Felietony

Tablety przyklejone do deski rozdzielczej są super. Przekonaj mnie, że jest inaczej

Felietony 19.02.2020 386 interakcji

Tablety przyklejone do deski rozdzielczej są super. Przekonaj mnie, że jest inaczej

Piotr Barycki
Piotr Barycki19.02.2020
386 interakcji Dołącz do dyskusji

Nagrobki albo tablety przyklejone na kropelkę – niezależnie jak nazwać wyświetlacze mocowane na górnej części samochodowego kokpitu, podobno to jedna z większych chorób nowoczesnych samochodów i kiedyś było lepiej. Otóż nie, nie było.

Zresztą miałem okazję się o tym niedawno przekonać. Najpierw tydzień jeździłem Mazdą CX-30, z tabletem wkomponowanym całkiem nieźle w szczyt deski rozdzielczej, a potem przez kolejny tydzień – Dacią Duster, z typową niegdyś lokalizacją dla samochodowego wyświetlacza. Czyli dużo niżej niż tablet na kropelkę.

Dla porównania, w Maździe wyglądało to tak:

Natomiast w Dacii:

I teoretycznie, przynajmniej według tego, co regularnie czytam, to drugie rozwiązanie jest lepsze. Ładniejsze, bardziej eleganckie, sensowniejsze i tak dalej. Bardziej w motoryzacyjnym duchu czy coś.

Otóż nie. To drugie rozwiązanie jest po prawie każdym względem gorsze. A już na pewno pod tym kluczowym.

Tak, teoretycznie nie powinno się patrzyć na ekran nawigacji podczas jazdy, ale jednak – szczególnie przy bardziej skomplikowanej siatce dróg – i tak się to robi. Chociażby po to, czy ten skręt w lewo ma być w najbliższą uliczkę, czy może dopiero za dwie.

I tutaj ekran umieszczony na szczycie deski rozdzielczej jest nieporównywalnie wręcz lepszy. Żeby ogarnąć go wzrokiem nie trzeba zerkać gdzieś w okolice swoich kolan i całkowicie zdejmować wzroku z drogi. Wystarczy ukradkowy rzut okiem, podczas którego sytuacja na drodze cały czas pozostaje widoczna. Nawet jeśli kątem oka, to zawsze to lepiej niż w przypadku umieszczenia ekranu dużo, dużo niżej.

Dodajmy do tego jeszcze fakt, że przykładowo w Maździe ten doklejony tablet nie jest umieszczony w tej samej płaszczyźnie, w której byłby umieszczony wyświetlacz zamiast radia. Jest cofnięty w kierunku przedniej szyby, co jeszcze bardziej ułatwia powrót do skupienia się na drodze po takim rzucie okiem. Nie każdy producent decyduje się na takie rozwiązanie, ale jeśli już to robi – chwała mu za to.

I tak – to przesunięcie o kilkanaście czy kilkadziesiąt centymetrów do góry, a także ewentualnie o kilka czy kilkanaście centymetrów do tyłu, robi różnicę. Robi bardzo dużą różnicę. Na tyle dużą, że jeszcze niedawno planowałem zastąpić radio w moim prywatnym samochodzie stacją multimedialną z CarPlayem. Ale po tym małym eksperymencie z Dacią i Mazdą zaczynam wątpić, czy taka inwestycja będzie miała większy sens, biorąc pod uwagę różnicę w komforcie użytkowania.

Zresztą zawsze w dyskusji na ten temat można powołać się na argument ostateczny. Gdzie montuje się nawigację albo telefon z aplikacją nawigacyjną? Gdzieś na dole czy na środku deski rozdzielczej, a może jednak na szybie, tak żeby nie trzeba było latać wzrokiem po całej kabinie? Zresztą nawet sam, korzystając z uchwytu na telefon mocowanego do kratki nawiewu, staram się go ustawić tak, żeby był jak najbliżej górnej krawędzi deski rozdzielczej.

Tu jeszcze z małym telefonem. Nowy wystaje wyraźnie poza obrys deski rozdzielczej.

Czyli dokładnie tak, jak mocowane są dziś tablety na kropelkę czy inne nagrobki.

Oczywiście można to zrobić źle. Można to też zrobić brzydko.

Można na przykład zafundować temu tabletowi ramki godne tabletu z Androidem za 50 dol., oczekując mimo tego dopłaty w wysokości kilku tysięcy złotych. Można przesadzić z rozmiarem wyświetlacza i jego ramek, tym samym ograniczając widoczność. Można obudować go też zbędnymi daszkami, sprawiając, że z poziomu fotela kierowcy będziemy widzieć głównie tę zabudowę, bo nawet sam ekran będzie zanikał w natłoku pomysłów projektantów.

Ale można to też zrobić ładnie, co jeden po drugim udowadniają kolejni producenci. Ładnie, a do tego lepiej i bardziej funkcjonalnie niż w przypadku nisko umieszczonego ekranu. Którego jedyną zaletą jest właściwie to, że łatwiej do niego sięgnąć palcem, jeśli oferuje on ekran dotykowy.

Jedyne, czego może trochę żałuję, to fakt, że właściwie na dobre zdecydowano się już odejść od rozwiązania, które mogłoby pogodzić zwolenników jednego i drugiego rozwiązania, czyli od chowanych wyświetlaczy. Potrzebujemy wyświetlacza? Klik i jest. Burzy naszą koncepcję motoryzacji i aktualnie wiemy, dokąd jedziemy? Klik i go nie ma. Ale to trochę za drogie i zbyt skomplikowane rozwiązanie, żeby kiedykolwiek miało szansę stać się standardem.

Dlatego ostatnia nadzieja w… HUD-zie, który właściwie nie ma wad, a niedługo pewnie będzie opcjonalny nawet w tańszych autach. Zresztą czekam niecierpliwie na moją konfigurację marzeń – tj. samochód z funkcjami wyświetlacza centralnego przeniesionymi w miejsce zegarów (mapa do nawigacji, informacje o pojeździe, ustawienia, muzyka, etc.) i HUD-em pełniącym rolę zegarów, tj. wyświetlającym prędkość, a do tego jeszcze np. wskazania nawigacji i ograniczenia prędkości.

To by było coś.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać