REKLAMA
  1. bizblog
  2. Energetyka

Jarosław Grzesik nie przebiera w słowach: „Jesteśmy w kaczej d… Sytuacja jest tragiczna”

O przyszłości polskiego górnictwa i całej energetyki oraz o tym, co może stać się w nadchodzącym tygodniu rozmawiamy z Jarosławem Grzesikiem, przewodniczącym Krajowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ „Solidarność”.

18.09.2020
9:45
PGG Sasin Morawiecki
REKLAMA

Kończy się czas, jaki centrale związkowe PGG wyznaczyły premierowi Mateuszowi Morawieckiemu na podjęcie konkretnych rozmów o przyszłości polskiej energetyki i górnictwa. Po dwóch spotkaniach zespołu rządowego-społecznego górnicy są poirytowani, bo ich zdaniem ministrowie przedstawiają im ogólne znane prezentacje i nijak nie chcą skupić się na szukaniu rozwiązań. Do końca września rząd miał wskazać najważniejsze kierunki reformy całej branży. Już wiadomo, że nic z tego nie będzie. 

REKLAMA

Jasne jest za to jedno: dalsze zbywanie górników może mieć opłakane konsekwencje, a do rozbudzenia niepokojów społecznych na Górnym Śląsku naprawdę niedaleka droga. Nie pomaga w tej sytuacji też zielone przyspieszenie Brukseli, która chce zmienić cel klimatyczny związany z redukcją emisji CO2 do 2030 r. W tej kwestii górnicy też mają pretensje do rządu, zarzucając mu bierność.

O tym, co może wydarzyć się w najbliższych dniach w regionach wydobywczych - rozmawiamy z Jarosławem Grzesikiem, przewodniczącym Krajowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki NSZZ „Solidarność”

Jak ocenia pan kondycję polskiego górnictwa?

Jarosław Grzesik: Jeżeli miałbym użyć żołnierskich słów, to powiedziałbym, że jesteśmy w kaczej d… Dzisiejsza sytuacja górnictwa jest tragiczna z dwóch powodów. Ten krótkofalowy to nagłe załamanie się rynku odbioru węgla, jeżeli chodzi o krajową energetykę zawodową. Stało się tak nie tylko przez mniejszy popyt na energię elektryczną, ale też przez to, że istnieją uwarunkowania dotyczące zarówno cen energii, jak i te wynikające z zobowiązań międzynarodowych. To spowodowało, że staliśmy się dużo większym importerem energii niż to miało miejsce w latach poprzednich. Przez to energetyka odbiera węgiel z kopalni w dużo mniejszej ilości niż było to zakontraktowane. Z kolei długofalowym problemem naszego górnictwa to europejski system handlu emisjami – ETS. Do tego dochodzi cały proces związany z pakietem klimatycznym, który zresztą staje się już prawem klimatycznym. Te regulacje coraz mocniej uderzają w produkcję energii z paliw konwencjonalnych, szczególnie w tę opartą na węglu. 

Rządzący obiecywali, że obronią polski węgiel…

Nie tylko ja, ale również wielu moich kolegów, wielu górników i energetyków miało nadzieję, że obecny rząd i rządząca koalicja Zjednoczonej Prawicy - zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami i z hasłami głoszonymi w kampaniach wyborczych - będzie mieć inny stosunek do tego szaleństwa klimatycznego. Jestem rozczarowany, bo dzisiaj niestety wygląda na to, że polski rząd już się poddał. Pozostaje tylko pytanie, czy zostaliśmy sprzedani za coś, czy może rząd uznał, że jest to przysłowiowa walka z wiatrakami, której i tak nie wygrają na szczeblu unijnym. Dowodem na poddanie się polskiego rządu są dokumenty, które w Polsce już dzisiaj zostają skierowane do konsultacji. Chodzi na przykład o „Politykę energetyczną Polski do 2040 r.” oraz o „Krajowy plan na rzecz energii i klimatu na lata 2021-2030”. Wynika z nich jednoznacznie, że polski rząd zamierza w krótkim okresie czasu, raptem kilkunastoletnim, zlikwidować prawie całkowicie polską energetykę konwencjonalną, opartą o węgiel kamienny i węgiel brunatny.

Związkowcy z Polskiej Grupy Górniczej dali jasno do zrozumienia, że czekają na konkretne rozmowy z szefem rządu. Ale załóżmy, że premier do Katowic nie przyjedzie. Co wtedy? Jakie są scenariusze na stole?

Niezbyt rozsądnie taktycznie i politycznie byłoby dzisiaj mówić o wszystkich możliwych scenariuszach. Ale jeżeli rzeczywiście przez najbliższe parę dni nic się nie wydarzy, nie nastąpi żadne przełamanie albo chociażby zbliżenie, to wtedy jako sztab protestacyjno-strajkowy będziemy musieli podjąć decyzję o eskalacji działań. Trzeba przede wszystkim informować społeczeństwo, czym nam taka polityka grozi. Dzisiaj w modzie jest tylko ratowanie planety, a koszty z tym związane musimy jakoś tam ponieść. I że planetę uratuje tylko odejście od węgla. Musimy na to reagować. Nie możemy stać z założonymi rękami. To, co się dzieje, to przecież nie są żadne rozmowy z rządem. Nie usłyszeliśmy żadnej konkretnej propozycji, nie podjęto żadnej próby rozwiązania problemu. Strona rządowa przedstawił tylko dwie czy trzy prezentacje, z których też wynika, że w ciągu kilkunastu lat zlikwidowana będzie energetyka na węglu. 

O ilu miejscach pracy rozmawiamy?

W całym górnictwie węgla kamiennego jest ponad 80 tys. miejsc pracy. W energetyce kolejne ok. 100 tys. Kilkadziesiąt tysięcy etatów w węglu brunatnym. Każda z tych branż generuje ok. czterech miejsc pracy w firmach kooperujących z sektorem. Biorąc pod uwagę, że każdy z tych pracowników ma kilkuosobową rodzinę, to w sumie z tego wszystkiego robią się miliony miejsc pracy. Tyle ludzi może pozostać bez środków do życia. Co nam proponuje rząd w zamian? Być może nową fabrykę, produkującą samochody elektryczne, która być może powstanie na Śląsku. Z zatrudnieniem na poziomie ok. 3 tys. ludzi. Być może powstanie też fabryka produkująca urządzenia do fotowoltaiki - tam miałoby być zatrudnionych ok. tysiąca pracowników. A co z resztą? 

Może rząd liczy na Fundusz Sprawiedliwej Transformacji...

Tak, słyszeliśmy podobno o potężnych środkach w ramach Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że tak naprawdę to na razie jest transformacja niesprawiedliwa. Proponuje nam się 60 mld zł na wszystkie regiony węglowe. My zaś mamy opracowania ekspertów ekonomicznych, które wskazują, że tylko w przypadku likwidacji Polskiej Grupy Górniczej na odtworzenie miejsc pracy potrzeba będzie setek miliardów złotych. Tylko w przypadku jednej spółki. W takim razie owe 60 mld zł, wystarczyłoby nam na waciki. 

No to nastroje wśród górników faktycznie nie mogą być zbyt dobre. Czują się oszukani?

Górnicy na pewno czują się oszukani, bo doskonale pamiętają, co mówili czołowi politycy Zjednoczonej Prawicy z premierem Morawieckim i prezesem Kaczyńskim na czele. Nawet w ostatniej kampanii prezydenckiej prezydent Andrzej Duda obiecywał, że nie pozwoli na to, żeby zamordowano górnictwo. Górnicy i energetycy mają prawo czuć, że są zwodzeni na manowce. Trzeba zdać sobie sprawę, że tak naprawdę nie mówimy o transformacji polskiego górnictwa i energetyki. Chodzi o transformację całej gospodarki. Zielona energia jest obecnie potężnie dotowana z tej czarnej energii. A co się stanie jak tej węglowej zabraknie? 

Może wszystko jest przez zbyt wysoką cenę polskiego węgla, podbijaną licznymi podatkami? Przecież nie od dzisiaj słyszymy, że elektrownie muszą kupować tani węgiel zagranicą niż kupować ten znacznie droższy z Polski.

Cena węgla to nie tylko faktycznie liczne obciążenia podatkowe. To także jakieś odbicie uwarunkowań od cen rynkowych. Ale pamiętajmy też, że koszt finalny węgla to nie tylko koszt pracy i koszt wydobycia. I rzeczywiście tu kłopotem są liczne daniny, o których też od lata staramy się rozmawiać. Próbujemy wymusić na rządzących, żeby w okresach dekoniunktury w jakiś sposób ulżyć rodzimym producentom węgla. Przypomina to trochę bezsensowne walenie głową w mur. Przez lata nic się nie zmieniło. 

Bo też od dłuższego czasu obowiązuje taki przekaz: polski węgiel jest za drogi, dlatego elektrownie kupują tańczy, zagraniczny. Rzeczywiście tak jest?

Zgoda: jest takie przeświadczenie. A czy tak jest naprawdę? Proszę zapytać w elektrowniach, ile faktycznie zapłacili za ten sprowadzany do Polski węgiel. Niech będą do końca transparentni. Ja wiem, jak wyglądają wewnętrzne rozliczenia elektrowni.

To dlaczego nie kupują węgla z Polski? Znowu polityka?

To pokłosie błędów popełnionych w górnictwie i energetyce. Kiedy na rynku brakowało węgla, polskie górnictwo nie było na tyle elastyczne, żeby potrafić się dostosować do takiej sytuacji. Z kolei energetycy, w obawie przed tym, że kłopot z węglem mógł być długofalowy i przy okazji źle szacując własne zapotrzebowanie na energię - przesadzili z ilością zakontraktowanego węgla z importu. Nie znam zasad, na jakich zawierano te kontrakty. Ale być może zerwanie tych polskich bardziej opłaca się niż zerwanie zagranicznych, obarczonych na przykład znacznie wyższymi karami. Dotyczy to także spółki, która miała być węglowym operatorem na rynku, czyli Węglokoksu. Zadanie było proste: jak jest niedostatek węgla - importujemy, ale jak jest go za dużo - to eksportujemy. Tymczasem Węglokoks nasprowadzał tyle węgla, że teraz nie wie, co z nim robić. Zalega w portach, zalega na składowisku w Ostrowie Wielkopolskim. Trzeba więc nazwać rzeczy po imieniu i stwierdzić, że Węglokoks jako rynkowy operator jest nieudolny. Nie potrafili dokładnie zbadać i oszacować rynku. Ewidentnie widać, że zarząd spółki nie spełnił łożonych przez Skarb Państwa nadziei. 

Węglokoks występuje jeszcze w jeden roli. Ma skonsolidować „zdrowe” finansowo kopalnie, a reszta byłaby zlikwidowana. To dobry pomysł?

Nie chcę się odnosić do tych pogłosek. Przyczyna jest prosta: na razie nie ma żadnych tego typu propozycji na papierze. Jeżeli przedstawiony nam będzie ten pomysł przez stronę rządową, to się do tego ustosunkujemy. Dzisiaj to nie jest dobry czas na spekulacje.

Kiepsko z tymi rozmowami. W kolejce czekają przecież też te o pożegnaniu z węglem w 2060 r.

O 2060 r. przede wszystkim mówili premier Mateusz Morawiecki i wicepremier Jacek Sasin. Miała być to data graniczna, kiedy żegnalibyśmy się z energetyką węglową. Ten termin jest logiczny z kilku powodów. Do 2060 r. nowe bloki węglowe, które zostały oddane do użytku niedawno, albo te, które akurat teraz są w budowie, mogą bez problemu funkcjonować następne 40 lat. Wtedy nie zmarnujemy tego potencjału energetycznego, nie zmarnujemy inwestycji. Inna sprawa, że 40 lat to na tyle długi horyzont czasowy, że moglibyśmy usiąść, rozmawiać i wypracować jakąś ścieżkę odejścia od węgla. Transformacja wtedy będzie naprawdę sprawiedliwa, jeżeli uznamy, że w roku X rezygnujemy z danej liczby bloków węglowych, co za tym idzie konkretnych kopalni - ale w to miejsce w tym samym czasie na zakładkę powstają nowe miejsca pracy. Odchodzi z elektrowni energetyk, ale ma zagwarantowaną pracę na przykład w fabryce wafli. A górnik traci pracę w kopalni, ale podejmuje nową w fabryce wiatraków czy paneli fotowoltaicznych. Wiemy, jaka liczba ludzi w międzyczasie udaje się na emeryturę, ile zdecydowało się na jednorazowe odprawy. I wtedy łatwiej zagospodarować setki tysiące miejsc pracy. Dość mamy przykładów bezrobocia nie tylko strukturalnego ale też dziedziczonego. Nie możemy do tego dopuścić na Śląsku.

REKLAMA

Wierzy pan, że się uda?

Jak bym nie wierzył, to bym nie tkwił w tym interesie od tylu lat. Ja jestem optymistą. Wydaje mi się, że wiele rzeczy można załatwić, rozmawiając. Jeżeli jest zrozumienie i dobra wola z obydwóch stron. Dzisiaj wygląda na to, że musi być wola przede wszystkim polityczna. Jeżeli jej zabraknie po stronie rządzących, to po prostu skończymy na ulicy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA