REKLAMA
  1. bizblog
  2. Felieton /
  3. Nieruchomości

Dlaczego powinniśmy płacić kary finansowe za nieprzebywanie w swoim mieszkaniu?

Tym właściwie powinien być podatek katastralny - karą za posiadanie mieszkania, z którego sami nie korzystamy. Nie, nie jestem komunistką, ani nawet zwolennikiem państwa opresyjnego, ale coś z nami jest jednak nie tak, kiedy kilka procent społeczeństwa ma po kilka mieszkań, wiele z nich stoi pustych, czekając na wzrost cen, a przez to całej reszty nie stać, żeby mieć własne cztery ściany. Szał na inwestycyjne zakupy mieszkań przyjął już postać obłędu, który robi społeczeństwu krzywdę. Bo mieszkanie jest do mieszkania, nie do trzymania w nim pieniędzy.

27.06.2021
8:42
Podatek katastralny. Bańka spekukacyjna na rynku mieszkań musi pęknąć
REKLAMA

Nie macie co zrobić z furą pieniędzy leżącą na nieoprocentowanych lokatach? To idźcie na giełdę kupić sobie akcje. Akcje nie są potrzebne do życia, a mieszkania - owszem. To właśnie tym różnią się akcje od mieszkań, że akcje spółek są aktywem, a dach nad głową prawem człowieka.

REKLAMA

Aaaaa, że na giełdzie to ryzyko, a na inwestycji w mieszkanie nie da się stracić? To kupcie sobie obligacje, bo inwestycja w mieszkanie też jest niebezpieczna. Może i nie dla was, ale dla reszty społeczeństwa owszem, bo przez inwestorów zwykłych ludzi coraz mniej stać na kupno mieszkania na własne potrzeby.

I w tym rola państwa, żeby nie dopuszczać do takich sytuacji. Rynek rynkiem, niech będzie wolny, nie chodzi o żadne tam przydziały mieszkaniowe ani żeby każdy miał po równo. Ale kiedy wolny rynek zaczyna stawać się patologią, to moment, w którym wkroczyć powinno państwo.

Najprostszym sposobem byłoby wprowadzenie podatku katastralnego od mieszkań kupowanych inwestycyjnie, o czym piszę sagę już od kilku miesięcy. Ale rząd jakoś się do tego nie garnie. A szkoda.

Nawet 70 proc. nowo kupowanych mieszkań to zwykła inwestycja

Z badania ankietowego przeprowadzonego w ubiegłym roku przez NBP wynika, że 30 proc. zakupów mieszkaniowych to były zakupy inwestycyjne - pod wynajem lub odsprzedaż po wyższej cenie.

Niemało, ale to i tak nie pokazuje skali problemu, bo mówimy o 2020 r., kiedy z powodu pandemii spadły stawki najmu, najem krótkoterminowy został zamrożony, więc i inwestorzy na chwilę przyhamowali. W 2019 r. odsetek mieszkań kupowanych inwestycyjnie wynosił 33 proc., a w 2018 r. 37 proc.

Sytuacja wygląda jeszcze straszniej, kiedy spojrzy się tylko na największe miasta, w których ceny są najwyższe, a najem najbardziej opłacalny. Deweloperzy nie ukrywają, że w wielu oddawanych przez nich nowych inwestycjach mieszkania kupowane na wynajem to często nawet 50-70 proc. wszystkich sprzedawanych lokali. No i to już jest pato.

Ten popyt inwestycyjny widać też po udziale środków własnych w zakupie mieszkań. Do 2015 roku udział środków własnych w zakupie mieszkań wynosił ok. połowę. W 2016 roku wzrósł już do dwóch trzecich, a w 2017 roku nawet do trzech czwartych i na tym poziomie był jeszcze tuż przed pandemią w pierwszym kwartale 2020 r. Potem na chwilę strach i niepewność zatrzymała gotówkę w portfelach i w drugim kwartale udział środków własnych spadł radykalnie aż do jednej trzeciej, ale za chwilę znów skoczył do dwóch trzecich.

To bynajmniej nie świadczy o tym, że nagle staliśmy się bogatsi, że wykładamy więcej gotówki na własny dach nad głową. To raczej świadczy o tym, że do gry weszli inwestorzy, którzy wolną gotówkę pchają na rynek mieszkaniowy.

W ciągu pięciu lat Polak chcący kupić mieszkanie zbiedniał o 10 proc.

Wiecie, co idealnie nakłada się na nagłe zwiększenie środków własnych w zakupach mieszkaniowych? Realny wzrost cen mieszkań. Realny, a więc po uwzględnieniu wzrostu płac. 

Do 2014 r. sytuacja była bardzo komfortowa - nominalne ceny mieszkań rosły, ale realne spadały, bo wzrost płac był wyższy niż wzrost cen. Potem w latach 2015–2017 realne ceny mieszkań rosły w tempie 2–3 proc. rocznie, a w latach 2018–2020 tempo wzrostu realnych cen skoczyło do 5–7 proc. rocznie.

To właśnie wina inwestorów lokujących gotówkę w mieszkaniach. W efekcie dostępność mieszkań maleje, widać to po danych NBP, który co roku publikuje wskaźnik dostępności mieszkaniowej. W 2015 roku za przeciętną pensję można było kupić 0,84 mkw mieszkania. Na koniec 2020 roku było to już tylko 0,76 mkw. Zaledwie w ciągu pięciu lat pod względem dostępności mieszkań zbiednieliśmy o prawie 10 proc.

Parlament Europejski: zróbcie coś z tym w końcu

To nie tylko polski problem. Na fakt, że na obecnej hossie na rynku mieszkaniowym tracą przede wszystkim młode gospodarstwa domowe, które mają ogromne problemy z nabyciem mieszkania, zwracała również uwagę OECD. Z analizy wynika, że jeszcze w 1995 r. średnio w krajach OECD na zakup 60-metrowego mieszkania trzeba było wydać siedmioletnią pensję. Dziś potrzeba już pensji z dziesięciu lat.

I młodzi mają tu najtrudniej. W krajach OECD prawie połowa osób w wieku 20–29 lat nadal mieszka z rodzicami. W Polsce jest jeszcze gorzej, to przeszło 60 proc., a 1/3 osób w tym przedziale wiekowym uważa zdobycie lub utrzymanie mieszkania za jedno z trzech najważniejszych ryzyk, z którymi muszą się mierzyć.

Spekulanci w tym nie pomagają.

Jedną z głównych przyczyn wzrostu kosztów mieszkaniowych jest konwersja mieszkań na aktywa finansowe. Wiele osób inwestuje w drugie mieszkania, aby uzyskać dodatkowe dochody i zwiększyć swoje emerytury. Inwestycje zagraniczne napędzają wzrost lokalnych cen nieruchomości mieszkalnych, a platformy takie jak Airbnb zmniejszają dostępność mieszkań, szczególnie w centrach miast

- pisał z kolei niedawno w komunikacie Parlament Europejski.

Parlament Europejski też możecie nazwać instytucją komunistyczną, bo nawołuje kraje UE, by coś z tym w końcu zrobiły i rozwiązły problem mieszkaniowy, bo ze spekulantami na rynku nieruchomości borykają się też inne kraje Unii.

REKLAMA

A co robi polski rząd? Zamiast zahamować spekulacje, daje zwykłym szaraczkom buty do biegania i mówi: masz i ścigaj się z Usainem Boltem.

Bo tym właśnie jest pomysł na kredyty bez wkładu własnego, który gwarantować ma wybranym grupom Polaków państwo. Zamiast przyhamować popyt inwestycyjny, wrzuca tych, których nie stać, by zadłużyć się na mieszkanie na normalnych rynkowych warunkach na ten tor, na którym ścigają się ze sobą amatorzy i profesjonaliści. A im szybciej każdy biegnie, tym gorzej dla niego, bo wyścig po mieszkania zawsze kończy się rajdem cen.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA