Felietony

Jestem dwulicową szują. Zależnie od tego, co prowadzę, staję się aktywistą lub blachosmrodziarzem

Felietony 31.05.2019 776 interakcji
Michał Koziar
Michał Koziar 31.05.2019

Jestem dwulicową szują. Zależnie od tego, co prowadzę, staję się aktywistą lub blachosmrodziarzem

Michał Koziar
Michał Koziar31.05.2019
776 interakcji Dołącz do dyskusji

Jestem hipokrytą. Od około roku, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc naprzemiennie wchodzę w rolę blachosmrodziarza i rowerowego faszysty. Co gorsza, doskonale o tym wiem.

Dopóki rower służył mi tylko do niedzielnych przejażdżek po Lesie Kabackim zupełnie nie rozumiałem postulatów aktywistów rowerowych. Przecież kierowcy są niewinni, a kolarzy najlepiej by było usunąć z dróg, niech się przeciskają gdzieś na chodniku i nie utrudniają mi jazdy. To poniżej mojej godności, wyprzedzić rower zachowując bezpieczną odległość. Jak to możliwe, bym musiał hamować moim nadpojazdem i przejmować się małą 2-kołową pchełką.

Potem wyszło tak, że sprawiłem sobie lepszy rower. Nie jakieś ostre koło, czy inny full wypas, ot zwykły crossowy Romet. Lepiej niż mój dotychczasowy śmietnik, wystarczająco do podstawowych zastosowań. Przy okazji wyszło, że jazda nim po mieście jest tak samo szybka jak komunikacja miejska, ale przyjemniejsza. Zacząłem więc regularnie pedałować.

Jak zostałem quasi-aktywistą

Ledwo zacząłem jeździć rowerem po Warszawie, np. z Ursynowa na Muranów, a już zacząłem pomstować na kierowców i złą infrastrukturę. Tak jak wcześniej trąbiłem na moim zdaniem źle jadących kolarzy, tak teraz pokazywałem obraźliwe gesty w stronę samochodów, które nie ustąpiły mi pierwszeństwa na przejeździe. Fakt, narzekałem też na innych rowerzystów, ale to zupełnie jak w aucie na kierowców.

Fascynujące było jednak to, że nagle moimi wrogami stały się samochody. Nie zachowywały odległości przy wyprzedzaniu, nie ustępowały pierwszeństwa. Teraz to mój rower był najwspanialszy i te obrzydliwe blachosmrody powinny się przed nim kłaniać. Irytowały mnie też głupio rozwiązane drogi dla rowerów, np. miejscami znikające na 10 metrów, lub zmuszające do zsiadania z roweru w miejscach, gdzie po prostu nikomu nie chciało się wytyczyć przejazdu przez jezdnię.

Co ciekawe, gdy wsiadałem z powrotem do samochodu, moje spojrzenie na świat znowu wracało do wersji samochodziarskiej. Rowery won z jezdni, nie obchodzi mnie, że DDR-y są wybrakowane, a ich nawierzchnia przypomina powierzchnię Marsa.

Chwila refleksji

W ten oto sposób przez dobry rok byłem dwulicową szują. Raz wojownikiem samochodziarstwa, raz rowerowym rewolucjonistą. Tak to trwało, aż pewnego dnia wdałem się w dość długą dyskusję na temat organizacji ruchu w centrum Warszawy. Wtedy uświadomiłem sobie, że w mojej głowie zderzają się radykalne argumenty obu stron. Jednocześnie chciałem więcej miejsc parkingowych, szerszych jezdni, ale i pasów lub dróg dla rowerów. Zazwyczaj nie da się tego wszystkiego upchnąć razem.

Poszedłem w myślach dalej, przyglądając się temu, jakie dwa różne podejścia przedstawiałem. Z jednej strony widziałem jak wielu kolarzy lekceważy przepisy, lub uważa, że ich nie dotyczą. Spory odsetek nie zwalnia też przed przejazdami, nie zachowuje szczególnej ostrożności. Spostrzegałem, że infrastruktura rowerowa jest wykorzystywana tylko przez kilka miesięcy w roku, ale przestrzeń zajmuje także w zimne deszczowe dni.

Widziałem też, że kierowcy nie szanują rowerzystów. Nie zostawiają bezpiecznego odstępu, zajeżdżają drogę na przejazdach czy parkują na pasach dla rowerów. Infrastruktura w wielu miejscach kuleje, często jest zrobiona na odwal się. Zdarza się, że wręcz zniechęca do jazdy rowerem.

Oba środki lokomocji mają też zalety

Po drugiej stronie obu punktów widzenia znajdowały się plusy. Auto chroni od warunków atmosferycznych, pozwala szybciej przemieszczać się po peryferyjnych dzielnicach i przewozić duże ładunki. Rower jest doskonały do omijania korków, dobry dla zdrowia i wspaniale tani w eksploatacji.

Podczas tych rozważań uświadomiłem sobie jak łatwo poddawałem się prymitywnym potrzebom przynależności. Dzieliłem uczestników ruchu zależnie od pojazdu na swoich i wrogów. Zmieniałem nawet interpretacje przepisów zależnie od obranego stanowiska. Tymczasem każda strona ma swoje argumenty. Oba typy pojazdów są potrzebne i mają przewagę w różnych sytuacjach.

Droga środka

Zobaczyłem jak łatwo jest szukać wrogów, więc mniej już się dziwię zarówno agresywnym aktywistom rowerowym, jak i butnym kierowcom. Problem w tym, że ich postawy są szkodliwe dla nich samych. Radykalne postulaty mogą przyciągnąć tylko fanatyków i zniechęcić całą resztę. Agresja, jaką prezentowałem za kierownicą albo na siodełku, to prosta droga do braku prawdziwej debaty o tym jak współżyć na drodze.

Dlatego polecam każdemu pilną obserwację zjawisk na drodze, zarówno odpoczywając w miękkim fotelu jak i intensywnie pedałując. Nie popełniajcie tylko mojego błędu i od razu odnoście to co widzicie do szerszego obrazu. Spostrzeżecie wtedy, że to czego potrzeba polskim miastom to rzeczowe rozmowy, by wypracować kompromis między potrzebami kierowców i rowerzystów. Nie ma sensu walka o 4 pasy na każdej ulicy i parkingi wszędzie, głupie jest też żądanie, by w całym mieście budowano autostrady dla rowerów kosztem jezdni. Nie będę się już rozwodził o akcjach typu bojkotowanie dróg dla rowerów.

Ważne jest też zabicie agresji, by obie strony przestały się traktować jak wrogowie. Inaczej kierowcy dalej będą wyprzedzać na jajeczko, a rowerzyści w pełnym pędzie pokonywać przejazdy. Edukacja, kulturalne rozmowy – to droga do dobrego współżycia. Agresywny fanatyzm to strzelanie we własną stopę. Wręcz opróżnienie całego magazynka.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać