Lokowanie produktu

Woziłem VIP-ów z lotniska do hotelu Toyotą PROACE Verso. Nie sądziłem, że to tak trudna praca

Lokowanie produktu 27.02.2019 531 interakcji
Artur Maj
Artur Maj 27.02.2019

Woziłem VIP-ów z lotniska do hotelu Toyotą PROACE Verso. Nie sądziłem, że to tak trudna praca

Artur Maj
Artur Maj27.02.2019
531 interakcji Dołącz do dyskusji

Moja żona pracowała przy organizacji pewnego wydarzenia z udziałem kilku ważnych osób z luksusowej branży. Dzień przed rozpoczęciem kierowca dostał grypy żołądkowej. Musiałem go zastąpić.

„Jest za późno, żeby szukać kogoś na zastępstwo”. Najlepsza z żon miała prawie łzy w oczach, kiedy poprosiła mnie, żebym przez jeden weekend popracował jako kierowca. „Auto jest wypożyczone, a z lotniska do hotelu i z powrotem trzeba dowieźć tylko cztery osoby”. O tym, że było trochę inaczej, dowiedziałem się dopiero później.

Nie pracowałem nigdy jako kierowca bardzo ważnych osób, ale uznałem, że nie może to być szczególnie trudne. Plan też wydawał się prosty, choć dość napięty czasowo. Czworo jurorów Ważnego Konkursu z Branży Luksusowej przylatywało w sobotę od 7 do 11.30, a w niedzielę wieczorem trzeba było ich odwieźć na samolot. Przy czym przywóz był trudniejszy, bo każdy z jurorów przylatywał z zupełnie innego miejsca, natomiast po konkursie szczęśliwie wszyscy lecieli w to samo – na kolejny konkurs.

W piątek po południu odebrałem samochód. O, tamten – miła kobieta pokazała mi busa stojącego w oddali. Busa? Sądziłem, że VIP-ów z lotniska odbiera się luksusową limuzyną. A skądże, zaprzeczyła pani, oni wszyscy mają ponad 60 lat i problemy z kręgosłupem. Do limuzyny wsiąść łatwo, ale potem weź z niej wysiądź. A tu są duże, odsuwane drzwi, fotele kapitańskie w drugim rzędzie, wsiada się łatwo, wysiada jeszcze łatwiej. Idealny „shuttle”.

toyota proace verso

Tym sposobem na krótki czas wszedłem w posiadanie Toyoty PROACE Verso w wersji VIP. Rzeczywiście, VIP był po całości. Skórzana tapicerka, kamera cofania, automatyczna skrzynia biegów obsługiwana pokrętłem i amerykański układ foteli 2+2+3. Drzwi otwierane oczywiście elektrycznie, żeby VIP nie szarpał za klamkę i klimatyzacja regulowana w drugim rzędzie. Jadąc do domu spróbowałem, czy auto ma dynamikę odpowiadającą potrzebom VIP–ów – rzeczywiście miało! Przypomniało mi się, jak w latach 90. odwiedzającego Polskę Michaela Jacksona wieziono z Okęcia Toyotą Previą.

Dobry początek

Dobrze, że w piątek wieczór umyłem PROACE. Dobrze, że udało mi się ją schować do garażu podziemnego, a nie jest to proste, bo auto ma znacznie ponad 5 m długości. W końcu VIP-y nie mogą jeździć niczym krótkim. Przyloty kolejnych Bardzo Ważnych Gości odbywały się mniej więcej co półtorej godziny, a na lotnisku byłem już o 6.30. Udało mi się wmanewrować PROACE na parking krótkoterminowy i z kartką w ręku udałem się do hali przylotów. Początek zapowiadał się świetnie, bo już 7.20 spotkałem pierwszego ważnego jurora. Leciał z Moskwy z przesiadką w Wilnie. O dziwo, nie zapomniał walizki i wszystko szło nadzwyczaj gładko. Z prędkością światła przewiozłem go do hotelu, zamieniliśmy kilka słów o pogodzie (ciepło w tej Warszawie, w Moskwie zimno jak cyka blyat’!) i pognałem z powrotem. Następna na liście była pani z Norwegii.

toyota proace verso

Stoję przy wyjściu i czekam. Czekam i czekam. Pani się spóźnia, co jest o tyle dziwne, że samolot dawno wylądował. Może jej bagaż wciąż nie wyjechał z sortowni? Pocę się z nerwów od tego czekania, bo coraz wyraźniej widzę, że nie zdążę zawieźć Norweżki do hotelu i wrócić po kolejnego jurora. Wtem – telefon, a w nim wściekły głos informuje mnie, że Norweżka czekała 20 minut przy wyjściu, obecnie zaś idzie do taksówki. Przy jakim wyjściu, skoro jest tylko jedno i cały czas tu stoję? A skądże! Na warszawskim lotnisku oficjalne wyjścia z hali przylotów są dwa i nie wiadomo, którym kto wychodzi. Świetna organizacja. Biegnę do tego drugiego, ale nikogo już tam nie ma. Wybiegam na zewnątrz, do postoju taksówek i idę z kartką wzdłuż kolejki ludzi czekających na taxi. Jest! Siwiejąca, wysoka kobieta z krótkimi włosami idzie w moim kierunku i obrażonym głosem mówi „VERY BAD ORGANIZATION”. Trudno nie przyznać jej racji, tylko chyba oboje mamy co innego na myśli.

toyota proace verso
Tak to można wsiadać.

Śmieciarką w autobus

Odstawiam Norweżkę do hotelu i na styk pędzę na lotnisko po przedostatniego jurora. Brazylijczyka. Zapewne jest zmęczony wielogodzinną podróżą. Jest już po 10.00, więc obstawiam, że ulica dojazdowa na lotnisko nie będzie zakorkowana. Aha, z pewnością. Wszystko stoi, po horyzont – i to w miejscu, w którym raczej korków się nie odnotowuje. Stoję i ja, grzejąc sobie fotel, bo jest mi zimno z nerwów, jak pomyślę o Brazylijczyku, który właśnie ląduje na pasie numer 33. Idealny moment wybrał sobie kierowca śmieciarki na obtarcie się z autobusem wyjeżdżającym z przystanku. Starcie tytanów, każdy ma „ważne zadanie” i żaden nie ustąpi do końca. A my stoimy.

toyota proace verso
Przystanek pod hotelem na 5 sekund i ogień na lotnisko.

Z Brazylijczykiem, okrągłym jak piłka futbolowa, zadziwiająco uśmiechniętym i mówiącym bardzo dziwnym angielskim wpadamy na siebie w samym wyjściu z hali przylotów. Tym razem już wiem, jak sprawdzać, którędy wychodzą pasażerowie danego samolotu. Jak na VIP-a, Brazylijczyk zachowuje się nadzwyczaj luźno, nawet nie daje sobie potoczyć walizki. Kiedy wsiadamy do auta, siada… obok mnie, zamiast z tyłu. „Taki duży wóz na jednego Brazylijczyka?” – chichocze – „my nie jesteśmy aż tacy grubi!”. W drodze z lotniska do hotelu zdąża mi opowiedzieć historię życia swojego, swojej siostry, swoich dzieci i o tym, jak w 1976 r. porwano go w Kolumbii, kiedy uczył się sędziować konkursy z branży luksusowej, ale potem porywacze wyrzucili go z samochodu, bo uznali że „nie ma potencjału”. Wszyscy Bardzo Ważni Goście powinni być takimi równymi ziomkami jak pan J. z Sao Paulo.

Grzanie, masowanie, wentylowanie. Dla pasażerów.

Niestety…

…został jeszcze Anglik.

Może jestem uprzedzony, ale z Anglikami są największe problemy. Są bardzo drażliwi i właściwie wszystko im przeszkadza. Mknę przez miasto jak błyskawica (no, tak do 50 km/h, szybciej nie wolno). Równo 11.30 wparkowuję PROACE tyłem w ciasne miejsce na parkingu godzinowym, błogosławiąc kamerę cofania. I proszę, oto Anglik wychodzi z hali przylotów i kieruje się w moją stronę. Ale oni wszyscy mieli mieć po 60 lat, a to jest najwyżej 35-latek. Nie wnikam. Gorzej, że gość zamiast „good morning” przewraca oczami i mówi „zgubiono mój bagaż”.

toyota proace verso

Idziemy do biura bagażu zagubionego, czy jak to się nazywa. Anglik, jakby mógł, to by zbombardował całe to lotnisko i Polskę pewnie też. Wypisujemy dokument o nazwie PIR i możemy ruszać do hotelu. Bagaż ma być dostarczony później. O ile go znajdą. Anglik protestuje. On nie może jechać do hotelu, on musi jechać najpierw do sklepu, kupić najpotrzebniejsze rzeczy. W pewnym sensie go rozumiem, poczucie dyskomfortu wywołane brakiem podstawowych środków higieny, ubrań, o elektronice już nie wspominając, może być przykre.

A walizka gdzie?

Wychodzimy z lotniska. Otwieram drzwi od PROACE, Anglik wsiada i zadaje mi pytanie, od którego robi mi się jeszcze zimniej niż do tej pory. „Czy moja żona już doleciała?”. O żonie nie było wcześniej mowy. Dzwonię do firmy – „a tak, no Anglik wszędzie lata z żoną, a co, nie ma jej?”. Mam ochotę przebudować PROACE na kampera i jechać nim do Kazachstanu, żeby nie uczestniczyć dalej w tym wydarzeniu. „A skąd leci żona?” – żona, jak się okazuje, dolatuje z Heathrow, a mąż leciał z Luton. Jego telefon został w zagubionym bagażu, więc nie może się z nią skontaktować. Numeru do żony na pamięć nie zna. Wysiadamy więc jeszcze raz z auta, idziemy ponownie do hali przylotów, gdzie po 15 minutach oczekiwania wysypują się pasażerowie opóźnionego lotu z Luton, wyglądający w większości na robotników budowlanych – i ruda jak nieszczęście żona angielskiego jurora, na szczęście z własnym bagażem.

Bagażu żony udało się nie zgubić.

How do you say „toothpaste” in Polish?

Jeszcze tylko wizyta w supermarkecie, gdzie Anglik narzeka na dziwne polskie towary i brak opisów w „normal language” i można jechać do hotelu. Przynajmniej na furę nie mają powodu narzekać.

W porównaniu z odbiorem, niedzielna odwózka jurorów na lotnisko była wręcz cudownym wydarzeniem. Wszyscy razem, w pięć osób, zgodnie wsiedli do auta, przy czym nie wiedzieć czemu Anglik z żoną zajęli kapitańskie fotele pośrodku nie pytając nikogo o zdanie, Brazylijczyk oczywiście zapakował się na przód, a Norweżka i Rosjanin usiedli na samym końcu, za kołem podbiegunowym. Śmiechom i żartom nie było końca, a Anglik nawet odebrał swoją walizkę w biurze rzeczy zagubionych. Pożegnaliśmy się jak starzy znajomi, a ja uznałem, że w sumie było to całkiem ciekawe doświadczenie. Ale dużo trudniejsze niż mi się wydawało. Nie wystarczy tych ludzi wozić z miejsca na miejsce, trzeba jeszcze umieć ich znaleźć, a czasem nawet rozwiązać ich problemy. A wóz? Rzeczywiście, van w postaci limuzyny sprawdza się zadziwiająco dobrze – nie tylko wygodnie się do niego wsiada, ale też (co ważne) nie zwraca uwagi tak, jak drogi sedan. Nikt nie powie złego słowa człowiekowi, który jeździ vanem.

VIPy wysadzone. Kiss & Ride.

Kiedy sprawdziłem na telefonie, jak tam samolot, którym moi goście mieli odlecieć na następny konkurs jako jurorzy, lotniskowa aplikacja podawała jakieś 2 godziny opóźnienia. Dobrze, że mnie już tam nie było.

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać