Wiadomości

Nie będzie miękkiej gry. Unia Europejska może zakazać silników spalinowych

Wiadomości 21.06.2021 505 interakcji

Nie będzie miękkiej gry. Unia Europejska może zakazać silników spalinowych

Piotr Barycki
Piotr Barycki21.06.2021
505 interakcji Dołącz do dyskusji

W połowie przyszłego miesiąca powinnyśmy się dowiedzieć, jaka jest przyszłość silników spalinowych w najbliższych latach. Czy zostaną objęte całkowitym zakazem sprzedaży, czy może po prostu nałożone zostaną takie normy, że nikt nie będzie ich w stanie spełnić.

Właściwie to jeden i drugi scenariusz jest jak najbardziej realny. Pytanie tylko, czy Unia Europejska zdecyduje się na wariant dyplomatyczny, czyli teoretycznie niczego nie zakazuje, ale tutaj macie normy, którym po prostu nie da się podołać, czy będzie walnięcie ręką w stół i jasny komunikat: od tego i tego roku żadnych samochodów z silnikami spalinowymi sprzedawać u nas nie będzie można. Efekt końcowy będzie ten sam – nie ma się raczej co spodziewać, że coś będzie w stanie ocalić benzyniaki i diesle.

Na razie niektórzy wskazują na to, że realizacji może doczekać się opcja druga.

Czyli całkowity zakaz z datą graniczną. Według dotychczasowych doniesień może nią być rok 2035. Dlaczego akurat 2035, a nie 2034 albo 2037? Nie wiadomo, ale pewnie ładniej wygląda to na prospektach. O taki zakaz, a właściwie o podanie tej daty granicznej, wnioskowało już u Komisji Europejskiej kilka europejskich krajów – możliwe, że dopną swego.

Zakaz miałby dotyczyć przy tym wszystkich samochodów z silnikami spalinowymi, a więc również hybryd i hybryd plug-in. Nie wiadomo, co z autami elektrycznymi z range extenderami, ale podejrzewam, że nikt i tak nie przejąłby się zniknięciem z rynku pewnie 2 modeli, o ile jeszcze jakiekolwiek zostały. Ciekawe natomiast, jaki los spotkałby hybrydy w rodzaju e-Power od Nissana, ale pewnie też poleciałyby do kosza.

Ostateczną wersję planów powinniśmy poznać już niedługo – jeśli plotki okażą się prawdą, o ich finalnej wersji będziemy mogli dyskutować już 14 lipca tego roku.

I to jest tak bardzo bez sensu, że nawet nie wiem, co jest bardziej bez sensu.

I nie chodzi nawet o kwestię likwidacji milionów miejsc pracy – to się dzieje cyklicznie i tyle (łatwo mi to oczywiście pisać z mojej perspektywy). Nie chodzi też o to, że auta będą pewnie, o ile taki zakaz wejdzie w życie, piekielnie drogie – zaraz się wymyśli jakieś raty na milion lat i i tak samochody będą się jakoś sprzedawać. Nie chodzi też nawet o to, że przygotowanie infrastruktury dla wszystkich aut elektrycznych wydaje się mało prawdopodobne – i to nawet w skali tych 14 lat.

Problemem numer jeden samochodów elektrycznych jest to, że – czy popularyzowane w sposób naturalny, czy wymuszony – nie rozwiązują właściwie żadnego problemu. Stworzą w miastach dokładnie takie same korki i tak samo nie będzie dla nich wszystkich miejsc dla parkowania. Tak samo (nawet jeśli skuteczniej) będą potrzebować energii z zewnętrznych źródeł, którą w dużej mierze poświęcą na poruszanie samych siebie (a będą przecież jeszcze cięższe niż dotychczasowe auta). Tak samo będą ścierać opony (może nawet bardziej, bo będą w końcu cięższe), generując może trochę mniej pyłu z klocków hamulcowych. Tak samo produkcja każdego z nich będzie gigantycznym obciążeniem dla środowiska, a biorąc pod uwagę kwestię zasilania i magazynowania energii – może nawet jeszcze większym.

Jasne, w jakiejś czasowej perspektywie może się okazać, że emisyjność auta elektrycznego jest mniejsza niż spalinowego. Może się też okazać, że miasta są odrobinę cichsze i mniej zanieczyszczeń generowanych jest lokalnie. Brzmi to niezbyt imponująco jak na tak radykalny krok jak zakaz wszystkiego – a przynajmniej tego wszystkiego, co do tej pory znaliśmy.

To co zamiast tego?

Och, jest pełno opcji, zaczynając od – ujmijmy to ogólnie – zapewnienia samochodom dłuższego niż do tej pory życia. Aż muszę kiedyś sprawdzić, ile  takiego CO2 by zaoszczędzono, gdyby zamiast wyprodukować milion nowiutkich, elektrycznych SUV-ów, milion już wyprodukowanych, starszych aut było łatwiejszych i prostszych w naprawie. Ale to wymagałoby prawdopodobnie zaprzestania używania haseł ekologicznych w celach napędzania sprzedaży, a to raczej nie przejdzie.

Można też byłoby – uwaga – pomyśleć. Na przykład pomyśleć o tym, dlaczego kupujemy tak wiele samochodów i dlaczego jeździmy nimi gdzie się da. Podejrzewam, że większość osób nie robi tego nikomu na złość, a dlatego, że tak jest albo szybciej, albo wygodniej, albo jedno i drugie jednocześnie. Co świadczy o tym, że sami prosiliśmy się o taki właśnie scenariusz – zaprojektowaliśmy miasta i okolice tak, żeby samochód stał się oczywistym wyborem jako środek transportu w większości sytuacji. I teraz chcemy rozwiązać ten problem, zakazując zakupu kolejnego takiego środka transportu – albo raczej nakazując zakup prawie takiego samego, ale z innym napędem.

Tyle tylko, że ewentualnej gigantycznej transformacji w skali całej Europy nie uda się przeprowadzić w 14 lat i trudno ją jakoś ładnie wpisać w plan. Czyli pewnie niedługo ogłoszony zostanie zakaz, a potem będziemy myśleć, co z nim zrobić…

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać