REKLAMA
  1. bizblog
  2. Energetyka

Wysokie rachunki za prąd i gaz to tylko część problemu. Energii może nam zabraknąć

Chociaż odbierającym w ostatnich tygodniach rekordowe rachunki Polakom trudno w to uwierzyć, to jednak w minionym roku wzrost cen elektryczności w Polsce był wyraźnie mniejszy niż w innych państwach UE. Ale Maciej Bukowski z think-tanku Instytut WiseEuropa oznacza, że nie mamy się z czego cieszyć, bo to zjawisko raczej przejściowe. Powinniśmy za to bardziej martwić się nie ceną energii w kolejnych latach, ale tym, czy jej nam w ogóle starczy.

08.02.2022
12:30
Ceny energii w Polsce. Wysokie rachunki za prąd i gaz to tylko część problemu
REKLAMA

Ledwo rok wystarczył, między październikiem 2020 r. a październikiem 2021 r., żeby ropa naftowa zdrożała dwukrotnie, a węgiel i gaz ponad trzykrotnie. Powodów takiej sytuacji jest kilka. Z pewnością można mówić o manipulacjach Gazpromu z dostawami gazu. Ale nie wolno zapominać o eksplozji zapotrzebowania energetycznego po serii pandemicznych lockdownów. Szybko bowiem okazało się, że krótkookresowe możliwości zwiększenia podaży surowców w odpowiedzi na zwiększony popyt są ograniczone. Na przeszkodzie stoi infrastruktura wydobywcza (szyby naftowe, gazowe, kopalnie itp.) i transportowa (tankowce, gazowce, rurociągi itp.), której nie można w sposób elastyczny zmienić w odpowiedzi na takie skoki popytu.

REKLAMA

Zwiększony popyt musi się więc przełożyć na wzrost cen i to gwałtowny bowiem przy silnych ograniczeniach podażowych koszt zwiększenia podaży energii o jednostkę jest bardzo wysoki - tłumaczy Maciej Bukowski, prezes WiseEuropa.

Ceny energii w Polsce z ręcznym hamulcem, ale nie na stałe

Bukowski zauważa jednocześnie, że w minionym roku wzrost cen energii był wyraźnie mniejszy niż w innych państwach UE. Tłumaczy, że po części stało się tak ze względu na efekt bazy (rok temu mieliśmy najdroższą energię elektryczną w Unii), ale też z powodu dużo mniejszych wzrostów kosztów generacji w źródłach krajowych.

O hurtowej cenie elektryczności w Polsce decyduje bowiem koszt generacji nie w źródłach gazowych, a węglowych, które zarazem mogły być jak dotąd opalane relatywnie tanim surowcem krajowym, którego cena oderwała się od cen światowych - tłumaczy prezes WiseEuropa.

Stało się tak, bo w czasie pandemii i ograniczeń gospodarczych z niej wynikających polskie kopalnie, producenci energii oraz Agencja Rezerw Materiałowych zgromadzili znaczne zapasy węgla. Na to nie mogły sobie pozwolić państwa UE, które nie dysponując rezerwami gazu lub węgla i tym samym były bardziej wrażliwe na zmiany bieżących cen tych surowców na rynkach światowych. Ale te cenowe dysproporcje, wynikające z różnych poziomów zapisów węgla i gazu, nie są - zdaniem Macieja Bukowskiego - na stałe. Przekonuje, że jeśli wysokie ceny węgla na rynkach światowych utrzymają się przez wiele miesięcy, to eksport węgla zacznie przerzucać się na koszty jego zakupu także dla polskich firm energetycznych, a tym samym także na ceny na krajowym rynku hurtowym energii elektrycznej.

Zmiana Polski na przestrzeni roku 2021 z najdroższego w jeden z najtańszych rynków energii w EU jest więc zjawiskiem przejściowym, zwłaszcza, że jednocześnie – zgodnie z naturą rynków surowcowych – za przejściową należy uznać sytuację bardzo wysokich cen gazu ziemnego i innych surowców energetycznych na świecie - zwraca uwagę Bukowski.

Ważne jest po ile jest energia, ale jeszcze ważniejsze, żeby był jej zapas

Szef Instytutu WiseEuropa twierdzi, że dla Polski spore znacznie mają krajowe regulacje umożliwiające inwestorom bezproblemową budowę źródeł zeroemisyjnych. Na razie mamy z tym jednak niemały kłopot. Przykładem jest zasada 10H, mocno hamującą zdaniem ekspertów energetykę wiatrową, a której nowelizacja jest kolejny raz przekładana, tym razem na drugi kwartał 2022 r. 

To, że pod względem tempa budowy źródeł zeroemisyjnych odstajemy nie tylko od innych krajów UE ale także Wielkiej Brytanii, USA czy Chin, dzieje się w dużej mierze na nasze własne życzenie - akcentuje Maciej Bukowski. 

Szef WiseEuropa wykazuje, że przecież Polsce nikt nie kazał przez kilka lat procedować dwóch krańcowo różnych ustaw dotyczących odnawialnych źródeł energii, ani inicjować budowy kilku nowych bloków węglowych z pełną świadomością, że koszt produkcji w nich będzie narażony na wzrost ceny świadectw w unijnym systemie handlu emisjami EU ETS. Podobnie jest z polskim programem jądrowym. My analizujemy, planujemy, debatujemy, rozmawiamy z Amerykanami, Francuzami i Koreańczykami, a inni podejmują stosowne decyzje, bo szkoda im czasu (np. Słowacja albo Rumunia, której atom wybudują Amerykanie). To i jeszcze kilka innych elementów składa się na prawdziwy problem polskiej energetyki, przed którym nie będziemy uciekać w nieskończoność.

Tajemnicą poliszynela w środowisku energetycznym, która nie przebiła się jednak jeszcze do szerszej opinii publicznej, jest to, że naszym głównym problemem w tej dekadzie nie będzie to czy energia elektryczna i ciepło będą droższe, czy tańsze niż w poprzedniej, lecz to czy w ogóle będą dostępne w ilości jakiej będziemy potrzebować - przestrzega Bukowski.

Instalacje na granicy technicznego zużycia, a OZE jak kot napłakał

To nie jest żadne strasznie na wyrost, a bardziej przygotowanie na nieuniknione zderzenie z rzeczywistością, co będzie ceną za zaniechania tego rządu i kilku poprzednich też. Nie jest wszak tajemnicą, że większość polskich bloków energetycznych domykających system elektroenergetyczny, a także ciepłowni w miastach - jest już bowiem tak starych, że balansuje na granicy technicznego zużycia. Nowych inwestycji zaś w tym sektorze jest zdecydowanie za mało. 

Zamiast skupiać uwagę opinii publicznej na cenach energii i zwalać za to winę na Unię Europejską powinniśmy raczej przyznać sami przed sobą, że w ceny będą przez jakiś czas wyższe niż w poprzedniej dekadzie oraz wyższe niż w krajach sąsiednich, przy tej samej cenie świadectw EU ETS, ze względu na nasze własne zaniedbania inwestycyjne - zwraca uwagę prezes Instytutu WiseEuropa.

REKLAMA

Jego zdaniem przespaliśmy dużą część czasu na budowę nowych zeroemisyjnych mocy i masową termomodernizację budynków, przeznaczając dochody budżetowe z podatków węglowych (dziś to już ponad 1 proc. PKB) nie na inwestycje w nowe ciepłownie czy wsparcie dla OZE ale na transfery i konsumpcję.

Zamiast otworzyć rynek energii dla prywatnych inwestorów zainteresowanych rozwojem OZE, woleliśmy blokować ich inwestycje licząc, że to wspomoże spółki skarbu państwa drugą ręką zmuszane do przejmowania nie rokujących aktywów węglowych - wytyka Bukowski.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA