko jest okej, ale okres dochodzenia rafinerii do pełnego wykorzystania mocy produkcyjnych potrwa kilka tygodni. To była ta iskra.

Swoją drogą te problemy po stronie podażowej też same w sobie nie musiały doprowadzić do katastrofy, gdyby popyt na paliwa na Węgrzech utrzymywał się na normalnym poziomie. Niestety w efekcie narastającej paniki zaczął się szybko zwiększać.

Widzieliśmy dokładnie to samo u nas w pierwszych dniach po wybuchu wojny. Też mieliśmy kolejki pod stacjami benzynowymi, wprowadzane spontanicznie ograniczenia w wielkości jednorazowego zakupu i miejscami kosmiczne wzrosty cen, nawet do 10 zł za litr, wszyscy to pamiętamy. Różnica polega na tym, że u nas panika nie miała żadnych podstaw, bo nie było żadnego problemu po stronie podaży. Wygasła więc sama z siebie po paru dniach. Ci bardziej zdenerwowani odstali swoje w kolejkach, zatankowali pod korek, pojechali do domu i tyle.

Panika paliwowa wybuchła na Węgrzech w najgorszym momencie

Nad Dunajem paliwa faktycznie zabrakło. Co ważne u nas w wygaszaniu paniki ważną rolę odegrała cena paliwa, czyli wolny rynek. Gdyby wszyscy wiedzieli, że cena się nie zmienia, bo jest ustalona przez państwo, wtedy zapewne chętnych do tankowania w popłochu byłoby nawet więcej. Tymczasem szybki wzrost ceny u niektórych przynajmniej te zapędy ostudził.

Na Węgrzech tego mechanizmu nie było. A panika wybuchła także dlatego, że już wcześniej było tam nerwowo, ponieważ pojawiały się informacje o kłopotach z przesyłanie ropy rurociągiem z Rosji, ponieważ nie jest on do końca technicznie sprawy przez szkody wyrządzone w wyniku wojny na terenie Ukrainy. Dodatkowo od dłuższego czasu utrzymywało się przekonanie, że sytuacja wkrótce przerośnie rządzących i będą oni musieli odwołać cenę urzędową, przez co poziom cen na stacjach benzynowych znacząco wzrośnie.

Mechanizm był zatem taki: doniesienia o problemach z przesyłem ropy, ludzie się denerwują, na wszelki wypadek tankują trochę na zapas, pojawiają się pogłoski o wycofaniu się z limitu ceny, ludzie tankują jeszcze więcej, póki jest taniej, bo zaraz będzie drożej, doniesienia o problemach w rafinerii, kolejny dodatkowy wzrost popytu i w końcu rzeczywiście zbyt mała podaż z powodu problemów technicznych i paniki w tym samym momencie. Jednocześnie wcześniejsze pogłoski okazały się samospełniającą się przepowiednią: rząd musiał ulec i zlikwidować limit, przez co ceny natychmiast poszły w górę o jakieś 40 proc. i są tam obecnie wyższe niż w Polsce.

Gdyby rząd Orbana nie likwidował wolnego rynku rok wcześniej, problemy techniczne też by wystąpiły, ale każda kolejna fala paniki spotykałaby się szybko z kontrą w postaci po pierwsze wzrostu ceny, a po drugie wzrostu importu, który przy tej wyższej cenie wyjątkowo by się opłacał. Odejście od zasad wolnego rynku okazało się więc faktycznie zgubne, ale dopiero po spełnieniu dodatkowych warunków, gdy funkcjonowanie tego rynku było absolutnie konieczne do tego, aby zachować stabilność, bo państwo z powodów technicznych nie było w stanie tej stabilności zapewnić.

Słabe i niesprawne państwo nie zastąpi rynku

I tutaj możemy dojść do wniosku, który wydaje mi się nieco prawdziwszy niż ten stereotypowy o tym, że „rynek zawsze jest lepszy niż państwo” itd. Na świecie funkcjonuje wiele regulacji państwowych w gospodarce, które de facto ją usprawniają, zamiast jej przeszkadzać, a i sam rynek można zmanipulować i wypaczyć, co udowodniła chociażby Rosja na rynku gazu w 2021 roku. Różnie więc bywa z tymi przewagami rynku nad regulacją państwa.

Ale jedno wydaje mi się pewne. Jeśli państwo chce regulować rynek, musi być do tego zdolne. Musi dobrze funkcjonować, być dobrze zorganizowane i zarządzane, przynajmniej w kluczowych miejscach przez profesjonalistów, którzy są w stanie dostrzec, co się dzieje, i odpowiednio szybko zareagować.

Państwo węgierskie oczywiście tych warunków nie spełnia, ponieważ od pewnego czasu nie spełnia nawet standardów demokratycznych. Większość ważnych decyzji zależy od jednego człowieka, który jest liderem i zastępuje skomplikowaną sieć powiązań pomiędzy wieloma niezależnie działającymi instytucjami państwa, tak jak to się dzieje w rozwiniętych demokracjach Zachodu. Sprawnie działające państwo zapewne też nie wpadłoby na pomysł aby tak bezceremonialnie wejść z butami na jakiś rynek i zlikwidować tam całkowicie mechanizm rynkowy, zastępując go odgórnie ustalaną ceną. To najgłupszy sposób interwencji państwa, jaki można sobie wyobrazić.

REKLAMA

My zdołaliśmy go w przypadku rynku paliw uniknąć, ograniczając się do obniżenia podatków na paliwa. Chociaż byliśmy bardzo blisko pomysłu bliźniaczego do tego z Węgier w przypadku oprocentowania kredytów. Pamiętamy, że były głosy, aby je sztucznie obniżyć i już. Efekt mógłby być taki, jak na Węgrzech. Tam zabrakło paliwa, u nas mogłoby zabraknąć działalności kredytowej ze strony banków, bo straciłaby ona ekonomiczny sens. Na szczęście pomysłu nie zrealizowano, zastępując go pustymi hasłami o zmianach WIBOR-u i również fatalnym, ale jednak nie aż tak bardzo, pomysłem wakacji kredytowych. Najwyraźniej nasze państwo też jest daleko od tego stanu, w którym może w miarę bezpiecznie dla wszystkich prowadzić interwencje w gospodarce. Węgrzy jednak tym razem pobili nas w tym na głowę.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA