REKLAMA
  1. bizblog
  2. Podróże

Pułapki na turystów, czyli przereklamowane, zatłoczone atrakcje

Długo budowane wyobrażenie idealnej wycieczki rozbija się o rzeczywistość? Starożytne ruiny lub cud natury nie wyglądają tak, jak na zdjęciach? Wszędzie tłumy turystów, którzy chcą sobie zrobić to samo selfie, na które nigdy więcej nie spojrzą? Oto jakich, turystycznych pułapek unikać.

16.12.2019
18:29
Pułapki na turystów, czyli przereklamowane, zatłoczone atrakcje
REKLAMA

Lista ma charakter subiektywny i dotyczy Azji Południowo-Wschodniej, dlatego tym bardziej zapraszam do dyskusji w komentarzach.

REKLAMA

Tadż Mahal

Perła Indii, która każdego roku przyciąga blisko 10 mln odwiedzających. Zachwyca piękną formą i dbałością o dekoracyjne detale. Z Tadż Mahal wiąże się również ciekawa legenda. Ukochana żona cesarza, umierając poprosiła go o trzy rzeczy – aby się więcej nie ożenił, zaopiekował ich wspólnymi dziećmi i postawił grobowiec ku jej pamięci. Kobieta nie przypuszczała zapewne, że kilka wieków później jej mauzoleum będzie uznawane za jeden z najpiękniejszych budynków na świecie.

 class="wp-image-1033597"

Jak zachwyca, jak nie zachwyca

Tadż Mahal rzeczywiście jest wyjątkowo ładne, ale docenienie jego piękna bywa trudnym zadaniem. Jestem przekonany, że kilka godzin w okolicach Agry, zadziałało na moje płuca podobnie jak wypalenie paczki papierosów. Przemysł i rafinerie sprawiają, że deszcze są tu wyjątkowo kwaśne, co niekorzystnie działa na strukturę i wygląd budynku. Mauzoleum robi się coraz bardziej brunatne, a na dodatek przysłania je warstwa smogu.

 class="wp-image-1033600"

Kontemplacja wnętrza grobowca przypomina przesuwanie się po ruchomych chodnikach. Z przodu i z tyłu napierają szkolne wycieczki, więc po pewnym czasie chce się jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Tam pozytywne wrażenie robią zaś zadbane drzewka… wokół których walają śmieci i plastikowe butelki.

 class="wp-image-1033603"

Wielka szkoda, że Indie nie potrafią zadbać o swój klejnot w koronie. Zwłaszcza że wyceniają jego odwiedziny na 1000 rupii. To oczywiście stawka dla obcokrajowców. Miejscowi płacą 25 razy mniej.

Bardzo tanie są za to pociągi, których klasa rozciąga się od „miejsc praktycznie stojących” do wagonów z klimatyzacją i posiłkiem. Zdarzyło mi się podróżować w różnym standardzie, ale zwykle znajdowałem chwilę, aby nieco popracować – nakreślić nowy artykuł czy nanieść uwagi na arkusz od wydawcy. W takich sytuacjach doceniam lekkość i niewielkie wymiary Galaxy Tab S6. Mogłem go wrzucić do plecaka na całodzienne zwiedzanie bez obawy o nadwyrężenie pleców, aby później rozstawić na stoliku albo kolanach i wygodnie pisać na klawiaturze.

 class="wp-image-1041924" width="340" height="512"

Mówimy, że jedziemy do Kambodży i już po chwili nasz interlokutor wie, że na pewno odwiedzimy stolicę Khmerów. Cały kompleks nazywa się Angkor, ale największa, główna świątynia to właśnie Angkor Wat.

 class="wp-image-1033645"

Przed odwiedzeniem Angkoru miałem przed oczyma krajobrazy z pogranicza „Indiany Jonesa” czy „Tomb Raidera”, gdzie na własną rękę można przechadzać się kilometrami przepięknych ścieżek i korytarzy, aby podziwiać architekturę sprzed wieków. To jednak tylko moje wewnętrzne wyobrażenie. Bo choć Angkor jest ogromnym parkiem, to słowa archeologiczny i ruiny, dobrze oddają jego istotę.

Ząb czasu i natury mocno nagryzł khmerskie mury.

Wydają się one składać wyłącznie z zagadkowych płaskorzeźb i powtarzalnych schematów komnat, pomiędzy którymi, jak po sznureczku przemykają tłumy turystów. Naganiacze cały czas chcą coś im sprzedać – począwszy od własnoręcznie wyrzeźbionego fletu, po pamiątki made-in-china. Czar aktywnej turystyki i odkrywania ciekawych zakamarków ginie w rytm ulatniające się magii.

Na szczęście można – a wręcz trzeba – odwiedzić jeszcze inne świątynie, które oferują znacznie lepsze doświadczenie niż zadeptana przez turystów Angkor Wat. A, co ciekawe, praktycznie każda z nich znajduje się w zasięgu masztów telekomunikacyjnych. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy schodząc po schodkach zapomnianej przez „Lonely Planet” świątyni mogłem prowadzić rozmowę przez Messengera z osobą z drugiego końca świata.

Kiedyś musiałem wozić ze sobą router Wi-Fi, aby jednocześnie łączyć się z siecią z telefonu, tabletu czy laptopa. Teraz wystarczy, że włożę kartę sim do Galaxy Tab S6 i już mogę pozostawać w kontakcie z bliskimi czy współpracownikami - niezależnie od tego, gdzie jestem.

Zatoka Ha Long

W odniesieniu do tego punktu podróży dostrzegam ciekawą zależność. Osoby, które nigdy nie odwiedziły Zatoki Ha Long uważają ją za jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie – na zdjęciach daje ładne kolory i jest popularna wśród influencerów.

 class="wp-image-1033627"

Prawda jest jednak taka, że - jak cała komercyjna turystyka – daje odwiedzającym paczkę uśrednionych doświadczeń, takich jak lekcja robienia sajgonków, wizyta na farmie krabów czy w jaskini. Brzmi może i całkiem przyjemnie, a w rzeczywistości to produkcja taśmowa, nastawiona na przerzucenie jak największej liczby ludzi, których później można wsadzić w łajby i odprawić na pływającą dyskotekę na statku.

 class="wp-image-1033657"

A skoro już przy pływaniu jesteśmy…

Pływające wioski w Kambodży.

Chyba najlepsza ilustracja turystycznej pułapki. W teorii odwiedzać mamy lokalny targ, gdzie przypływają rolnicy z okolicznych miejscowości, aby handlować niedostępnymi nigdzie indziej towarami. A teraz praktyka. Targ okazuje się być spędem turystów na targu świecidełek. Okazuje się, że jedyne, co widzimy w zasięgu wzroku, to łodzie z innymi turystami, a kupić możemy dokładnie to samo, co na AliExpress.

 class="wp-image-1033669"

Słoniowy trekking i tygrysia świątynia

Na koniec dwa przykłady nieetycznego wykorzystania zwierząt. W pierwszym przypadku turyści pakują się na grzbiet słonia, który ma następnie dostojnie kroczyć z ciężarem 200 kg na plecach. W drugim, faszerowane narkotykami tygrysy robią za scenerię dla selfiaków backpackerów. W obu przypadkach przed zakupieniem danej usługi należy się zastanowić, jaką cenę muszą płacić zwierzęta za kilka chwil naszej… „przyjemności”

Czasami lepiej zostać w ho(s)telu.

Jestem orędownikiem pracy zdalnej. Teksty na Spider’s Web pisałem z pociągu do Tadż Mahal, zdjęcia obrabiałem na pokładzie statku w zatoce Ha Long, a harmonogram tekstów dogadywałem siedząc na schodkach Angkor Wat.

Dzięki nowym technologiom pracować mogę z praktycznie każdego miejsca na świecie, gdzie jest elektryczność i sięga internet.

Moim nowym towarzyszem podróży i pracy jest tablet Samsunga – Galaxy Tab S6. Dzięki doczepianej klawiaturze w mgnieniu oka mogę z niego zrobić miniaturowy laptop, postawić na stoliku w pociągu albo kawiarni i zacząć pracować w oczekiwaniu na stację końcową albo spotkanie. Do dyspozycji mam również rysik, którym szybko mogę nanosić poprawki na grafiki czy zostawiać komentarze. Multitasking w podróży jeszcze nigdy nie był tak prosty.

Teraz, jeśli dane miejscu okazuje się być dużym rozczarowaniem, to nie muszę już bezproduktywnie czekać na autobus czy innych uczestników wycieczki, a po prostu wyjmuję tablet z plecaka i zaczynam pracę.

REKLAMA
 class="wp-image-1033690"

Partnerem artykułu jest Samsung.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA