REKLAMA
  1. bizblog
  2. Transport

Wszystkie grzechy Bolta. Kierowca opowiada nam, dlaczego on i jego koledzy wolą Ubera

Po wywiadzie z szefem Bolta na Polskę zaczęli się do naszej redakcji zgłaszać rozbawieni kierowcy. Alex Kartsel zapowiada, że jeszcze w pierwszej połowie tego roku dawne Taxify wyprzedzi Ubera pod względem udziału na rynku. Zdaniem osób, które pracują dla jednej i drugiej aplikacji – to wyłącznie myślenie życzeniowe. Jeden z nich, Łukasz, opowiada dlaczego jego zdaniem Bolt nie jest w stanie konkurować ze swoim amerykańskim kolegą.

24.04.2019
20:00
Wszystkie grzechy Bolta. Kierowca opowiada nam, dlaczego on i jego koledzy wolą Ubera
REKLAMA
REKLAMA

Ekspansja w kilkunastu polskich miastach – to pomysł Bolta na zdetronizowanie Ubera na polskim rynku. Estoński startup chwali się, że rozwija swoją usługę, wprowadza nowe kategorie i obsługuje już 13 dużych miast w Polsce.

Ambitne plany polskiej centrali może popsuć jednak jeden fakt – wśród kierowców aplikacji rośnie niezadowolenie. A to w kontekście ambitnych zapowiedzi o rozszerzaniu działalności stanowi fatalną wiadomość.

Mocny start Bolta

O ówczesnym Taxify głośno zrobiło się tak naprawdę w wakacje ubiegłego roku. Startup zarzucił swoich klientów zniżkami sięgającymi 50 proc. Nagle okazało się, że z jednego końca miast na drugi można przejechać za dosłownie 10 zł. Kierowcom się to spodobało. Osoby, które miały zainstalowane na smartfonach obie aplikacje deklarowały, że 80 proc. kursów robią za pośrednictwem Taxify, odstawiając chwilowo Ubera na boczny tor.

Jednocześnie, jako użytkownicy, nic nie tracili bo Taxify wypłacał na koniec pełną należność za kurs. Promocje były więc „zmartwieniem” Estończyków i ich inwestorów.

Sielanka szybko jednak minęła. Taxify stał się nieco bardziej rozpoznawalny na rynku, zdobył nieco kierowców i zaczął ograniczać skalę obniżek.

Dzisiaj za pomocą Bolta robię może co czwarty kurs. Myślałem, że po zakończeniu promocji firma zadba o pasażerów i kierowców w inny sposób. Choćby usprawniając support – opowiada nam Łukasz, który 4 lata temu rzucił posadę handlowca, by zarabiać na przewożeniu osób.

Z jego perspektywy były to jednak wyjątkowo płonne nadzieje. Jeszcze do niedawna Bolt miał swoją siedzibę przy ul. Stawki w Warszawie. Zdarzało się, że dochodziło tam do spotkań, na których niezadowoleni kierowcy przekazywali swoje uwagi „górze”.

Nie żeby to jakoś dużo zmieniało. Pan nas wysłuchiwał, potakiwał głową, a i tak zostawało po staremu. Ale wiedzieliśmy chociaż, gdzie się zwrócić – opowiada.

Od marca Bolt przeniósł się do nowej siedziby – jednego z prestiżowych biurowców w centrum Warszawy.

Łukasz mówi, że o nowej lokalizacji nic nie słyszał, platforma nic o niej nie wspominała. Ale to jeszcze nic, bo problemy występują nawet w przypadku prostego zwrócenia się do suportu poprzez aplikację lub Facebooka.

Uber ma swoje wady, nie powiem. Ale wiem, do kogo mam się zwrócić, jeżeli pasażer jest agresywny. Dostaję zwrotną informacje w ciągu 5 minut. W Bolcie tego bardzo brakuje. W aplikacji wyświetla mi się biała plama, a gdy próbuje kontaktować się z nimi poprzez Facebooka, odpowiedź przychodzi nieraz po 2-3 tygodniach – zauważa kierowca.

A jego zdaniem jest się na co skarżyć.

Gdy obniżyli stawkę minimalną z 10 do 9 zł nie protestowałem, bo to było jeszcze jawne działanie. Gorsze jest to, że robią sobie ukryte promocje naszym kosztem. Dlatego większość z nas traktuje Bolta po macoszemu. Ja i moi koledzy włączamy Bolta tylko wtedy, gdy w Uberze nie ma żadnych kursów. To taka zapchajdziura między kursami – podkreśla.

O co dokładnie chodzi? Łukasz mówi, że Bolt notorycznie zaniża wartość kursów. Można by to uznać za zwykły błąd aplikacji, gdyby nie to, że podobno zdarza się to w 8 na 10 przypadków.

Podam ci przykład – kontynuuje kierowca. Wziąłem kurs z Pragi na Mokotów i dalej w kierunku Ursusa. Łącznie 25 km. Po 20 km sprawdziłem stan licznika – nabiło 38 zł. Dlatego mocno się zdziwiłem, gdy po dojechaniu na miejsce okazało się, że klient ma do zapłacenia taką samą kwotę. Według moich wyliczeń powinienem zarobić ok. 50 zł – dodaje.

Bolt zablokował więc naliczanie w momencie, w którym jego kierowca powinien zarobić najwięcej. Po przekroczeniu 20 km stawka wzrasta bowiem do 3 zł za km. Wydaje się jednak, że te kilkanaście złotych nie jest jeszcze jakąś wielką tragedią. Ale – podkreśla mój rozmówca – skala tych działań powoduje, że regularnie jeżdżący kierowcy tracą nawet 300-400 złotych tygodniowo.

Nagle okazuje się też, że cennik wygląda zupełnie inaczej niż przedstawia to estoński startup. Teoretycznie klient płaci 4 zł za „trzaśnięcie drzwiami”, 1,3 zł za km i 0,25 zł za minutę jazdy. - W praktyce za kilometr bierzemy może złotówkę – przelicza Łukasz.

Z tego względu jazda Uberem ma być bardziej opłacalna, pomimo tego, że Amerykanie od każdego kursu biorą 25 proc. prowizji, a Bolt – „zaledwie” 20 proc.

Kierowcy mieli jednak znaleźć na to swoje sposoby.

Na fanpage’u poświęconym Boltowi jeden z kierowców opisał, w jaki sposób ręcznie zmienia docelową lokalizację. Dzięki temu, nieznacznie ją przesuwając, był w stanie dorzucić do rachunku te kilka złotych, których pozbawiała go aplikacja. Nie powinno tak jednak być, myślę, że wynikało to z błędu w systemie. Czy został załatany? Nie wiem, nasz kolega został po prostu zablokowany przez aplikację – mówi Łukasz.

Mój rozmówca dorzuca też, że w trakcie spotkań z przedstawicielami Bolta poruszany był problem weryfikacji kierowców. Ta podobno w porównaniu z Uberem, mocno kuleje.

W Uberze mam swoją ocenę i ona jest przypisana do mnie jako kierowcy. W Bolcie wystarczy przepiąć się do nowego partnera, co zajmuje może z 5 minut i cyk…znów mam średnią 5.0. To nie zachęca do dbania o swoją reputację – opowiada Łukasz.

 Na koniec dodaje jednak, że niezależnie, czy korzysta z Ubera czy Bolta, trudno dzisiaj mówić o dobrych zarobkach.

Jeżdżąc 35 godzin w tygodniu można dzięki aplikacjom wyciągnąć w granicach 2 tys. zł tygodniowo. Odliczając koszty stałe, benzynę i prowizję wyjdzie może z 3500-4000 zł miesięcznie na rękę. Dobrze, że mam jeszcze prywatne kursy – wzdycha Łukasz.

Z prośba o ustosunkowanie się do tych zarzutów skierowaliśmy się do Bolta. Biuro prasowe odpowiedziało nam, że:

a) Firma przestała przyjmować kierowców jeszcze w trakcie urzędowania przy ul. Stawki i postawiła na kontakt drogą elektroniczną, która „jest bardziej efektywna i pozwala na szybszą reakcję”.

b) System naliczania opłat został zmieniony z wspomnianych w tekście widełek na „cenę znaną z góry”. - W momencie wprowadzania zmian, mogły występować pojedyncze przypadki nieprawidłowości - algorytm, który estymuje ceny przejazdów musiał się dostosować tak żeby działał bardziej precyzyjnie – pisze Bolt.

c) Platforma przyznaje, że przez pewien czas (ze względu na intensywny rozwój) czas przyjmowania i rozpatrywania reklamacji był dłuższy, obecnie średni czas odpowiedzi kierowcy ma się zamykać w 18 godzinach.

REKLAMA

d) Firma zna przypadki zmieniania przez kierowców adresów docelowych. - Jest niedopuszczalne bez wiedzy i zgody pasażera. Jeżeli kierowcy notorycznie zmieniają miejsce docelowe, nasze zabezpieczenia automatycznie blokują konto takiego kierowcy a my sprawdzamy, czy nie doszło do nieprawidłowości – czytamy w odpowiedzi.

e) Bolt potwierdza, że zmiana partnera pociąga za sobą konieczność stworzenia nowego konta kierowcy, choć pracuje nad nowym systemem, który wyeliminuje taką konieczność. Jednocześnie każde nowe konto ma wyjściowo najwyższą ocenę - to ustawienie systemowe. - Jednak dopiero ocena wystawiona przez pasażera jest oceną wliczaną do średniej ocen dla kierowcy - zastrzega platforma.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA