REKLAMA
  1. bizblog
  2. Energetyka
  3. Środowisko

Pakiet klimatyczny to wojna, a ETS to broń masowego rażenia. Bruksela nie zawaha się jej użyć

Europejski handel uprawnieniami do emisji ma jeszcze bardziej niż do tej pory zmuszać krajowe gospodarki do porzucania paliw kopalnych na rzecz odnawialnych źródeł energii. Do dwutlenku węgla mają dołączyć też inne gazy. To bardzo zła wiadomość dla Polski.

09.09.2020
8:33
metan-emisja-ETS
REKLAMA

Zgodnie z zapowiedziami europosłów Anny Zalewskiej i Grzegorza Tobiszowskiego dramat dla polskiego górnictwa i w ogóle całej energetyki w kilku odsłonach ma zacząć się już w najbliższy czwartek - podczas posiedzenia unijnej Komisji Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności (ENVI). Plan jest taki, że podjęte ustalenia mają być głosowane w Parlamencie Europejskim już w październiku. 

REKLAMA

Taka ścieżka legislacyjna oznacza, że za trzy miesiące będziemy mieć nowe prawo klimatyczne w Unii Europejskiej

– ostrzega Anna Zalewska.

Zielonym biczem na niepokornych ma być ETS

Za mocniejszym przykręceniem zielonej śruby opowiadają się przedstawiciele europejskiej frakcji Zielonych oraz Zjednoczonej Lewicy Europejskiej (GUE). Mają dosyć przekazywania pieniędzy podatników na paliwa kopalne i chcą wyznaczenia do 2030 r. nowego celu redukcji emisji CO2. To jednak nie wszystko. Zwolennicy zaostrzonego pakietu klimatycznego chcą też większej roli systemu ETS i żeby ten mechanizm, jak pierwotnie to zakładano, był wreszcie skuteczny i zmuszał krajowe gospodarki do zmian w swoich miksach energetycznych. 

„Żeby tak się stało, mają nastąpić dwie rzeczy. Po pierwsze ma być wyznaczony nowy cel redukcji emisji do 2030 r., a po drugie chodzi albo o poszerzenie obecnego ETS, albo stworzenie czegoś na wzór ETS-bis, który będzie też wliczał inne gazy cieplarniane, w tym metan” – tłumaczy była minister edukacji. 

Eurodeputowana przekonuje, że nikt nie policzył skutków tych propozycji. Presja na rozpoczęcie reformy ETS już w 2021 r., jej zdaniem, jest na to za olbrzymia.

Gospodarka zamrożona, a cena uprawnień idzie ostro w górę

System handlu emisjami to tak naprawdę pokłosie porozumień zawartych w Kioto. Chociaż koniec końców Stany Zjednoczone nigdy nie ratyfikowały tego dokumentu, to właśnie tam, w Chicago powstała pierwsza giełda handlu emisjami. 

Giełda, gdzie rządzącą tak naprawdę banki. I tak samo jest w przypadku ETS

– zauważa Anna Zalewska.

A skoro uprawnieniami do emisji tak naprawdę rządzi giełda, to jest i miejsce na parkietowe instrumenty, jak chociażby spekulacja, z którą w ostatnim czasie mamy mieć do czynienia wyjątkowo często. 

„Wystarczy spojrzeć na to, co się działo z cenami uprawnień do emisji CO2 od marca do lipca tego roku, w czasie praktycznie całkowitego zamrożenia gospodarki i historycznego przy okazji spadku zapotrzebowania energetycznego. W marcu cena emisji tony CO2 kosztowała jeszcze w granicach 15 euro. Dzisiaj jest już 30 euro” – mówi Zalewska.

Na to samo zwraca uwagę Grzegorz Tobiszowski, który przypomina, że grupa polskich europosłów nieraz w trakcie pandemicznego lockdownu apelowało o czasowe zawierzenie ETS. Ale bez skutku.

ETS z metanem, czyli gwóźdź do węglowej trumny

Ewentualne roszczenie europejskiego systemu handlu emisjami o innych gazy cieplarniane, w tym metan może być ostatecznym ciosem w polskie górnictwo. To, z miliardową stratą za zeszły rok, już teraz ledwo zipie, a kulą u nogi są koszty produkcji węgla nad Wisłą, co ma być głównym powodem takiego poziomu importu i tego, że spółki energetyczne patrzą na bilans finansowy i ciągle zamawiają tańszy węgiel zagraniczny niż droższy krajowy. Co doskonale widać na rosnących przykopalnianych zwałach. Tymczasem analitycy wskazują, że płacenie też nie tylko za emisję CO2, ale też za emisję metanu zwiększy koszty produkcji węgla nad Wisłą o kilkaset milionów, nawet do miliarda złotych. 

To może być zabójcze dla branży

- przewiduje Janusz Olszowski, prezes Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej. 

Konkretne skutki finansowe ciężko dokładnie policzyć. Z jednej przyczyny: trudno określić jaką cenę na starcie miałaby emisja tony metanu. Wydaje się, że wskazywania na poziom 5-6 euro, czyli tyle ile jeszcze kilka lat temu kosztowała emisja ceny CO2- nie są zbyt precyzyjne, a wiele wskazuje na to, że ETS emisję tony metanu liczyłby jednak drożej. Wszak ów gaz, jak szacują naukowcy, szkodzi klimatu 25 razy więcej niż dwutlenek węgla. 

Redukcja emisji na nowych zasadach?

Proponowany, nowy pakiet klimatyczny zawiera także inne mechanizmy - bardzo niebezpieczne dla gospodarek w przeważającym stopniu uzależnionych od węgla. Oprócz włączenia metanu do ETS europejscy politycy coraz częściej zaczynają mówić o nowym celu redukcji emisji CO2 na 2030 r. Obecnie podjęte ustalenia wskazują, że UE ma zredukować do 2030 r. emisję dwutlenku węgla o 40 proc. - względem 1990 r. Podobno dla najbardziej zielonych frakcji politycznych w UE - to zdecydowanie zbyt wolne tempo i cały proces trzeba mocno przyspieszyć.

Najbardziej kontrowersyjne propozycje mówią o redukcji emisji CO2 na poziomie 65, a nawet 70 proc. A to oznacza, że już za niespełna dekadę emisja tony dwutlenku węgla może kosztować nawet 70 euro, czyli ponad dwa razy więcej niż teraz i przeszło 10 razy drożej niż jeszcze parę lat temu kosztowała emisja tony CO2, zanim widmo horrendalnych rachunków za prąd zaczęło głęboko zerkać w oczy Polaków. 

Może to właśnie takie propozycje podwyżek w ETS są przyczyną, dla której sprawa rządowych rekompensat za astronomiczne rachunki za energię utknęła w Ministerstwie Klimatu. Może po prostu w resorcie nie wiedzą, na jakich kwotach się opierać i jakie tym samym zabezpieczyć pieniądze w budżecie, których i tak przecież nie ma. 

Tak naprawdę mamy do czynienia z toczoną w ten sposób bitwą gospodarczą przeprowadzaną pod płaszczykiem Zielonego Ładu

- uważa Grzegorz Tobiszowski.

Po co nowe cele skoro nikt starych nie wypełni?

Anna Zalewska przekonuje, że wynajęta przez KE agencja stworzyła szczegółowy raport, który jednak nie ujrzał światła dziennego. Wszystkie przez to, że podjęte tam wyliczenia mają wskazywać, że nijak nie da się osiągnąć pierwotnego limitu redukcji emisji CO2 w 2030 r. na poziomie 40 proc. w porównaniu z 1990 r. Wyliczeń dokonano jeszcze przed formalnym opuszczeniem Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię. Dlatego analitycy szacowali, że bez przeprowadzonego Brexitu uda się zredukować emisję CO2 o jakieś 36-38 proc. W przypadku zaś, kiedy Londyn jednak bierze rozwód z Brukselą - redukcja w stosunku do 1990 r. ma wynieść jedynie 34 proc.

„Niestety, Komisja Europejska całkowicie to bagatelizuje. I nadal deklarowany jest limit redukcji 50-55 proc., a dodatkowo pojawiają się jeszcze bardziej rygorystyczne propozycje” – dziwi się Anna Zalewska. 

Czy rząd stać na postawienie się Brukseli?

Szef górniczej Solidarności Bogusław Hutek stawia sprawę jasno: albo Polska zmierzy się z ETS i z propozycjami rozszerzenia systemu o inny gazy cieplarniane - albo górnictwo w Polsce zacznie zjeżdżać po równi pochyłej - aż do samej likwidacji.

„To są rzetelne wyliczenia. Przy limicie redukcji emisji CO2 względem tej z 1990 r. na poziomie 60 proc. to 60-70 proc. naszych elektrowni i kopalń po prostu upada. W przypadku z kolei limitu na poziomie 50 proc. 18 proc takich zakładów w Polsce straci rację bytu” - nie ma wątpliwości Bogusław Hutek. 

Przyznaje jednocześnie, że konstruktywne rozmowy z rządem na ten temat do łatwych wcale nie należą. Górnicze oczekiwania sprowadzane są do stwierdzeń, że to nikt inny jak właśnie oni namawiają całą Polskę do wyjścia z UE. Tymczasem wystarczy spojrzeć, jak reformowali swój przemysł wydobywczy nasi zachodni sąsiedzi - Niemcy. 

„Nie można dawać bonów turystycznych i czternastych emerytur i w tym samym czasie nie łożyć podobnych nakładów finansowych na transformację rynku energetycznego. Muszą znaleźć się pieniędzy dla sektora wydobywczego. Trzeba z tego pata wreszcie wyjść” - przekonuje Bogusław Hutek.

REKLAMA

Górnicy nie rozumieją dlaczego nikt z ekipy rządzącej nie chce z nimi usiąść do jednego stołu i rozmawiać o programie dla polskiego górnictwa rozpisanym do 2060 r. Zdaniem reprezentantów kopalń i elektrowni węglowych te cztery dekady czasu mogą wystarczyć do przeprowadzenia zrównoważonej transformacji. Tyle, że związkowcy coraz mniej dobrej woli widzą w rządzie.

Ja tej woli w ogóle nie widzę

– mówi Jarosław Grzesik, przewodniczący Krajowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki w Katowicach.
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA