REKLAMA
  1. bizblog
  2. Felieton

Co tam nasze marne 2600. W Genewie płacę minimalną podwyższyli właśnie do 18 tys. zł

Najpierw pomogli mikroprzedsiębiorstwom, a ich pracownikom. Genewa przegłosowała właśnie płacę minimalną na poziomie 18 tys. zł. Dlaczego tyle? Bo za mniej „nie da się żyć, nie popadając w ubóstwo”. Choć gdyby przeciętny Polak dostał tyle w Szwajcarii stwierdziłby pewnie, że żyje jak król.

03.10.2020
7:56
Co tam nasze marne 2600. W Genewie płacę minimalną podwyższyli właśnie do 18 tys. zł
REKLAMA

Pół miliona mieszkańców kantonu Genewa zagłosowało za podniesieniem płacy minimalnej do 4086 franków miesięcznie. W przeliczeniu na nasze to około 18 tys. zł. Jedno z największych miast w Szwajcarii uchodzi wprawdzie za piekielnie drogie miejsce do życia, dlatego szybko sprawdziłem też, czy wspomniane pieniądze rzeczywiście gwarantują tam komfort w codziennym funkcjonowaniu.

REKLAMA

Najbardziej obiektywnych danych dostarcza tu chyba serwis Numbeo.com, który agreguje informacje o danych konsumenckich. I tak w Genewie miesięczny koszt utrzymania (bez wynajmu mieszkania) szacowany jest na niecałe 1,5 tys. franków. Dla porównania w Warszawie to 2339 zł (również bez wynajmu).

Płaca minimalna w Polsce w przyszłym roku wyniesie 2800 zł brutto. W szwajcarskim kantonie sięgnie 18 tys. zł. To oznacza, że najbiedniejsi miejscowi pracownicy będą zarabiać ponad sześć razy więcej. Według Numbeo koszty życia w Genewie są o 180 proc. wyższe niż w Warszawie. W stolicy Polski koszt wynajęcia kawalerki to ostrożnie licząc 2 tys. zł. W Genewie – ok. 7 tys., czyli 1700 franków.

Nie uwzględniając opodatkowania, żyjąc w Polsce i zarabiając minimalną krajową pracownik musi zadłużać się na ponad 1,5 tys. zł co miesiąc. W Szwajcarii zostaje mu natomiast 800 franków. Ciekawsze jest zresztą to, jak Michel Charrat, prezes Groupement transfrontalier européen, organizacji wspierającej pracowników zza francuskiej granicy, określił wyniki tego głosowania.  

4000 franków to minimum, aby nie spaść poniżej granicy ubóstwa i znaleźć się w bardzo trudnej sytuacji

- stwierdził Charrat.

Tarcza antykryzysowa niezawodna jak szwajcarski zegarek

Pastwienie się nad naszymi zarobkami jest zbyt proste. Wiadomo, gdzie Rzym, a gdzie Krym, Polska do Szwajcarii się nie umywa. Fakt, ale kolejne decyzje polityków sprawiają, że różnice te powiększają się zamiast maleć.

Mam tu na myśli przede wszystkim politykę dotyczącą pomocy przedsiębiorstwom w czasach lockdownu. Nad Wisłą bezzwrotne pożyczki dla mikrofirm wynosiły 5 tys. zł, a postojowe było wypłacane tylko przez trzy miesiące. Co więcej, po złożeniu wniosku przedsiębiorcy potrafili tygodniami czekać na decyzję, a formularze z prośbą o zawieszenie składek ZUS w pierwszej formie wołały o pomstę do nieba.

Jak to wyglądało w Szwajcarii? Helweci byli chwaleni za sprawne zorganizowanie pomocy. Na wsparcie małych firm przeznaczyli początkowo 25 mld franków, potem dorzucili kolejne 20 mld. Ze środków skorzystało 76 tys. przedsiębiorstw. Ale nie o same pieniądze tu chodzi. Kluczowe było szybkie dostarczenie ich do potrzebujących. Coś, w czym polski rząd poległ na całej linii.

Opisywał to pewien czas temu „Financial Times”:

Matthias Knaur potrzebował zaledwie minuty lub dwóch na wypełnienie i zeskanowanie jednostronicowego formularza w celu uzyskania informacji o płynności od rządu szwajcarskiego. Około 30 minut po wysłaniu pieniądze znalazły się na koncie jego firmy

– czytamy

Trudno się więc dziwić, że pandemia pandemią, ale Szwajcarzy żyją sobie dzisiaj tak:

REKLAMA

Związek przyczynowo-skutkowy między sprawną pomocą firmom a wyższą płacą minimalną nietrudno dostrzec. Szwajcarzy mogą sobie na nią po prostu pozwolić. Podczas gdy polskie przedsiębiorstwa walczą dzisiaj o życie, Genewa przesuwa sobie delikatnie ciężar walki z koronawirusem z pomocy dla firm na wsparcie dla ich pracowników.

A w Polsce? Cóż, szykujcie się na nowe podatki.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA