Relacje

Wrocław postawił na ulicy „skrzynki” za 1,8 mln zł. Policja każe je usunąć, a ja pojechałem sprawdzić, o co chodzi

Relacje 03.03.2020 167 interakcji

Wrocław postawił na ulicy „skrzynki” za 1,8 mln zł. Policja każe je usunąć, a ja pojechałem sprawdzić, o co chodzi

Piotr Barycki
Piotr Barycki03.03.2020
167 interakcji Dołącz do dyskusji

Oczywiście pojechałem tam, ironicznie, samochodem. 

Koledzy z redakcji namawiali mnie wprawdzie, żeby pojechać tam na rowerze, najlepiej szosowym i w pełnym rynsztunku, ale – choć propozycja wydawała się niebywale kusząca – nie byłem pewien, czy nie zostanie to odebrane jako prowokacja. W końcu skoro drzewka i ławki prowadzą do takiego zamieszania wśród mieszkańców, to co dopiero taki pedalarz i to jeszcze robiący wszystkiemu zdjęcia.

Padło więc na samochód, który zresztą mógł pozwolić mi się wczuć w problemy, na które uskarżają się miejscowi kierowcy.

Tak, wiem, zderzak malowany. Kiedyś to poprawię.

O co właściwie poszło na wrocławskim Ołbinie?

Sprawę opisuje dość szczegółowo Gazeta Wrocławska. W ramach projektu Grow Green miasto ustawiło w niektórych miejscach na ulicy tzw. parklety (co to w ogóle za słowo), czyli drewniane podesty i konstrukcje wypełnione ziemią, w której nasadzono… drzewa i inne podobne, zielone rzeczy, których trochę na Ołbinie brakuje. Wygląda to mniej więcej tak:

Na niektórych tego typu instalacjach ulokowano też ławki. Tego wprawdzie nie rozumiem już przesadnie, bo siedzenie przy ulicy i wdychanie spalin jest niezbyt przyjemnym pomysłem na spędzenie wolnego czasu, ale niech będzie.

Wygląda to aktualnie raczej tak sobie, chociaż trzeba wziąć poprawkę na dwie rzeczy. Po pierwsze – mamy zimę, więc trudno liczyć na to, że coś pięknego zazieleni się tu i teraz. Po drugie – Ołbin niestety nagród za urodę żadnych nie zbierze. W tych okolicach (Żeromskiego, etc) wygląda wręcz przepaskudnie, odrażająco i odpychająco. Nowe i gładkie wizualnie wtręty niespecjalnie tutaj pasują. Choć z drugiej strony – są chyba najładniejszą rzeczą, którą widziałem w tamtym rejonie, więc zawsze to jakiś plus.

Poza parkletami są jeszcze nowe nasadzenia wzdłuż niektórych ulic, chociaż nie wiem, czy akurat one wzbudzają jakieś większe kontrowersje.

Trzeba też dodać, że wspomniane 1,8 mln zł nie obejmuje kosztu wyłącznie tych parkletów, ale też zagospodarowania zapuszczonych podwórek na Ołbinie (w tej kwocie – jednego z nich). Ich akurat nie odwidziałem, ale z tych i tych zdjęć oraz relacji wygląda, że nie jest to taki głupi pomysł. Jestem za.

To gdzie ta afera?

Początkowo na inwestycję niezbyt przychylnie zareagowali mieszkańcy. Niedawno nieprzychylną opinię na temat nowości wydała również wrocławska policja, która na początku lutego wystosowała do miasta wniosek u usunięcie parkletów, w związku z tym, że mają zagrażać bezpieczeństwu uczestników ruchu drogowego, a w szczególności pieszych wchodzących na jezdnię bezpośrednio zza przeszkody ograniczające widoczność (cytat za Gazetą Wrocławską).

Miasto wprawdzie zapowiedziało, że parklety trochę przemodeluje, ale i tak argumentacja o ograniczeniu widoczności sprawiła, że zachciało mi się śmiać.

Powtórzę: instalacje o wysokości kilkudziesięciu centymetrów ograniczają widoczność kierowcom.

To teraz zobaczmy, jak wyglądały te ulice przed zmianami, posiłkując się zdjęciami z Google Street View.

To nie moja Alfa jakby coś, w życiu bym nie kupił JTS-a.

Nieograniczona widoczność pieszych wychodzących na ulicę. Wśród lokalnych mieszkańców chodzą słuchy, że przy takiej organizacji przestrzeni wokół przejścia dla pieszych tego pieszego widać było jeszcze w momencie, jak wysiadał z tramwaju 3 km dalej.

Ach, jak było dobrze, jak nic nie ograniczało widoczności, piesi swobodnie wchodzili na przejście z chodnika bez żadnego kombinowania, a wszystkie zaparkowane samochody stały 10 m od przejścia.

Między kołem a pasami jest 10 m, zapamiętajcie.

Przejdźmy może na drugi koniec ulicy…

Niebywała wprost widoczność. Jedyna taka. Więcej takiej nie będzie. Nikt zza niczego nie musi wyskakiwać, z kilometra widać potencjalnego pieszego. Oczywiście jeśli ma odblaski i najlepiej odpali racę, którą będzie sygnalizować chęć przejścia.

Powyższe zdjęcie Street View zresztą idealnie opisuje to, jak dobra widoczność była w tych miejscach wcześniej. Możesz biec, tak jak pan w zielonej koszulce, ale nie masz najmniejszych szans się ukryć. Nigdzie. Szczególnie przed przejściem dla pieszych. Nie stoi tam kompletnie nic, co mogłoby blokować widok. Nic. Dopiero te drzewka w donicach na paletach zabiły widoczność.

Zresztą jadący w drugą stronę samochód Google udokumentował ten idealny przykład widoczności jeszcze lepiej. Tutaj jest idealnie widoczny, niczym nie zasłonięty pieszy. Nie napiszę, po której stronie, bo przecież i tak go widzicie.

A tutaj, klik dalej, czyli pewnie jakieś 10 m jazdy samochodu Google, ten sam pieszy.

No ale teraz są donice i ich nie widać.

I perełka z kategorii „nie mów mi, jak mam żyć”:

Zresztą w sumie potwierdzam, przez te instalacje piesi stają się naprawdę trudni do zobaczenia.

Zza tego złotawego kwietnika z symetrycznym AWD (tak, tam jest przejście dla pieszych) faktycznie nie widać pieszych, przydałoby się go usunąć. Ci ekoszaleńcy już naprawdę przesadzają.

Panie władzo, kwietnik mnie szkaluje i ogranicza widoczność, proszę go usunąć.

Cholerni fani palet.

A już tak na poważnie…

TOTALNIE NIC ZZA TEGO NIE WIDAĆ. Jeszcze gorzej, że przed wejściem na jezdnię stajesz na tej palecie, więc jesteś wyżej, co zdecydowanie pogarsza widoczność.

Dobra, od teraz na poważnie.

Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem według oceny policji te instalacje ograniczają widoczność. Może jak się zazielenią przemienią się w dżunglę, to faktycznie staną się problemem. Natomiast teraz? W najgorszym przypadku zasłonią psa albo kota. Psów i kotów też szkoda, ale nie wiem, czy brano je podczas analizy pod uwagę.

Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że uniemożliwiając parkowanie absolutnie wszędzie gdzie popadnie, te kwietniki mogły nawet widoczność zwiększyć. Niewiele, bo i tak ludzie starają się je obparkować z każdej strony – w końcu oni tu tylko na chwileczkę – ale przynajmniej trochę. Troszeczkę. Mikroskopijnie.

Czy można było wydać te miliony lepiej? Na pewno, zawsze się da. Tym bardziej, że wypadałoby renowację rozpocząć chociażby od odmalowania pasów, bo zadbano o doniczki, a nie zadbano o to, żeby było widać, gdzie faktycznie są przejścia. Oznakowanie pionowe też raczej nie byłoby błędem, nawet jeśli kierowcy narzekają, że mamy tych znaków zbyt wiele.

Oczywiście powinienem jeszcze napisać, że najlepiej byłoby te pieniądze przeznaczyć na budowę nowych miejsc parkingowych, bo takie zbydlęcenie parkowania gdzie popadnie wynika tylko i wyłącznie z tego, że w promieniu kilometrów nie ma gdzie stanąć (tak, na pewno o to chodzi). Pytanie tylko: gdzie te miejsca parkingowe miałyby powstać? Ołbin jest raczej zabetonowany/zakostkowany i zabudowany już gdzie się da. Ewentualne wygospodarowanie miejsca na parking wiązałoby się pewnie z wyburzeniem którejś z kamienic. I o ile wizualnie nie mam nic przeciwko, tak w tych kamienicach jednak mieszkają ludzie i działają biznesy…

Może warto byłoby to jeszcze raz, kompleksowo i na spokojnie przemyśleć, bo pyk i palety też nie rozwiązuje żadnego problemu. Tak samo jak zajęcie tymi paletami kilku całkowicie normalnych i legalnych miejsc parkingowych. Do tego miejsc parkingowych równoległych, które najmniej przeszkadzają komukolwiek.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać