REKLAMA
  1. bizblog
  2. Nauka /
  3. Samorządy

Ministerstwo Finansów stworzy własną zawodówkę. Tak chce zapewnić sobie pracowników

Zawodówkę – znaczy uczelnię zawodową. Ale fakt, że własną, by kształcić kadry dla resortu finansów. Strach pomyśleć, że te finanse będą jakieś inne niż finanse wykładane na dziesiątkach innych uczelni państwowych czy prywatnych. Resortowi chyba się spieszy, skoro mając gigantyczny problem z inflacją, szaleństwem na rynku energetycznym, zerwanymi łańcuchami dostaw w gospodarce i do tego na głowie wielką reformę systemu podatkowo-składkowego chce nową uczelnię uruchomić już w roku akademickim 2022/2023. Czyżby nikt nie chciał pracować w MF?

09.11.2021
11:59
Uczelnia zawodowa Ministerstwa Finansów. Tak fiskus chce pozyskiwać pracowników
REKLAMA

Pomysł stworzenia nowej uczelni finansowej, która kształciłaby kadry dla resortu finansów, znajduje się w projekcie noweli ustawy MF, który jest w wykazie prac legislacyjnych rządu – pisze PAP.

REKLAMA

Twór, który ma powstać, to publiczna uczelnia zawodowa, a nadzorować ma ją nie minister nauki i szkolnictwa wyższego, ani tym bardziej minister edukacji, ale minister finansów.

W harmonogramie prac legislacyjnych rządu napisano, że utworzenie uczelni wynika z potrzeby kształcenia i doskonalenia kadr, zapewnienia wsparcia edukacyjnego oraz naukowo-badawczego resortu finansów. 

MF ma problem z pracownikami? A może raczej z uczelniami?

Uczelnia, która ma zacząć działać już od roku akademickiego 2022/2023 ma prowadzić kształcenie praktyczne, które przełoży się na budowanie i rozwój nowych kompetencji oraz zapewnienie wysoko wykwalifikowanej kadry resortu finansów.

To brzmi trochę groźnie, jakby w ministerstwie finansów potrzebna była jakaś inna wiedza z zakresu finansów niż ta, którą dają istniejące już uczelnie publiczne (albo i prywatne). 

W projekcie noweli zaznaczono też, że utworzenie uczelni pozwoli m.in. na prowadzenie badań z zakresu administracji skarbowej, a także rozwijanie działalności badawczej poprzez organizowanie sympozjów i konferencji naukowych czy wymianę doświadczeń na forum krajowym i międzynarodowym.

Szczególny nacisk zostanie położony na praktyczny aspekt studiów. Absolwenci uczelni finansowej będą mieli nie tylko wiedzę teoretyczną, ale przede wszystkim umiejętność jej praktycznego, efektywnego wykorzystania w realizacji konkretnych zadań zawodowych. Istotną rolę w programie studiów będą pełniły zajęcia w formie ćwiczeń, konwersatoriów, warsztatów prowadzonych przez praktyków, jak również praktyki zawodowe w jednostkach organizacyjnych podległych Ministrowi Finansów, Funduszy i Polityki Regionalnej lub przez niego nadzorowanych

- napisano w projekcie.

A, przepraszam, publiczne uczelnie nie organizują sympozjów i konferencji? Nie prowadzą wymiany międzynarodowej? Ani badań? Ani ćwiczeń? Jeśli nie, to chyba nie najlepiej dla naszego systemu edukacji i najpierw należałoby zreformować istniejące uczelnie, zamiast powoływać zupełnie nową?

Jeśli w systemie kształcenia na kierunku finanse na publicznych uczelniach coś nie gra, to znaczy, że grać nie będzie dalej i absolwenci, którzy pójdą do pracy w sektorze prywatnym, mogą nie mieć praktycznych umiejętności albo deficyty w zakresie wiedzy, ale administracja publiczna za to będzie miała własnych pracowników wykształconych, jak trzeba, tak?

No i chyba komuś się tu wydaje, że dziś pracownik całe życie pracuje dla jednej firmy, a dawno już tak nie jest. Ba! Z troski o rynek pracy to właśnie państwo powinno dbać o to, by pracownicy mieli świadomość, że rynek zmienia się tak dynamicznie, że nawet jeden zawód na całe życie to może być za mało. Zatem kształcenie kadr tylko dla siebie może być ryzykowne dla absolwentów.

A może będą mieli po skończeniu tej uczelni jakieś nakazy pracy? Albo przynajmniej jakąś klauzulę wierności, że po skończeniu nauki muszą przepracować 5 czy 10 lat dla resortu finansów?

Nowa zabawka to przepalanie energii

Ciekawe zresztą, że sam minister finansów będzie sprawował nadzór nad uczelnią. Czy ktoś tam w MF naprawdę zna się na systemie edukacji i tworzeniu takich placówek od zera? Wątpię. A to znaczy, że zamiast skierować 100 proc. uwagi na kwestie finansów, jakiś zespół w jednym  z najważniejszych resortów będzie się doktoryzował z tego, jak założyć własną szkołę.

A tak już zupełnie serio, czy naprawdę trzeba powoływać z rozmachem własną uczelnię? Wiadomo, że Ministerstwo Finansów może mieć dość specyficzne potrzeby dotyczące kadr. Ściągnięcie finansisty na przykład z banku wymaga pewnie długiego przeszkolenia go pod specyficzne zadania.

REKLAMA

Ale można skromniej – we współpracy z jakąś dobrą państwową uczelnią stworzyć osobny kierunek studiów. Założę się, że byłoby nie tylko taniej, ale i szybciej i skuteczniej.

A tak tworzenie własnej uczelni jest jak budowanie fabryki broni, kiedy potrzebuje się jedynie dwóch pistoletów. Albo jak tworzenie koncernu motoryzacyjnego, kiedy chce się kupić kilka samochodów elektrycznych.

A, zaraz, to już przerabiamy. Widać, z jakim efektem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA