500 plus dla każdego? Pieniądze za nic jeszcze nigdy nie były tak blisko
Jak uratować gospodarkę? Rozdać ludziom do ręki pieniądze i obiecać, że za miesiąc znów je dostaną. I za dwa miesiące też. I za trzy. Żeby nie chomikowali ich na czarną godzinę, tylko od razu wydawali, wiedząc, że zaraz znów je dostaną. To uratowałoby popyt, a w konsekwencji również firmy. Mrzonka socjalisty? Może i tak, ale jeszcze nigdy nie była tak realna, jak dziś.
Prawdopodobnie najlepszym sposobem na radzenie sobie z nieubłaganie zbliżającym się kryzysem gospodarczym wywołanym przez koronawirusa jest bezwarunkowy dochód podstawowy, czyli pieniądze dla każdego, za nic – pisze na łamach „Tygodnika Powszechnego” Rafał Woś, wielki orędownik takiego rozwiązania już od lat.
Bizblog.pl poleca
- Gospodarka w tarapatach. Kogo trzeba ratować? Artystów, hotelarzy, a może ojca Rydzyka?
- Rząd właśnie przyznał, że za powroty Polaków do domu mogła zapłacić Bruksela
I oczywiście ma rację, że odgrzewa ten temat właśnie teraz, bo świat, który od lat prowadzi na ten temat czysto akademickie dyskusje, jeszcze nigdy dotąd nie był tak blisko wdrażania ich w życie.
Trump chce rozdawać wszystkim czeki
W ciągu ostatnich tygodni już kilka krajów postanowiło rozdawać ludziom pieniądze za nic. Najgłośniejszym echem odbiła się propozycja amerykańska, by rozdawać każdemu dorosłemu obywatelowi 1 tys. dol., a dziecku 500 dol. Ogłosił ją w ubiegłym tygodniu sekretarz skarbu Steven Mnuchin, a Donald Trump poparł, zapewniając, że kraj na to stać. Na razie obiekcje ma jednak Senat, który głosami Demokratów zablokował pakiet stymulujący wart 1,4 bln dol.
Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że ktoś naprawdę postanowił to zrobić i to nie byle kto, ale największa gospodarka świata. Zresztą podobny pomysł ma Kanada, Tajlandia, Hongkong i Singapur. Wszystkie te kraje chcą pomóc obywatelom zagrożonym teraz bezrobociem, ale również stymulować w ten sposób konsumpcję.
Polska zrobiła coś z innej beczki – w ramach tzw. Tarczy antykryzysowej postanowiła ratować nie tylko pracowników etatowych zagrożonych utratą dochodów, ale również tych samozatrudnionych, na umowach zleceniach, a nawet na umowach o dzieło, którzy przecież do systemu ubezpieczeń społecznych nie dokładają się wcale. To oczywiście z dochodem podstawowym nie ma nic wspólnego, ale jednak pokazuje, że w czasach koronakryzysu dzieje się coś ważnego – zmienia się definicja społecznej solidarności w kontekście rynku pracy.
Wracając do pieniędzy rozdawanych obywatelom za nic. To spektakularny ruch. Ale czy dwa czeki – jeden w kwietniu, drugi po kolejnych sześciu tygodniach – spowodują wzrost amerykańskiego popytu? Wątpliwe, słusznie punktuje Rafał Woś.
Po pierwsze dlatego, że tych pieniędzy nie ma za bardzo gdzie obecnie wydawać, bo kina czy restauracje są obecnie zamknięte, a to takie właśnie biznesy będą potrzebowały ratunku przed bankructwem. Po drugie dlatego, że to jednak jednorazowa (dwurazowa) pomoc, która nie da ludziom poczucia bezpieczeństwa, zachowają więc te pieniądze na czarną godzinę, która dopiero przyjdzie. A to nie pomoże gospodarce.
Popyt pobudziłoby dopiero zapewnienie, że takie czeki po tysiąc dolarów będą przychodziły co miesiąc już zawsze. Niemożliwe? No bo kto na to wszystko zarobi?
Skąd wziąć pieniądze, by rozdawać wszystkim?
Postulaty, by wykorzystać ideę bezwarunkowego dochodu podstawowego, pojawiały się w ostatnich kilku latach bardzo serio, bo zarówno amerykański, jak i europejski popyt słabł. Wcześniej, podczas kryzysów w 2001 i 2008 również, wówczas wygrała jednak idea pompowania miliardów w gospodarkę przez banki centralne, zamiast przez rządy bezpośrednio do rąk obywateli.
Zaledwie w 2018 roku założyciel amerykańskiego think tanku People’s Policy Project Matt Bruenig promował stworzenie w USA społecznego funduszu rentierskiego, który miałby finansować UBI (Universal Basic Income). Ale skąd zasilać ten fundusz?
Po pierwsze, z dobrowolnych datków biznesu. Żart? Niekoniecznie. Biznes w ramach działalności filantropijnej i dziś przekazuje darowizny.
Po drugie, w funduszu należałoby zgromadzić wszystkie aktywa będące własnością państwa jak nieruchomości czy infrastruktura.
Po trzecie, wprowadzić nowe podatki od kapitału, tzn fuzji i przejęć, wejścia na giełdę czy spadków.
Po czwarte prowadzić bardziej aktywną politykę monetarną, a więc drukować pieniądze na potęgę.
Matt Bruenig przekonany jest, że pytaniem nie jest, czy bezwarunkowy dochód podstawowy powinien zostać wprowadzony, ale kiedy to się stanie.
Przeciwnicy tej idei krzyczą od lat, że wiele eksperymentów pokazuje nieskuteczność tej koncepcji. I że nigdzie na świecie to nie zadziałało. Jednym z dobrych dowodów na to jest Finlandia jako bogaty przecież kraj. Kogo miałoby na to stać, jeśli nie Finlandię właśnie? Kraj ten rzeczywiście przeprowadzał już eksperyment z UBI i się z niego wycofał. Oszacowano bowiem, że zastąpienie działającego obecnie systemu świadczeń socjalnych UBI z jednej strony byłoby niewystarczające dla osób bezrobotnych i najbardziej potrzebujących, a z drugiej strony byłoby zbyt drogie. Efekt? Fatalna kondycja budżetu i wzrost liczby ludności poniżej progu ubóstwa z 11,5 do 14,3 proc.
O innych eksperymentach w ramach bezwarunkowego dochodu podstawowego pisaliśmy w Bizblog niedawno, mniej lub bardziej udanych, ale żaden tak naprawdę nie spełniał warunków UBI.
Ile kosztowałoby 500+ dla wszystkich w Polsce?
Polska ma już niezłą wprawkę we wprowadzaniu czegoś na kształt bezwarunkowego dochodu podstawowego, jest nim program 500+, bo przecież świadczenie należy się bezwarunkowo każdemu i na zawsze. Tak ponoć taniej – dać każdemu i nie sprawdzać poziomu dochodów, zamiast utrzymywać armię dodatkowych urzędników, którzy weryfikowaliby próg dochodowy.
A gdyby tak, w obliczu walki o gospodarkę w czasach koronakryzysu, rozszerzyć program 500+ na wszystkich, nie tylko tych posiadających dzieci? Efekt wzmocnienia popytu w gospodarce murowany.
Koszty jeszcze niedawno, bo zaledwie jesienią 2019 r. policzył ekonomista Arkadiusz Sieroń na łamach Obserwatora Finansowego:
„Przyjmijmy dla uproszczenia, że dorosłych Polaków jest 30 mln (chociaż GUS szacuje tę liczbę na 31,476 mln). Zakładając zatem BDP w wysokości 500 zł dla każdego dorosłego obywatela, otrzymujemy kwotę w wysokości 180 mld zł rocznie, czyli 8,5 proc. PKB. Dla porównania jest to więcej niż łączne wydatki na służbę zdrowia, obronę i naukę. A przecież mówimy o „raptem” 500 zł (czyli 11 proc. mediany wynagrodzeń), które nie byłyby w stanie zastąpić dotychczasowych programów socjalnych”.
Wniosek? W Polsce to niemożliwe, bo wymagałoby:
- albo rozszerzenia 500+ jedynie na wybrane grupy społeczne, a to wypaczenie idei powszechności;
- albo wprowadzenie progu dochodowego – wypaczyłoby to jednak ideę bezwarunkowości;
- albo wypłacania jedynie symbolicznych kwot – a to za mało, żeby społeczeństwo zyskało ekonomiczne poczucie bezpieczeństwa. Tak naprawdę i 500 zł to za mało. Rząd musiałby dać każdemu przynajmniej 1000 zł;
- albo drastycznego podniesienia podatków, ale to mogłoby mieć fatalne skutki dla gospodarki;
- albo drukowania gotówki na potęgę – efekt jak wyżej.
A jednak to możliwe! A prowizorka bywa całkiem trwała
Nieprawdą jest jednak, że wprowadzenie bezwarunkowego dochodu dla każdego nie jest możliwe i nigdzie na świecie ten projekt się nie udał. Udał się doskonale lata temu i działa do dziś na Alasce. Region ten, bogaty w ropę, uznał, że surowiec jest własnością całego społeczeństwa, dlatego wszyscy powinni czerpać z niego korzyści.
Opodatkowano eksport ropy, co zaczęło zasilać Alaska Permanent Fund i od 1982 r. zaczęto wypacać z niego każdemu mieszkańcowi coroczną dywidendę w wysokości 1-2 tys. dol. To niedużo, nikt nie utrzyma się z tego przez rok. Ale statystyki pokazują, że właśnie Alaska ma najmniejsze nierówności dochodowe spośród wszystkich stanów USA.
W dodatku te „pieniądze za nic” nie dość, że nikogo nie rozleniwiły, bo wskaźnik stałego zatrudnienia nie spadł, to jeszcze nakręcił gospodarkę, bo wzrósł odsetek osób pracujących na niepełnym etacie. Te dodatkowe pieniądze po prostu nakręciły wzrost konsumpcji i popyt na nowe usługi, a co za tym idzie, ręce potrzebne do pracy..
Nikt nie powiedział, że jakikolwiek kraj byłby gotowy wprowadzić bezwarunkowy dochód podstawowy z dnia na dzień i to w wysokości wystarczające na zapewnienie podstawowych potrzeb. Tysiąc dolarów, o które teraz walczy dla Amerykanów Donald Trump w Senacie, to też wcale nie za wiele – to mniej więcej odpowiednik tygodniowej pensji, biorąc pod uwagę, że przeciętna płaca godzinowa wynosi 24 dolary. I tylko na czas kryzysu epidemicznego.
Ale sypanie pieniędzmi z helikoptera, jak zwykło nazywać się bezpośrednie transfery gotówki do obywateli, to i tak pewien przełom. Niby tylko na chwilę, niby na zasypywanie chwilowej dziury, ale czy ktoś jeszcze pamięta, że stawka VAT podniesiona w Polsce 2011 r. też miała być tylko na chwilę? I co?
Czasem prowizoryczne działania są znacznie trwalsze, niż zakładamy. A nóż okaże się, że pieniądze sypane z nieba za darmo działają i naprawdę rozkręcają gospodarkę bez wyraźnych skutków ubocznych w postaci wzrostu bezrobocia czy skoku inflacji, jak twierdzi wielu ekonomistów? Dochód podstawowy jeszcze nigdy nie był tak blisko. I jeśli ktoś mówi, że świat po tej pandemii nie będzie taki sam, to właśnie tu może mieć rację. Być może właśnie stawiamy pierwszy krok w budowaniu świata, w którym pieniądz zostanie oderwany od pracy.
No to byłby naprawdę pozytywny skutek epidemii. Przeskok cywilizacyjny o dziesiątki lat. Trzymam kciuki.
Przeskok cywilizacyjny? Ty tak poważnie? Gwarantowany dochód powinien być efektem postępu cywilizacyjnego, a nie jego przyczyną. Jeszcze długa droga do tego, gdy dzięki automatyzacji koszty wytwarzania dóbr będą na tyle atrakcyjne, żeby można było wprowadzić dochód podstawowy. Póki co, to nie wiem czy jakiekolwiek państwo na to stać.
To już jest kwestia porozumienia na poziomie globalnym i w takim ujęciu byłby to rzeczywiście skutek postępu, nie przyczyna. Jednak obecnie stoimy w bardzo dużym rozkroku pomiędzy pracą – rozumianą jako wytwarzanie czegoś utylitarnego – a płacą. Mamy mnóstwo stanowisk i zawodów, które stworzyły bańkę i wirtualne złudzenie, że coś naprawdę wytwarzają. Doszliśmy również do levelu pro w marketingu i wykorzystywaniu nauki o mózgu do kreowania fałszywych potrzeb. Nie wiem czy jest to właściwy moment, by już teraz sprawdzać naszą dojrzałość cywilizacyjną, ale z drugiej strony, być może warto zaryzykować i skoczyć na głęboką wodę, bo za chwilę i tak niewiele będzie już do stracenia. Jednak to musiałoby się wydarzyć globalnie, tak jak Trocki postulował wprowadzenie socjalizmu. Jeśli ma mieć sens, musi wydarzyć się jednocześnie i powszechnie.
Gdzieś się już wypowiedziałem, że ja zabroniłbym reklam. Wszyscy dziś wiedzą, że to nic innego, jak manipulacja, a więc powinna być zabroniona.
Państw nie stać, ponieważ nie potrafią brać pieniędzy z miejsc, gdzie one naprawdę są. Kapitału cała ludzkość ma pod dostatkiem, tylko jest on źle dystrybuowany.
Śmierdzi nacjonalizacją, „sprawiedliwością” społeczną i łupieniem kułaków.
Czy ci co proponują takie rzeczy mają problem z matematyką? To jest chyba poziom dziecka które myśli że pieniądze biorą się z dziury w ścianie z ekranem i przyciskami.
Dlaczego w Polsce słowo „socjalista” ma pejoratywy wydźwięk? Tylko dlatego, że mamy za sobą PRL? Przecież socjalizm wcale nie musi wyglądać tak, jak za PRL-u. Dziś jest to raczej dążenie do opieki socjalnej nad społeczeństwem. Spójrzmy choćby na kraje skandynawskie. Tam ludzie umówili się, że chcą płacić wysokie podatki, bo mają świadomość, że każdemu noga może się powinąć, a wtedy będzie mógł liczyć na pomoc państwa zamiast położyć się pod mostem i zdychać. Można więc osiągnąć pewną równowagę pomiędzy obciążeniami podatkowymi i wynikającymi z nich obowiązkami państwa wobec obywateli.
Natomiast przykład USA jest całkiem inny. Tam ludzie nie mają nawet ubezpieczenia społecznego i dlatego istnieje taki nacisk na robienie karier. Jaki procent ludzi jest się w stanie tak naprawdę dorobić? Nikły. Reszta zapierdziela za niewielkie pieniądze, a bieda aż piszczy. Większość tych ludzi, co miesiąc zastanawia się, jak przeżyć kolejny miesiąc. Niewiele ma to więc wspólnego z mitem: „od pucybuta do milionera”, bo takich fuksiarzy jest naprawdę niewielu, podobnie jak ludzi, którzy robią wielką karierę w tzw. show businessie. Mami się jednak ludzi możliwościami i wmawia im, że mogą wszystko, podczas, gdy nie mogą.
Bieda aż piszczy w USA? A to ciekawe, skoro 70 procent społeczeństwa stanowią tam klasy średnia i wyższa…
Owszem, obrzeża Stanów z Nowym Yorkiem, Bostonem, Waszyngtonem, Filadelfią, Los Angeles, Seattle, Chicago, San Francisco to ta fajna część USA, która odpowiada za te 70% klasy średniej i wyższej. Nawet już nie wszystkie stolice stanów mają się super dobrze, ale środek Stanów jest już biedny i to już przypomina zupełnie inne państwo.
Masz nieaktualne dane.
klasa średnia w USA jest dość biedna.
Bieda to pojęcie względne, inaczej wygląda w USA, inaczej u nas, a inaczej w Afryce, slumsach Rio de Janeiro czy np Indiach. Przyjmując standardy ogólno światowe, klasa średnia w USA na pewno do biednych się nie zalicza. Mają co włożyć do garnka, stać ich na Iphone’y, konsole i własne M, żyją lepiej niż ponad 80 procent innych ludzi na planecie. To bieda?
Mam podobne spostrzeżenia.
Rozwarstwienie społeczne i bezdomność jest USA na bardzo wysokim poziomie. Ta ostatnia jest wyższa niż w czasie wielkiego kryzysu. To o czymś świadczy. To świadczy o tym, że kapitalizm w czystej formie nie sprawdza się. Świat naprawdę potrzebuje czegoś pośredniego. Ustroju z elementami kapitalizmu i socjalizmu… Pośrednio – uważam że to też jest tajemnica sukcesu PiS-u.
PiS to jest po prostu chadecka lewica.
Ale to prawda, obecnie dogmatyczne pojmowanie modeli kapitalistycznego i socjalistycznego, trochę się zużyło. Ostatnie dwadzieścia lat pokazało, że trzeba wypracować coś pośredniego.
Jesteśmy u progu zawalenia się systemu finansowego, który i tak długo trwa (odłączenie dolara od złota), pieniądz w takiej formie jaka jest aktualnie przestanie prezentować ze sobą jakąkolwiek wartość. Jeden prosty przykład – dodruk pieniędzy z powietrza i skup na potęgę obligacji, a potem wypuszczenie ich na nowo. Mając „nieskończoną podaż„ (dolar) rynek zweryfikuje to bardzo szybko i przestanie mieć to jakąkolwiek wartość. To będzie baaaardzo szybki lot z wieżowca na główkę. Nie rozumiem jak ktokolwiek może pisać/myśleć o tym że może to uratować gospodarkę. Mam tylko jedną radę dla wszystkich – ratujcie swoje pieniądze bo za niedługo zostaniecie z niczym, wszystko inne niż pieniądz będzie dobrym pomysłem: ziema/nieruchomości, złoto srebro, bitcoin… cokolwiek…
Taaa, bitcoin szczególnie…
Ale przecież nie trzeba nawet niczego drukować. Wystarczy zmieniać stan kont w systemach bankowych. Każdy pieniądz niepowiązany np. z kruszcem to jedynie skrawek papieru, który jest coś wart, bo tak się umówili ze sobą ludzie. W przypadku braku tego zaufania leżymy i kwiczymy. Nie wiem, jak jest teraz, ale swego czasu banki w USA mogły udzielić kredytów o wartości 4-krotnie wyższej, niż wartość posiadanych przez nich depozytów. To dopiero maszynka do robienia pustych pieniędzy. A nam każe się harować i być wdzięcznymi za 2600 brutto. Ten system jest po prostu od podstaw chory.
Te limity podniesiono do 10 razy i z tad wielki kryzys w 2008.
Jak więc się dziwić, że co chwila jakiś kryzys skoro banki mogą pożyczać pieniądze, których nie mają. Ten system musi kiedyś upaść.
Hmmm, a nie dziwisz się skąd banki miałyby brać kasę na odsetki od depozytów ? I po co w ogóle płaciłyby je ?
Rezerwa obowiązkowa w Polsce (i podobnie w innych krajach) to 3,5%, więc banki mogą pożyczyć ok. 30x więcej niż mają depozytów.
Chyba mylisz pojęcia. Pieniądz jest tylko środkiem płatniczym i jego wartość z definicji spada, więc nie jest to w żadnym wypadku inwestycja. Co innego złoto i inne aktywa – to właśnie są inwestycje. Trzymanie majątku w pieniądzu to skrajna głupota.
Ale oczywiście taki fachowiec jak Ty wie, że przy obecnych cenach kruszców, ich łączna wartość to jest mały procent światowych zasobów walutowych? Gdyby trzeba było wrócić do parytetu złota, to musiałoby ono nieustannie drożeć do niebotycznych wartości, bo na rynku nieustannie przybywa dóbr i usług. Taka sytuacja byłaby nie mniej chora niż obecna, a ta obecna ma przynajmniej tę zaletę, ze łatwiej i szybciej można odpowiadać na sytuację gospodarczą.
W CZ mamy dosc dobrze rozbudowany i sprawdzajacy sie system socjalny. Dodatki, wsparcie, kwoty naprawde rozsadne jesli ktos potrzebuje minimum. Podatki tez. Ale w slad za tym ida: wsparcie dla pracodawcow, dla kobiet powracajacych po wychowaniu dzieci. Programow jest cala masa., ulg tez. Stawia sie jednak generalnie na rozwoj spoleczny, a nie rozdawiennictwo. Male panstwo, a daje sobie z tym rade. I nie pitolcie mi tu o stereotypowej wszechobecnej korupcji, bo jak jestem tu 8 lat to widzialem tylko przypadki zwolnien w urzedach, np. za dyskryminacje rasowa, narodowa, nierowne traktowanie. Nie doswiadczylem niczego zlego, czasami cos trwalo, ale finalnie sie rozwiazalo. Mozna? A mozna, i to z niezlym skutkiem, bo w CZ wzrosl wiek kobiet zachodzacych w ciaze, co ustabilizowalo przyrost. Jak? A pomoca dorazna, a potem mozliwoscia powrotu na rynek pracy. Tylko tu jakos malo kto stroni od pracy. Ludzie chca pracowac. Nie ma wszechobecnego lenistwa zawodowego i oczekiwania, az ktos da. Da, ale za cos. I to jest klucz do sukcesu.
W CZ mamy dosc dobrze rozbudowany i sprawdzajacy sie system socjalny. Dodatki, wsparcie, kwoty naprawde rozsadne jesli ktos potrzebuje minimum. Podatki tez. Ale w slad za tym ida: wsparcie dla pracodawcow, dla kobiet powracajacych po wychowaniu dzieci. Programow jest cala masa., ulg tez. Stawia sie jednak generalnie na rozwoj spoleczny, a nie rozdawiennictwo. Male panstwo, a daje sobie z tym rade. I nie pitolcie mi tu o stereotypowej wszechobecnej korupcji, bo jak jestem tu 8 lat to widzialem tylko przypadki zwolnien w urzedach, np. za dyskryminacje rasowa, narodowa, nierowne traktowanie. Nie doswiadczylem niczego zlego, czasami cos trwalo, ale finalnie sie rozwiazalo. Mozna? A mozna, i to z niezlym skutkiem, bo w CZ wzrosl wiek kobiet zachodzacych w ciaze, co ustabilizowalo przyrost. Jak? A pomoca dorazna, a potem mozliwoscia powrotu na rynek pracy. Tylko tu jakos malo kto stroni od pracy. Ludzie chca pracowac. Nie ma wszechobecnego lenistwa zawodowego i oczekiwania, az ktos da. Da, ale za cos. I to jest klucz do sukcesu.
Jak cos takiego wejdzie to odrazu sie zwalniam , kasa za friko a 500 zeta powinno starczyc na miesiac.
Dawno nie czytałem takich bredni. Komunistycznych rojeń. Stale mnie dziwi, że w kraju, w którym promowanie systemów totalitarnych jest prawnie zakazane, można swobodnie emitować materiał oficjalnie propagujący komunizm. Jak bardzo trzeba być naćpanym komunistyczną ideologią, aby napisać taką brednię „pieniądze sypane z nieba za darmo działają i naprawdę rozkręcają gospodarkę bez wyraźnych skutków ubocznych w postaci wzrostu bezrobocia czy skoku inflacji”. Ile razy Polska musi zbankrutować, aby ludzie w końcu pojęli, że nie ma nic za darmo!?
Opodatkowano eksport ropy, co zaczęło zasilać Alaska Permanent Fund i od 1982 r. zaczęto wypacać z niego każdemu mieszkańcowi coroczną dywidendę w wysokości 1-2 tys. dol.
wypacać poprawić na wypłacać