Rzuciła ciepłą posadkę w korpo i nie żałuje. Uważa, że epidemia uderzy w korporacje. Drżyj, Mordorze!
Pełnoletni marketingowiec, który doświadczenie zdobywał w Orange, Play i Sony. Zarówno w Polsce, jak i za granicą. Zwolenniczka koncepcji marketingu totalnego, a nie zawężania pola widzenia. Agnieszka Jaśkiewicz opowiada Bizblog.pl o badaniu, które przeprowadziła na początku epidemii i przymusowej izolacji, a także swoich doświadczeniach z COVID-19 i korporacjami.
Pomysł na zbadanie tego, w jaki sposób COVID-19 wpływa na nas i naszą pracę, narodził się podczas przymusowego uziemienia w domu. Nudziło ci się?
(Śmiech). Nieee, nie zrobiłam tego z nudów. Kilka miesięcy temu postanowiłam odejść z korporacji i zacząć życie na swoim. A żeby móc zaproponować firmom, z którymi współpracuję, konkretne rozwiązania marketingowe, powinnam dokładnie wiedzieć, co się dzieje. Ludzie w związku z epidemią wypisują różne rzeczy, snują jakieś odjechane teorie, straszą. Dlatego postanowiłam przeprowadzić badania i sama sprawdzić, jak to wygląda w różnych grupach.
Chyba trudno się spodziewać, że epidemia jest komuś na rękę?
Sytuacja wcale nie jest taka jednoznaczna. Paradoksalnie aż 37 proc. osób jest zadowolona lub nawet bardzo zadowolona z #zostańwdomu. Wśród znajomych, z którymi współpracuję i wciąż utrzymuję kontakt, mam takich, którzy są dosłownie zawaleni robotą, i mają jej nawet więcej niż przed wybuchem epidemii. Ale są też tacy, dla których obostrzenia i przymusowa izolacja, są wyzwaniem albo uderzyły w ich biznes z całą mocą i teraz ledwie wiążą koniec z końcem.
Opracowując ankiety, specjalnie celowałaś w osoby związane z korporacjami?
Nie, nie miałam takiego zamiaru. Promowałam badanie przez LinkedIna i „Nowy Marketing” i akurat najwięcej zgłosiło się osób związanych z dużymi międzynarodowymi firmami. Największy odsetek to kadra zarządzająca, menedżerowie, ale też osoby pracujące niżej w hierarchii korporacyjnej. W sumie 66 proc.
Też im się nudziło? A mówiąc poważnie, taka próba musiała mieć wpływ wynik badania, prawda?
Oczywiście. Sytuacja ludzi w korpoświecie jest odmienna od tej, w której znaleźli się przedsiębiorcy czy samozatrudnieni. Korporacje zazwyczaj nie padają z dnia na dzień. Ryzyko, że firma przestanie nagle istnieć, jest o wiele mniejsza niż w przypadku mniejszych podmiotów.
Bizblog.pl poleca
- Lepsza ochrona pracowników? Beata Szydło: panowie, przesadzacie, dajcie spokójSzef zawraca ci głowę non stop? Wydzwania po 18.00? Wysyła […]
- Programiści szukają pracy po śniadanku. Kawalerkę mogą sobie kupić już po rokuUbiegły rok nie był dla branży IT rekordowy, ale daleko […]
- Średnia pensja to już prawie 6000 zł! Firmy nie żałowały grosza pracownikomZatrudnienie w firmach pod koniec roku wciąż było niższe niż […]
W sumie to ciekawe, jak korpoludki patrzą na to, co się teraz dzieje. Jakie wnioski płyną z twojego badania?
Uważam, że to, co teraz się dzieje, jest zalążkiem kryzysu tradycyjnej korporacji.
Wow, nie za mocno?
Wcale nie. Blisko 100 proc. pracowników dużych międzynarodowych firm ma obecnie home office. Nagle dotarło do nich, że można tak żyć, pracować, nie trzeba jeździć do pracy, by odbębniać dupogodziny i ich świat, czyli korporacja, która daje im zatrudnienie, się nie zawali.
I naprawdę uważasz, że nachodzi kres tradycyjnych korporacji? Mordor się wyludni?
Moim zdaniem, jeśli firmy nie wezmą pod uwagę tego, co się wydarzyło, nie przystosują się do nowych warunków, i nie staną bardziej elastyczne, stracą najfajniejszych i najwartościowszych ludzi. Z jakiegoś powodu w USA i na Zachodzie młodzi ludzie, wchodzący na rynek pracy, nie chcą iść tyrać w korporacji. Wolą zatrudnić się w mniejszej firmie, najchętniej startupie, by zyskać poczucie, że mają realny wpływ na jego działalność i że to, co robią, ma sens i przynosi wymierne korzyści. Dla wielu młodych ludzi jest to ważniejsze niż pewność zatrudnienia, jaką daje duża firma. To dlatego częściej podejmują ryzyko i wybierają małe, często dopiero zaczynające działalność podmioty, które mogą sobie nie poradzić i nie utrzymać na rynku.
Sądzisz, że u nas też, co raz więcej pracowników będzie dążyć do wyzwolenia się z korporacyjnego kieratu? Jak było z tobą? W końcu też podjęłaś decyzję o odejściu z Sony.
To prawda, podjęłam, ale nie mam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Odeszłam z Sony, ale decyzję podjęłam wcześniej, zanim pojawił się koronawirus i postawił wszystko na głowie. Zdecydowałam się na taki krok, ponieważ praca coraz bardziej zaczęła mnie przytłaczać, nie dając już satysfakcji ani zadowolenia.
Kiedy już podjęłam decyzję o rozstaniu z Sony, okazało, że znam wiele osób, które musiały zmierzyć się z podobnym wyzwaniem i poszły podobną drogą. Nie wywracali swojego życia do góry nogami i nie zaczynali nagle warzyć piwa czy smażyć naleśników we własnym lokalu, ale zaczęli pracować jako freelancerzy i zaczęli robić to, co wcześniej, ale już na swoje konto. Odkryli, że mogą żyć i pracować na innych zasadach niż w korporacji.
Chcesz powiedzieć, że po epidemii ludzie nie będą chcieli wracać do kieratu w firmie?
Dokładnie. Z mojego badania jasno wynika, że ludzie na nowo odkryli dobrodziejstwa płynące z tego, że w większym stopniu mogą kontrolować czas.
Odkryli, że czas nie musi być ich wrogiem?
No właśnie, nagle się okazało, że mają czas dla dziecka, dla partnera, mają czas dla siebie, mogą spokojnie pomyśleć i zastanowić się.
Nad czymś konkretnym?
Wiele osób odpowiedziało, że nad sobą i swoją przyszłością. Tak jakby wcześniej nie mieli na to w ogóle czasu.
Jeśli ktoś nad tym dużo myśli, to w końcu dojdzie do wniosku, że musi zmienić coś w swoim życiu. A jestem przekonana, że im dłużej będziemy pracować w domu, tym więcej osób, nie będzie chciało wracać do kieratu. Próba zmuszenia ich do tego skończy się tym, że zaczną szukać nowych pomysłów na siebie. Już poza korporacją.
Zapytałaś, co im chodzi po głowie? Jak sobie wyobrażają życie po korporacji?
Oczywiście, mogli o tym opowiedzieć w pytaniach otwartych. Wielu uczestników odpowiedziało, że myśli o otwarciu biznesu, niektórzy już nawet zaczęli się doszkalać online…
A jeśli to sytuacja tymczasowa, wywołana stanem zawieszenia, pracą z domu i ogólną niepewnością. Gdy wszystko wróci do normy, to może przestaną myśleć o zmianach?
Przyszło mi to do głowy. I rzeczywiście możliwe, że będzie dokładnie tak samo, jak z postanowieniami noworocznymi. Nie wykluczam tego.
Ale podsumowując badania, przekonujesz, że ta zmiana nastąpi.
Bo jeśli prześledzisz odpowiedzi biorących udział w badaniu, to zauważysz, że większość tego się spodziewa i na to liczy. Ja na początku wcale nie byłam przekonana, że izolacja i koronawirus przyniosą nam jakąś wielką zmianę. Sporo ekspertów o tym mówiło i pisało na początku epidemii, ale ja byłam nastawiona sceptycznie. Przekonały mnie odpowiedzi biorących w badaniu.
Co z nich wynika?
45 proc. odpowiedziało, że po koronawirusie zmieni się wszystko. 80 proc., że zmieni się dużo.
Dojdzie do rewolucji? Nagle będziemy chcieli bardziej być niż mieć?
Jeden z respondentów napisał w odpowiedzi na jedno z pytań, że jego zdaniem przed koronawirusem wszystkiego było za dużo – chaosu, pośpiechu, konkurencji i gonienia za kasą. Teraz nastąpił restart i zaczynamy wszystko od nowa. I to nie jest odosobniona opinia, wiele osób, z którymi rozmawiam, ma podobne przemyślenia. Uważają, że proste życie jest możliwe. Skończyła się gonitwa za kasą, teraz trzeba żyć oszczędnie i wcale nie dlatego, że wynika to z obaw o przyszłość. Ludzie nagle stracili potrzebę wydawania pieniędzy. Doceniają teraz, że mają więcej czasu, prostotę i inne życie.
W sumie dobrze, wiesz, o czym rozmawiamy. Przepracowałaś w dużej międzynarodowej firmie 12 lat.
No tak, ale mimo wszystko taki korporacyjny ostry kierat dotyczył mnie w mniejszym stopniu. Dobrze jednak wiem, jak to wygląda w innych firmach. Przed epidemią bez względu na to, czy pracowałeś nad jakimś projektem, czy nie, jechałeś odsiedzieć osiem godzin, na kawkę, poplotkować, nieważne, chodziło, by ten czas jakoś zleciał. Teraz, pracując z domu, musisz ogarnąć projekt, zaopiekować się dzieckiem lub dziećmi, ugotować obiad, a w międzyczasie jeszcze wyprowadzić psa. I okazuje się, że to wszystko można pogodzić.
Nie uważasz, że gdybyś badanie przeprowadziła później, jego wynik mógłby być inny?
Tak. Możliwe, że im później bym przeprowadzała wywiady, tym wnioski byłyby bardziej pesymistyczne. Ale w tym momencie już spekulujemy, bo gdy badanie przeprowadzałam, uzyskałam więcej pozytywnych odpowiedzi.
Wyczytałem gdzieś, że pierwsze dwa tygodnie po zmianie trybu pracy na zdalny ludzie biją rekordy wydajności, produktywności i kreatywności, ale potem następuje nagły zjazd. I największym wyzwaniem dla kadry zarządzającej jest zmobilizowaniem załogi. Teraz ze względu na sytuację mają pewnie jeszcze gorzej.
Oczywiście, że tak. Dochodzi izolacja, brak bezpośrednich kontaktów ze znajomymi i współpracownikami, uziemienie i zakaz podróżowania. Na dodatek za oknami buzuje wiosna, wszystko się budzi do życia, nawet niedźwiedzie, a tobie cały czas każą zimować. To wszystko wpływa bardzo niekorzystnie na psychikę.
Pytałaś o negatywne strony epidemii i siedzenia w domu biorących udział w badaniu?
Jasne.
I?
Moim zdaniem ciekawe, że wielu wywiadowanych wskazało, że doskwiera im bardzo zakaz podróżowania, to, że nie mogą wyskoczyć gdzieś na weekend, przewietrzyć głowę i zapomnieć o kłopotach. Ludzie oczywiście obawiają się też tego, że zachorują albo ktoś z bliskich zostanie zainfekowany. Sporo osób myśli o przyszłości, często z lękiem.
Ty nie obawiasz się o przyszłość? W imię wolności i możliwości decydowania o sobie rzuciłaś ciepłą posadkę w dużej, prężnie działającej firmie.
Nie, w ogóle nie żałuję, że odeszłam. Od początku stycznia pracuję jako freelancer i prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą. Wspieram różne mniejsze firmy w zakresie strategii marketingowych, myślę o też coachingu, czy raczej mentoringu młodych przedsiębiorców.
I wybuch epidemii tego nie zmienił?
Nie. O zmianie myślałam od bardzo dawna i wcale nie chodziło o to, że musiałam odejść, bo nie wytrzymywałam tempa, ciśnienia itd. Nie, absolutnie nie w tym rzecz. W polskim oddziale Sony Ericsson / Sony Mobile panowała skandynawska kultura pracy. Atmosfera była ciepła, wręcz rodzinna, firma była elastyczna, miałam tak wszystko zorganizowane, że home office nie był żadnym problemem.
To co się stało?
Nie chciałam już funkcjonować jako mały trybik w wielkiej korporacyjnej machinie. Postanowiłam stać się pożyteczna i dać coś z siebie innym. I sobie też.
Dzięki za tę rozmowę.
„Z jakiegoś powodu w USA i na Zachodzie młodzi ludzie, wchodzący na rynek pracy, nie chcą iść tyrać w korporacji. Wolą zatrudnić się w mniejszej firmie, najchętniej startupie, by zyskać poczucie, że mają realny wpływ na jego działalność i że to, co robią, ma sens i przynosi wymierne korzyści.”
No, fajnie jest poczytać co o młodych ludziach sądzi, zarabiający zapewne pięciocyfrowe kwoty, marketingowiec z Warszawy. Zdradzę pewien sekret – młodzież na Zachodzie nie chce tyrać w korporacjach, bo ich społeczeństwa są na tyle bogate, że stać ich na luksus w postaci ryzyka. U nas nie. Ot i tyle.
Właśnie chciałem odpowiedzieć na ten zacytowany przez ciebie fragment, tylko w trochę inny sposób.
Nie wiem skąd jest on wyjęty ale na pewno nie z Zachodniej lub amerykańskiej rzeczywistości.
I też odpowiem tobie, nas stać na to wszystko w takim samym stopniu jak tych pozostałych, a zdecydowanie na więcej niż amerykanów w kontekście tego fragmentu
Na pewno, Polak zarabiający średnią krajową może sobie pozwolić na zdecydowanie więcej niż przeciętny Francuz, Niemiec, Brytyjczyk czy Amerykanin. 😉
Dostajesz swoje 3700 netto (przeciętne wynagrodzenie netto w kraju, którego i tak większość osób nie dostaje, bo mediana jest niższa), zapłacisz 2 tys PLN za kawalerkę w Krakowie lub innym Wrocławiu (więcej w Warszawie zapewne), i żyjesz jak król za 1700 złotych. W takich warunkach młodzież nie może sobie pozwolić na ryzyko.
Wszyscy chcą iść do koropo na zachodzie, to jest główny sens mojej wypowiedzi który nie wiem czy da się wydobyć z niej. Ale korpo nie oznacza męczarni i też nigdy nie byłem na kiepskiej uczelni więc może mam wyższe standardy i chodziłem do innych korporacji do pracy, ale każda skupiała się na moim rozwoju
W USA spędziłem większość życia od urodzenia, każdy jest tam biedny.
Wszyscy żyją na kredyt. Nie wiele jest tych co żyją za swoje własne
pieniądze. Francja jest mi równie bliska, Paryż, studiowałem tam.
Zarabiają rodzice więcej niż u nas, ale wszystko jest równomiernie
droższe. Większość osób w tych krajach jest biedna, wyjątkiem będzie
północ Europy, tam socjal jest dobry.
Nic o czym mówisz nie ma pokrycia z rzeczywistością. Jak ktoś na zachodzie jest bogaty na studiach to w większości przyjechali z innego kraju lub kontynentu. Większość to klasa średnia która zarabia na mieszkanie ledwo a rodzice biorą kredyty na utrzymanie na studiach
Dobrze, niech tak będzie. Myślę, że stąd prosta droga na Nowogrodzką. Przyda im się ktoś, kto będzie wmawiać ludziom jak dobrze im się żyje. 🙂
A jako że pani Agnieszka pracowała w Sony Mobile, chciałem serdecznie podziękować za reklamy, które w żaden sposób nie przyciągały mnie, jako klienta firmy, za telefony, które odstawały od konkurencji absolutnie wszystkim, poza cenami, bo te zawsze plasowały ich telefony w czołówce, oraz za najbardziej opryskliwy support z jakim kiedykolwiek w życiu się spotkałem.
Ostatnio nasz dział mkt szukał pracownika. Zgłosił się młody chłopak z 2 letnim doświadczeniem żądając na wstępie 4600 netto… Jakież było oburzenie szefa działu! „Jak tak można?!”. Chłopak miał się przeprowadzić z rodzinnego miasta do Warszawy, a szef działu był bardzo zdziwiony, że kluczowym dla niego było wynagrodzenie… Dodał jeszcze, że 4k netto dla takiego pracownika, to bardzo wysoka kwota i mało kto ją dostaje w mkt w Warszawie… Skomentowałem to krótko… za 4k netto to pracują albo studenci albo dziady… Z drugiej strony, nie zapłacił bym marketingowcowi więcej. Niedługo przyjdzie kryzys. Wtedy wszyscy ci marketingowi magicy będą mieli okazję pokazać, że są warci wyższych wynagrodzeń, bo nie sztuką jest notować dobre wyniki kiedy jest koniunktura, to właśnie kryzys pokaże kto jest na prawdę dobry w tym fachu.
Gdyby nie wirus to zaprosiłbym ją na randkę. A później kto wie, kto wie…
„…w międzyczasie jeszcze wyprowadzić psa. I okazuje się, że to wszystko można pogodzić.” Miła Pani, również jestem stołecznym korpoludkiem, mam podobny staż pracy i pracuję w zagranicznej firmie z tej samej branży co SONY. Nie mogę się zgodzić z zacytowanym stwierdzeniem. Nie jestem marketoidem i do marketoidów szacunku nie mam. Moim zdaniem jest to przerost formy nad treścią, a ich wpływ na sprzedaż produktów jest bardzo dyskusyjny. Stąd może i stwierdzenie, że pracując na HO można zdążyć zrobić obiad, wyprowadzić psa, zrobić zakupy etc. Odkąd pracuje na HO to wiem, że muszę się mocno nagimnastykować by te wszystkie rzeczy pogodzić z pracą i być jednocześnie UCZCIWY wobec pracodawcy, który płaci mi za 8h pracy dziennie, a nie za napisanie 3 maili i rozmyślanie nad „projektami”. Często również łapię się na tym, że siedzę nad jakimś problemem znacznie dłużej (choć ostatnio obiecałem sobie, że już nie będę) niż 8h, które mam zadeklarowane w umowie. Z plusów pracy na HO, to brak bezpośredniego kontaktu z ludźmi i brak konieczności wkurzania się na jazdę w korkach, co mnie najbardziej stresowało i deprymowało, potrafiło zepsuć dzień. Praca w tym trybie bardzo mi odpowiada i nie mam zamiaru wracać do biura. BTW. „Podjęłam decyzję o odejściu…”. Pracuję prawie 12 lat w zagranicznej korporacji i na kilkanaście osób, które mamy w mkt (a mamy dwa działy mkt dla różnych grup produktowych), samowolnie odeszły może ze dwie i nie po to by zmieniać świat tylko by się przebranżowić lub bo otrzymały po znajomości lepszą ofertę. Zatem w słowa autorki nie wierzę. Jeżeli odchodzi się „na swoje” to w wyniku zwolnienia. A że się przepracowało 12 lat w jednej firmie, to nie ma mowy o zaczynaniu wszystkiego od nowa w nowej firmie, bo raczej nikt nie zatrudni lub się zwyczajnie nie chce.
Jako pracownik korpo nie mogę się zgodzić z twierdzeniami zawartymi w tym artykule. Przede wszystkim tak zwane dupogodziny służą również nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi (faktycznych kontaktów a nie guzik wartych wirtualnych), poszerzaniu swoich horyzontów i zbieraniu wiedzy poprzez różne opinie (chociażby wspólny lunch w firmowej kantynie jest tu dobrym przykładem). Że nie wspomnę w kontekście obecnego szaleństwa o bardzo ważnej kwestii czyli budowaniu odporności (tak, człowiek robi to poprzez kontakty bezpośrednie i pochłanianie wszelkich „wirusów” i bakterii z otoczenia oraz właściwe odżywianie, a nie łykanie suplemencików). Dodatkowo wyjście z domu do ludzi pozwala odetchnąć psychicznie, przebywanie w kółko w jednym miejscu z jedną grupą osób (czyli praca z domu) mimo nawet bardzo licznych kontaktów telefonicznych, mailowych czy telekonferencji sprawia prędzej czy później, że człowiek dziczeje i odrywa się od rzeczywistości. Na takie coś może i mogą się zgodzić niedopasowani społecznie millenialsi, którzy od paru lat pojawiają się w firmach (widzę to na przykładzie mojej firmy, gdzie młodsza kadra to jakieś kompletne ufo a wartościowe rozmowy można prowadzić w większości tylko ze starszą i bardziej zaangażowaną kadrą – młodzi patrzą tylko na wpis w CV, po dwóch czy trzech latach idą dalej, zero przywiązania do firmy – typowi króle życia). Do tego lans i bauns uliczny, wszystko kupione za kredyty byle się pokazać jacy to nie jaśnie państwo, a jak przyjdzie co do czego to nawet o pogodzie ciężko pogadać tak są zapatrzeni w swoje tabelki w Excelu.
Podsumowując – praca zdalna nie powinna być „nową normalnością” a wyjątkiem dla tych, którzy z różnych przyczyn nie mogą sobie pozwolić na codziennie dojazdy (mówię tylko o pracownikach, nie o właścicielach – wiadomo, że prowadzenie własnej firmy to zupełnie inna bajka niż etat w korpo).
Te całe rozbuchane korpo jedna wielka patologia rynku pracy.