REKLAMA
  1. bizblog
  2. Technologie /
  3. Społeczeństwo

Oglądaliście „Black Mirror”? We Francji wdrażają pomysł rodem z jednego z odcinków

We Francji tworzony jest system rozpoznawania twarzy, który pozwolić ma na dostęp do setek usług publicznych za pośrednictwem sieci. Sprzeciwia się temu CNIL, czyli tamtejszy odpowiednik Urzędu Ochrony Danych Osobowych, twierdząc że wprowadzenie takiego systemu byłoby równoznaczne ze złamaniem RODO.

05.10.2019
14:36
Biometryczna inwigilacja we Francji
REKLAMA

Administracja prezydenta Emmanuela Macrona chce, by Francja była pierwszym krajem europejskim z wirtualnymi dowodami tożsamości, powiązanymi z rozpoznawaniem twarzy - pisze Bloomberg.com. Aby korzystać z usług publicznych przez internet trzeba będzie nakręcić krótki filmik ze swoją twarzą w roli głównej, robiąc przy tym serię min, tak aby system rozpoznał obywatela niezależnie od jego emocji. Nagrane rysy porównane zostaną do zdjęć z paszportu.

REKLAMA

To nie wszystko. Rząd planuje zezwolić skarbówce na korzystanie z mediów społecznościowych w celu wyłapywania oszustów podatkowych. Przejrzane zostaną więc wszystkie zdjęcia z wakacji na Instagramie, statusy z geolokalizacją na Facebooku czy zakupy w sieci.

A co na to RODO?

Jeszcze w tym roku Irlandia miała podobne zapędy. Chciała stworzenia kart, które miałyby umożliwiać dostęp do coraz większej liczby usług publicznych, a w tym do różnego rodzaju pakietów socjalnych. Pomysł został jednak uznany za nielegalny przez tamtejszy urząd stojący na straży danych osobowych.

Blokowanie tego typu inicjatyw przez RODO nie jest jednak takie oczywiste, bo w rozporządzeniu istnieją luki, które pozwalają na wykorzystanie przez władzę argumentu „narodowego bezpieczeństwa” czy „wyższego interesu publicznego” po to, by ograniczyć prywatność i anonimowość obywateli.

Sytuacja bardzo przypomina to, co dzieje się w Chinach, gdzie działa obecnie System Zaufania Społecznego. Zaczęło się podobnie. Użytkownicy smartfonów dostali możliwość załatwienia wielu spraw dzięki aplikacjom. Do wyboru były dwie: Alipay (koncern Alibaba z funkcjonującym dziś systemem Sesame Credit) i WeChat Pay (China Rapid Finance z systemem Tencent Credit).

Początkowo klienci w Państwie Środka płacili za zakupy za pośrednictwem telefonu. Potrzebne były dane z tradycyjnego dowodu. Z czasem możliwości aplikacji powiększyły się do gigantycznych rozmiarów. Z jednej strony dało się załatwić każdą sprawę, a z drugiej do systemu trafiło jeszcze więcej informacji na temat załatwiającego.

Teraz w Chinach jest już 200 mln kamer, a liczba ta ma się jeszcze zwiększyć. Obraz z monitoringu wsparty będzie geolokalizacją w smartfonach. W systemie znajdą się odciski palców, próbki głosu, obraz twarzy i kody DNA. Będą też opinie innych osób: szefa, współpracowników, kolegów czy sąsiadów. Zupełnie jakby pomysłodawcy Systemu Zaufania Społecznego oglądali odcinek serialu „Black Mirror” pt. „Nosedive”.

Systemy te to wymarzona zabawka dla reżimów. Władzy znane są codzienne czynności obywateli, ich wszystkie grzeszki, znajomości, zakupy, mniejsze lub większe wykroczenia czy wypłacalność.

Konsekwencją jest rozdzielanie przywilejów dla posłusznych i kar dla niesfornych. Ci drudzy mogą zapłacić wyższe rachunki za prąd i gaz, zostać wypchnięci na koniec kolejki w szpitalu, mieć problemy w znalezieniu pracy lub dobrej szkoły dla dzieci. Obywatele z niskim wynikiem nie będą mogli wyjechać za granicę.

Na razie dotyczy to 30 miast, które same zgłosiły się do testowania systemu, ale już w 2020 r. obejmie to wszystkich mieszkańców Chin – czy tego chcą, czy nie.

Visa i MasterCard też cię zeskanują

Wydawać by się mogło, że Chiny są daleko, a mentalność ich mieszkańców stosunkowo nam obca. Ale wystarczy spojrzeć na działania MasterCard i Visy w Stanach Zjednoczonych, aby przekonać się, że w demokratycznym świecie nie brakuje pomysłów na ograniczanie wolności. Klienci tracą dostęp do usług, a nawet do otrzymanych środków z dotacji ze względu na poglądy polityczne. Patreon i PayPal także mają na sumieniu blokowanie niektórych użytkowników.

REKLAMA

Niepokoi wizja, że taki trend może połączyć się z tzw. Cancel culture, czyli karaniem ludzi za wpadki (subiektywnie oceniane przez społeczność Twittera) z przeszłości. Osoby, które kiedykolwiek upubliczniły coś, co w choćby najmniejszym stopniu mogłoby zostać odebrane jako obraźliwe są piętnowane do tego stopnia, że tracą pracę, kończą karierę, ich miejsce zamieszkania pojawia się w sieci, a zdrowie ich rodziny jest zagrożone.

Jakby nie patrzeć wirtualna identyfikacja łączy się z wielkim ryzykiem. Czy te kolorowe aplikacje są tego warte?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA