REKLAMA
  1. bizblog
  2. Zakupy /
  3. Felieton

Wróżenie z kart płatniczych, czyli jak może się zmienić gospodarka po koronawirusie

Epidemia koronawirusa zmienia wiele rzeczy wokół nas, niektóre być może w sposób trwały. Mnie w oko wpadły ostatnio bardzo ciekawe raporty publikowane przez banki między innymi w tweetach bankowych ekonomistów i analityków.

12.06.2020
8:58
wojna-na-Ukrainie-karty-platnicze
REKLAMA

Wyglądają one na przykład tak:

albo tak:

Chodzi o to, że banki bardzo dokładnie widzą, co ich klienci robią z kartami płatniczymi. Widzą, kiedy ludzie nimi płacą, komu, za co i ile. Oczywiście wcześniej też to wiedziały, ale dopiero teraz, w czasach epidemii koronawirusa i stopniowego odmrażania zamrożonej wcześniej gospodarki korzystają z tych danych w celach makroekonomicznych. Tworzą z jednostkowych danych większe kategorie, których zachowanie można porównywać w czasie. Dzięki temu wiadomo, czy dana branża przechodzi przez większe lub mniejsze ożywienie.

Mam wrażenie, że w tych danych drzemie jeszcze większy potencjał. Aby go uwolnić, banki musiałyby zrobić to wspólnie i stworzyć albo jedną wspólną bazę danych, albo jakąś wspólną platformę do wymiany informacji na ten temat. Taka wspólna baza byłaby tak naprawdę mapą polskiej gospodarki w czasie rzeczywistym. Oczywiście wciąż dość istotną rolę w niej pełni papierowa gotówka, której nie da się śledzić, ale wydaje mi się, że jednym z efektów epidemii może być szybszy wzrost popularności płacenia za towary i usługi kartami płatniczymi i kredytowymi. W coraz większym stopniu będzie można więc uznawać, że transakcje zawierane tylko kartami są reprezentatywne dla całej gospodarki.

Uwzględniając wszystkie istniejące w systemie bankowym przelewy bezgotówkowe, daje to nie tylko możliwości obliczania praktycznie „na żywo” wartości, takich jak sprzedaż detaliczna, produkcja przemysłowa czy wręcz cały produkt krajowy brutto, co byłoby ekscytującym przeżyciem dla chyba każdego ekonomisty i analityka śledzącego to, co dzieje się w gospodarce. Jeszcze bardziej niesamowite efekty można by moim zdaniem uzyskać, gdybyśmy z poziomu makro zeszli z tym narzędziem do poziomu mikro.

Wydaje mi się bowiem, że dzisiaj technologia pozwala nam na analizowanie w czasie rzeczywistym tego, co dzieje się z transakcjami, a co za tym idzie także z przychodami w każdej konkretnej firmie. Załóżmy na przykład, że na jakimś osiedlu są cztery różne restauracje. Przychodzą tam ludzie i płacą za obiady przede wszystkim kartami płatniczymi. Są to karty wydane przez wiele różnych banków i każdy z nich wie tylko to, co dzieje się z „jego” kartami, a pozostałych nie widzi.

Gdyby te dane połączyć w jedną bazę, wtedy każdy bank widziałby wszystkie karty. Każdy bank dzięki temu miałby pełen obraz rynku (zakładając, że gotówka tego obrazu nie zmienia, bo transakcji gotówkowych jest mało).

Pisząc pełen obraz rynku, mam na myśli zdolność do analizowania na bieżąco tego, co dzieje się w każdej restauracji z osobna. Czy przychody tam rosną, czy spadają. Czy istnieje tam sezonowość. Nie tylko roczna, ale też np. dobowa, albo tygodniowa. Czy istnieją jakieś współzależności pomiędzy zmianami w przychodach w poszczególnych, sąsiadujących ze sobą knajpach. Czy na przykład wprowadzenie happy hours od 12 do 16 w jednej z nich wpływa na poziom przychodów nie tylko w tej jednej, ale także w pozostałych. Czy promocja „dwie pizze w cenie jednej” utrudnia biznes najbliższym konkurentom, czy nie ma na nich wpływu. I tak dalej i tak dalej. Wydaje mi się, że z tymi danymi można by robić naprawdę niesamowite rzeczy i wyciągać z nich później zupełnie poważne biznesowe wnioski.

Gdyby banki jako emitenci kart płatniczych mieli dzięki nim cały obraz gospodarki w jakiejś części miasta albo w danej branży na żywo na monitorze wraz ze wszystkimi dynamicznymi zmianami, wtedy mogłyby do tego odpowiednio dostosowywać swoje zachowanie. Restauracja, która notuje największy wzrost przychodów na danym osiedlu, mogłaby pewnie liczyć na wiele ofert i promocji z produktami bankowymi, lepsze warunki linii kredytowej itd. Miałaby łatwiejszy dostęp do finansowania inwestycji, bo banki widziałyby, że akurat w jej przypadku inwestowanie w rozwój ma większy sens niż w przypadku jej konkurentów. Co ciekawe banki widziałyby to lepiej niż sama firma, która wie, co się dzieje u niej, ale nie do końca wie co się dzieje u konkurencji. Może to tylko przeczuwać, ale banki korzystając ze wspólnej bazy danych z transakcjami kartowymi, widziałyby to wyraźnie.

Podobnie mogłoby to działać w przypadkach przeciwnych. Bank, którego klientem jest firma, która radzi sobie słabiej od konkurentów, mogłaby dostawać z banku informacje na ten temat, bo algorytmy napisane specjalnie w tym celu mogłyby wyłapywać z szeregu danych niepokojące sygnały wcześniej niż zarządzający daną firmą. Jeśli tego typu doping, by nie pomagał, wtedy bank mógłby ograniczać ryzyko, utrudniając dostęp do nowych produktów dla takiej firmy albo odpowiednio dostosowując marże w produktach kredytowych, aby zwiększone ryzyko sobie zrekompensować.

REKLAMA

Mówiąc krótko, banki mogłyby wykorzystywać tego typu informacje nie tylko w celu tworzenia ciekawych analiz makroekonomicznych, ale także w codziennej działalności operacyjnej z konkretnymi klientami, co moim zdaniem byłoby małą rewolucją. Nie wiem tylko, czy nie przesadzam z optymizmem w kwestii gotowości (biznesowej i prawnej) banków do stworzenia sobie takiej wspólnej bazy danych. Ale kiedyś pewnie i do tego dojdziemy.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA