Felietony

Tydzień samochodziarza bez samochodu. Zapiski skazanego na rower i komunikację miejską

Felietony 05.06.2019 384 interakcje
Michał Koziar
Michał Koziar 05.06.2019

Tydzień samochodziarza bez samochodu. Zapiski skazanego na rower i komunikację miejską

Michał Koziar
Michał Koziar05.06.2019
384 interakcje Dołącz do dyskusji

Tydzień bez samochodu – to mój wyrok za zabójstwo silnika. Oto zapiski skazańca, nałogowego samochodziarza pozbawionego ulubionego środka transportu.

Dzień pierwszy

Wczoraj oddałem testowego Mercedesa klasy X. Mój Polonez nadal stoi u kolegi na warsztacie. To miała być prosta weekendowa robota. Silnik, który zabiłem, miał pójść na wagę, drugi już czekał. Ślady zatarte, czysta sprawa. Niestety, nie wszystko poszło jak trzeba. Zaufany człowiek, który dostarczył silnik wystawił mnie i podłożył mi zwykłą minę, a rutynowa wymiana zmieniła się w mały koszmar. To dłuższa historia, opowiem ją innym razem. Ważne, że teraz odsiaduję karę za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Zakatowane na torze Słomczyn niewinne 1.5 AB będzie jeszcze długo nawiedzać mnie w sennych koszmarach.

Sytuacja jest prosta. Mam 3 samochody, ale żadnym nie mogę jeździć. Fiat 125p to w tej chwili goła karoseria czekająca na rozpoczęcie prac blacharskich, Polonez w stanie ciężkim czeka na operację serca, a Bella… No właśnie, Bella. Niby jest sprawna, ale szkoda mi jej. Pal sześć, że kompletnie nie nadaje się do miasta. Choć działa, ma uszkodzoną krzywkę wałka rozrządu odpowiadającą za czwarty zawór wydechowy. Nie mam serca nią jeździć kiedy nie ma absolutnej konieczności. Słyszę jak silnik się męczy z praktycznie niesprawnym ostatnim cylindrem. Nie znalazłem czasu by to naprawić i mam teraz za swoje.

Niby mam rower, jeżdżę nim od czasu do czasu, bo jest tańszy i wygodniejszy niż komunikacja miejska. Poruszam się nim zazwyczaj tam, gdzie wybór auta skończyłby się staniem w korku. Mam też blisko do metra, więc bez problemu dojadę do centrum. Coś jest jednak nie tak. Czegoś mi brakuje. Zawsze miałem pod ręką auto, żeby coś przewieźć czy po prostu zrelaksować się wieczorem za kółkiem.

tydzień bez samochodu

Starczy rozważań, lepiej zajmę się pracą, to jakoś mi zleci ten czas odsiadki.

Dzień drugi

Odczuwam dziwny niepokój. Zacząłem mimowolnie przeglądać oferty aut do 1200 zł. Dobrze, że do wypłaty jeszcze kilka dni. Wieczorem miałem odwiedzić rodziców. Na szczęście mieszkają niedaleko, ogarnę to na rowerze.

Dzień trzeci

Jest wczesny poranek. Dziś wyjazd służbowy, czyli takie małe wyjście na przepustkę, bo na miejsce jedziemy samochodem. Szkoda tylko, że nadal nie kupiłem sobie ani żelazka, ani deski do prasowania, jak ostatni lamus. Za każdym razem powtarzam sobie, że już, już, zaraz to zrobię, a potem zapominam. Schowam godność w kieszeń, by się nie spóźnić podjadę tzw. nielegalnym przewozem do rodziców. Nie obrażą się, że skorzystam z ich sprzętu do prasowania. Jak się nie myśli, to potem trzeba wstawać pół godziny wcześniej i świecić oczami.

Dzień czwarty

Dzięki wczorajszej przepustce kara wydaje się nieco lżejsza, choć to jednak nie to samo co własna fura. Po upokorzeniu związanym z prasowaniem podjąłem mocne postanowienie – dziś wreszcie uzupełnię sprzęt domowy o wszystko, czego zakup odkładałem, albo zapominałem. Co prawda nie mam samochodu, ale jakoś sobie poradzę.

Dobrze, już po fakcie. Do sklepu podjechałem komunikacją. Kupiłem żelazko, deskę do prasowania, czajnik elektryczny, który zastąpi tradycyjny i parę innych drobnostek. O kilku innych zapomniałem, jak zawsze. Pozostała wtedy kwestia powrotu. Deska do prasowania wraz z innymi zakupami to średnio wygodny zestaw do jazdy komunikacją miejską. Przyszła pora by skorzystać z usługi, którą do tej pory traktowałem jako egzotykę. Wziąłem auto z carsharingu. W sumie to wygodna i niedroga opcja, cała operacja razem z biletem ZTM kosztowała mnie około 14 zł. Czasowo też nie wyszło źle.

tydzień bez samochodu
Może i te zakupy nie były zbyt wielkie…
tydzień bez samochodu
…ale deska do prasowania i mop nie należą do rzeczy, które wygodnie wozi się komunikacją.

Tylko jakoś tak dziwnie jechać wynajętym autem. Jak ludzie mogą żyć bez własnego wozu? Jutro jadę dokończyć walkę z Polonezem. Wreszcie będę wolny!

Dzień piąty

Wszystko nie tak. Porażka, szkoda gadać. Nie udało się. Odsiadka trwa. Nie pomogła nawet pokuta w postaci jazdy PKS-em. Tak, warsztat kolegi znajduje się poza zasięgiem warszawskiej komunikacji miejskiej. To oznaczało dojazd trwający 2 razy dłużej niż normalnie. Na całe szczęście sam PKS nie był aż taką tragedią. Autobus czysty, nawet nie tak bardzo stary, chyba klimatyzowany – luksus. Gorzej, że takie linie, obsługiwane przez małych przewoźników, działają na zasadzie „kto ma wiedzieć ten wie”. O to gdzie dokładnie znajduje się właściwy przystanek musiałem dopytywać telefonicznie wspomnianego już kolegę, nie jest to nijak oznaczone. Także rozkłady powieszono bez ładu i składu, z dopiskami długopisem. W zasadzie nigdy nie ma tam informacji o wszystkich liniach. Do tego każdy przewoźnik ma oddzielny rozkład. A nawet 3 oddzielne, nie wiadomo, który jest aktualny. Pozdro dla kumatych. Dobrze, że istnieje e-podróżnik, bo z tablicy nie dowiedziałbym się niczego.

Powrót też był zabawny. Walka z silnikiem trwała do późna w nocy, ale bez wyraźnego sukcesu. Kiedy się poddaliśmy, okazało się że jest o wiele za późno by mieć nadzieję na jakiś PKS. Kolega był na tyle miły, że ostatkiem sił podrzucił mnie samochodem na Młociny, ale metro też już nie jeździło. Zmęczenie wzięło górę i odpuściłem sobie tułaczkę autobusami nocnymi. Ponownie wybrałem carsharing. Mój stan konta schudł o 30 złotych, ale zyskałem spokojnie dodatkową godzinę na sen. Coraz bardziej lubię tę usługę. Ma tylko jedną wadę – brak przyjemności z jazdy własnym, ulubionym autem. Tak, jestem skrzywiony, prowadzenie Poloneza sprawia mi frajdę. Zdecydowanie większą niż wycie hybrydowej Toyoty Yaris.

tydzień bez samochodu
Zaczynam lubić ten cały carsharing.

Dzień szósty

Rozgoryczony po wczorajszej porażce zacząłem wydrapywać na ścianie kreski oznaczające dni odsiadki.

Dobra, tak naprawdę to wcale nie zacząłem, nie chce mi się odmalowywać potem ściany, ale smutny jak najbardziej byłem. Obowiązki nie pozwoliły mi spędzić dzisiejszego dnia na grzebaniu przy aucie. Dobrze, że kolega, u którego ono stoi zgodził się dokończyć jego naprawę w wolnym czasie. Inaczej byłbym uziemiony jeszcze na długo. Pod wieczór poczułem, że mam ochotę na przejażdżkę. Muzyka, miasto nocą i powolny kruzing przez puste ulice. Tego mi było potrzeba. Szkoda tylko, że nadal nie mam auta.

Wpadłem na pomysł, by spróbować to zastąpić jazdą rowerem po Lesie Kabackim. W sumie mam go prawie pod domem, a do tej pory prawie tam nie bywałem. To duży błąd. Zapach lasu, spokój i zdrowe zmęczenie to świetny relaks. Jednak brak auta na coś się przydał. Doceniłem przyjemność, o której dawno zapomniałem, traktowałem rower jako tani środek lokomocji z punktu A do B. Szkoda tylko, że nie mogłem się zatrzymać choć na chwilę by nacieszyć się lasem, bo od razu atakowało mnie stado komarów. Wredne, nieużyte bestie.

tydzień bez samochodu

Dzień siódmy

Kolega dał mi znać, że wszystko już jako tako działa, więc po raz kolejny skorzystałem z PKS-u i zabrałem samochód. Wreszcie, koniec kary. Poczucie wolności i ulgi, które czułem jadąc do domu było wręcz przerażające. Ależ to durne. Niby taka zwykła sprawa, auto przez trochę ponad tydzień w naprawie. Setki ludzi przeżywają to regularnie bez mrugnięcia okiem. Wygląda na to, że jestem po prostu zboczony. Świadomość tego, że pod domem stoi gotowe do drogi auto i rytuał jazdy nim są dla mnie patologicznie ważną potrzebą. Jest też jeden warunek. Nie wystarczy po prostu samochód. To musi być wóz, do którego czuję sympatię.

Skoro ustaliliśmy już, że jestem nienormalny, pora na wnioski. Po tygodniowej odsiadce stwierdzam, że własne auto w dużym mieście jest dobrem luksusowym. Praktycznie wszystko da się zrobić bez niego. Czasami oznacza to trochę niewygody, ale nawet da się pojechać za miasto, do małej miejscowości, bez nadmiernego cudowania. Połączenie komunikacji zbiorowej, roweru i carsharingu sprawia, że auto de facto jest w mieście zbędne.

Co nie zmienia postaci rzeczy, że bez własnych 4 kółek pod blokiem czuję się wybrakowany. Może i to dziwactwo, niemalże personifikacja kupki złomu, ale nic na to nie poradzę. Jestem nałogowym samochodziarzem i auto to dla mnie coś więcej niż maszyna. To związane z nią emocje.

tydzień bez samochodu
Szlak pieszo-rowerowy, czyli tydzień bez samochodu opisany w 3 słowach.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać