REKLAMA
  1. bizblog
  2. Zdrowie

PiS do Niemców: oddajcie nam naszych lekarzy. Oto jak Niemcy odpowiedzieli PiS-owi

W Białym Miasteczku ustawionym pod Kancelarią Premiera przed protestujących medyków buszują podobno rekruterzy, szukający chętnych do pracy w Niemczech. Zarobki? Wiadomo, kilka razy wyższe niż w Polsce.

17.09.2021
15:20
PiS do Niemców: oddajcie nam naszych lekarzy. Oto jak Niemcy odpowiedzieli PiS-owi
REKLAMA

Protest medyków trwa i jego końca nie widać. Rozmowy z ministrem z Adamem Niedzielskim nie wychodzą, bo obie strony nawet nie potrafią / nie chcą się spotkać w jednym czasie i miejscu. Szef rządy z kolei spotykać się nie z protestującymi nie ma zamiaru. Polacy natomiast są znów jest podzieleni, czy nasi lekarze to biedacy czy obrzydliwi bogacze.

REKLAMA

Dylemat w zasadzie nie do rozwiązania, bo są i tacy i tacy. I to już świadczy o tym, jak patologicznie zorganizowany jest system ochrony zdrowia w Polsce. Ale o zarobkach za chwilę.

Na tym zamieszaniu i frustracji medyków chcą skorzystać Niemcy. Po sieci krążą zdjęcia ulotek rozdawanych w Białym Miasteczku przez rekruterów, którzy przyjechali z Niemiec, żeby zachęcić do pracy w tamtejszych szpitalach medyków niezadowolonych z pracy w Polsce.

„Wiele osób zostawiło mi swoje telefony, obiecało przesłać swój życiorys. Z wieloma umawiam się na rozmowy już bardziej konkretne”

–s mówi jeden z rekruterów, z którym rozmawiała Wirtualna Polska.

Jakie oferują pod kancelarią premiera niemieccy rekruterzy? Dla pielęgniarki na początek 2700 euro brutto – ponad 12 tys. zł miesięcznie, potem nawet 3500 euro (16 tys. zł), bo przeciętne zarobki pielęgniarek w Niemczech to 3800 euro. Do tego dodatki za nadgodziny, za pracę w nocy, pracę w niedzielę, pracę w święta państwowe, szkolenia językowe, wsparcie przy nostryfikacji dyplomu oraz wsparcie koordynatora przy poszukiwaniu mieszkania oraz przy organizacji pobytu w pierwszych tygodniach w Niemczech.

Czy headhunterzy łowią tylko pielęgniarki, a lekarze są bezpieczni? Pewnie nie, ci też są mile widziani. Zresztą, według szacunków Naczelnej Izby Lekarskiej od czasu wejścia Polski do UE z Polski wyjechało w sumie już ok. 20 tys. lekarzy. A przypomnę nieśmiało, że według danych Eurostatu mamy mniej niż trzech (2,4) lekarzy przypadających na 1000 mieszkańców, co sytuuje nas na szarym końcu wśród krajów UE. Średnia unijna to 3,6 na 1 tys. mieszkańców.

I tylko zostawię tu jeszcze kilka liczb:

  • początkujący lekarz w niemieckim szpitalu miejskim może liczyć na 4,6 tys. euro miesięcznie, czyli ok. 21,3 tys. zł;
  • specjalista z drugim stopniem i pełnioną w szpitalu funkcją może liczyć w niemieckim szpitalu nawet 9,7 tys. euro miesięcznie, czyli ok. 44,9 tys. zł;
  • w Szwajcarii lekarz rodzinny lub internista w niewielkiej miejscowości otrzyma 14 tys. franków szwajcarskich brutto, czyli ok 60 tys. zł miesięcznie i dodatkowo 13. pensję;
  • zarobki lekarzy specjalistów w Polsce sytuują nas wśród 36 rozwiniętych krajów OECD na 33. miejscu;
  • według raportu "Health at a Glance 2019" wynagrodzenie polskich lekarzy specjalistów - w stosunku do średniego wynagrodzenia brutto jest najniższe w badanych krajach OECD i wynosi jedynie 1,4, podczas gdy w czołówce tego rankingu ten stosunek wynosi 5.

Czy faktycznie z zarobkami medyków w Polsce jest aż tak źle? Odpowiedź jest jedna i najbardziej znienawidzona: to zależy.

Ratownicy medyczni rzeczywiście zarabiają grosze. Według serwisu wynagrodzenia.pl mediana wynagrodzeń ratowników to 3900 zł brutto miesięcznie. Najlepiej zarabiający dostają 4700 zł brutto, czyli mniej niż wynosi średnia krajowa za pracę na pierwszej linii frontu, za pracę obciążającą psychicznie, że trudno sobie to wyobrazić, za pracę nierzadko w krwi po łokcie, z rozczłonkowanymi elementami ciał… Tu nie ma nawet co komentować.

 class="wp-image-1538287"

Mediana zarobków pielęgniarek to 4300 zł brutto, a lekarzy 5440 zł brutto. Ale akurat w przypadku lekarzy mediana, a więc średnia wartość poniżej której połowa zarabia mniej, a powyżej jest druga połowa, która zarabia więcej jest mało miarodajna. Bo chyba mało jest zawodów, gdzie nierówności dochodowe są tak wielkie.

Mediana zarobków anestezjologia czy chirurga to 7650 zł, brutto ginekologa – 6210 zł, pediatry – 8470 zł, a lekarza psychiatry – 7330 zł. Przy czym lekarz stażysta zarabia zaledwie 3620 zł brutto.

Poza specjalizacją znaczenie ma miejsce pracy, zupełnie inaczej wyglądają zarobki w szpitalach powiatowych, a inaczej w dużych klinikach. Ale mam wrażenie, że kluczowe jest to, czy lekarz zatrudniony jest na etacie, czy ma kontrakt ze szpitalem. Prosty przykład: anestezjolog w małym szpitalu powiatowym przez lata zarabiał w okolicach średniej krajowej, albo i poniżej. Przyszedł czas wcześniejszej emerytury, ale nie usiadł na kanapie, tylko przeszedł na kontrakt ze szpitalem, dziś zarabia 20-30 tys. zł miesięcznie w zależności od liczby dyżurów. Bez dodatku covidowego. Tak tak, w małym szpitalu powiatowym na wygwizdowie.

Stąd właśnie biorą się legendy o bajecznie bogatych lekarzach, którzy mają czelność narzekać na pensje. To po prostu nie ci sami lekarze i specjalizacja ma tu drugorzędne znaczenie. Mamy jakiś poważny problem systemowy, który jednym pozwala zarabiać jak w Niemczech, innych skazuje na biedę. I to ci drudzy są dziś pod kancelarią premiera.

Szantaż wychodzący poza ramy rozsądku? Idziemy w maliny

Dokąd zaprowadzi nas ten protest? Na razie w maliny, bo rozmowy protestujących medyków z rządem nie idą wcale. Medycy żądają, by uczestniczył w nich premier Morawiecki, ale ten nie chce. Medycy za to nie chcą spotykać się z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim, więc już dwa razy ich zapraszał, a ci go wystawili.

Frustracja jest wielka więc protestujący mówią, czego chcą, a nie myślą, co realnie mogą dostać. A minister zdrowia próbuje racjonalnie tłumaczyć, że to niemożliwe i rozmawiać o tym co możliwe. 

Postulaty mówiły np. o natychmiastowym zrównaniu wynagrodzeń medyków do średniej w UE. Poprosiłem o doprecyzowanie tych haseł. Minimalne wynagrodzenie wyniosłoby 18 tys. zł. To polityka szantażu. Postulaty są nierealne - dodatkowe 100 mld na służbę zdrowia. To przeskalowanie wychodzące poza ramy rozsądku

– powiedział w Radiu ZET Adam Niedzielski.

Chce więc rozmawiać o tym, co możliwe. Na razie trudno sobie wyobrazić, gdzie obie strony mogą się spotkać w tych oczekiwaniach.

I chyba jedyna nadzieja, że trzeba po prostu poczekać chwilę, konkretnie jakieś 15 lat. Wtedy sytuacja się odwróci i będziemy mieli nadmiar lekarzy w Polsce. Tak, to nie żart.

W 2037 r. dojdzie do przełomu

Tak wynika z prognoz przygotowanych przez „Dziennik Gazetę Prawną” na bazie modelu „KadroLAB 2017–2035” stworzonego przez przez Fundację im. Lesława Pagi na zlecenie Ministerstwa Zdrowia już kilka lat temu.

Założenie jest takie, że lekarze będą pracować do 70. roku życia, co i tak się dzieje, więc nie jest to jakieś wyzwanie. Po drugie, co roku będzie do nas przyjeżdżać ok. 170 medyków z Białorusi i Ukrainy, co jest bezpiecznym założeniem, bo tylko w tym roku wnioski o możliwość pracy złożyło ok. 500 z nich. Po trzecie, liczba absolwentów kierunków medycznych będzie rosła, a liczba Polaków malała.

Według tych symulacji problem niedoboru medyków zacznie znikać już w najbliższej dekadzie, a po 2038 r. sytuacja na rynku się odwróci. W 2050 r. będziemy mieli wręcz nadwyżkę lekarzy.

REKLAMA

W 2037 r. dojdzie do przełomu i po raz pierwszy medyków będzie na rynku więcej, niż by wynikało z potrzeb (zakładając, że chcielibyśmy, żeby na 1 tys. mieszkańców przypadało 3,8 lekarza). Jeśli uwzględnić ruchy migracyjne – a z kraju wyjedzie o wiele więcej medyków, niż przyjedzie – do takiej zmiany dojdzie w 2040 r. Dziesięć lat później liczba aktywnych lekarzy będzie wynosić 168–186 tys. w zależności od tego, czy uwzględniamy migrację, czy nie. Ze względu na mniejszą liczbę ludności będziemy zaś potrzebować tylko 133 tys. medyków

– pisze DGP.

A więc spokojnie, wstrzymajmy się jeszcze z 15 lat i wtedy możemy znów krzyczeć do lekarzy z sejmowej mównicy: „a nich jadą!”. A na razie lepiej milczeć, bo jest naprawdę źle.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja:
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA