Wiadomości

Uber i jego naśladowcy mieli rozwiązać problem korków w miastach. Wszystko poszło nie tak

Wiadomości 04.02.2021 111 interakcji
Adam Majcherek
Adam Majcherek 04.02.2021

Uber i jego naśladowcy mieli rozwiązać problem korków w miastach. Wszystko poszło nie tak

Adam Majcherek
Adam Majcherek04.02.2021
111 interakcji Dołącz do dyskusji

Szok i niedowierzanie: właściciele samochodów wciąż wolą jeździć swoimi autami. Za popularyzację Ubera odpowiada zupełnie inna grupa klientów. A korki w miastach jak były, tak są.

Pomysł był piękny. Garett Camp 11 lat temu stwierdził, że trzeba zredukować koszt transportu indywidualnego. Po co płacić krocie za korzystanie z auta samemu, skoro można podzielić się kosztami z innymi? A gdyby tak stworzyć platformę, w której ludzie, którzy mają samochody i dysponują czasem, oferowaliby swoje usługi transportowe tym, którzy ich akurat potrzebują? Tak o, społecznościowo, nie że profesjonalnie, jak jakieś taksówki. W efekcie dla jednych oznaczałoby to redukcję kosztów posiadania samochodu, a dla innych – brak konieczności ponoszenia kosztów posiadania własnego auta w ogóle. Bo po co mieć auto, kiedy można w appce zamówić je sobie z kierowcą pod dom (nie, nie, to wcale nie to samo co taxi). Albo jeszcze lepiej – zabierać się z tymi, którzy jadą w tym samym kierunku. W efekcie oczywiście na drogach byłoby mniej aut i wszystkim żyłoby się lepiej. I tak powstał Uber i UberPool oraz wielu ich naśladowców. Co mogło pójść nie tak?

Według ostatnich badań – wszystko poszło nie tak

Owszem, Uber i jego naśladowcy stali się biznesowym strzałem w dziesiątkę. Z czasem pomysł oczywiście ewoluował i przerodził się w biznes intratniejszy niż same taksówki. Dla przykładu – według raportu działu transportu hrabstwa San Francisco, w 2016 r. dziennie wykonywano w tamtym rejonie ponad 170 tys. przejazdów ridesharingowych (Uber, Lyft itp.), dwanaście razy więcej, niż przejazdów klasycznymi taksówkami.

Wspaniale, czyli ludzie przesiedli się z samochodów do Uberów i zlikwidowano problem korków? Nic bardziej mylnego

Według świeżego badania przeprowadzonego przez naukowców z uniwersytetów z Szanghaju, Cambridge i Singapuru, którzy przeanalizowali sytuację w 44 aglomeracjach w Stanach Zjednoczonych, ten biznes rozwinął się zupełnie inaczej niż planowano. Do samochodów Ubera przesiedli się nie posiadacze aut, a ludzie, którzy wcześniej korzystali z komunikacji miejskiej. Od pojawienia się tej usługi liczba korzystających ze śródmiejskiego transportu zbiorowego spadła o 9 proc. I jak łatwo się domyślić, korków wcale nie ubyło – według badania jest ich więcej (o 0,9 proc.) i są dłuższe (średnio o 4,5 proc.). OK, może nie są to astronomiczne wzrosty, ale przez 11 lat od wprowadzenia usługi, która miała zmniejszyć ich liczbę, można by spodziewać się lepszych rezultatów. Szczególnie, że nawet poważne analizy Amerykańskiej Narodowej Akademii Nauk zapowiadały, że w optymalnych warunkach korki mogłyby zmaleć o 40 proc., a wspólne podróżowanie pozwoliłoby na zredukowanie floty o 30 proc. (liczone dla taksówek). Oddając sprawiedliwość dodamy, że jest jeden aspekt, w którym obecność usług uberopodobnych poprawiła sytuację – według wspomnianego badania, wpłynęło to na ograniczenie liczby posiadanych samochodów w badanych metropoliach o 1 proc.

Niestety, okazało się, że mając tanią alternatywę, ludzie wybierają Ubera zamiast gnieść się w autobusach. A jak już wysiadają z tych autobusów, to Uberem wolą jechać sami, a nie dzielić z kimś tylną kanapę.

Rozwiązanie? Według wcześniejszych badań cytowanych przez Bloomberga, na Manhattanie wszelkiej maści Ubery do spółki z taksówkami stanowią 50 proc. wszystkich pojazdów poruszających się ulicami. Wystarczy zakazać taksówek i Uberów i przesadzić wszystkich na rowery. Przy okazji może uczniom będzie łatwiej walczyć z otyłością, bo przecież to „tu jest większy problem.”.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać