Wiadomości

5 aut z Tokyo Motor Show, których nie zobaczymy szybko na ulicach

Wiadomości 23.10.2019 44 interakcje
Piotr Szary
Piotr Szary 23.10.2019

5 aut z Tokyo Motor Show, których nie zobaczymy szybko na ulicach

Piotr Szary
Piotr Szary23.10.2019
44 interakcje Dołącz do dyskusji

Europejscy producenci nie czuli potrzeby prezentowania swoich modeli na tegorocznym Tokio Motor Show. Ale to nie szkodzi – dzięki temu możemy skupić się na japońskich prototypach. Warto, bo niektóre z tych aut mogą się pojawić w sprzedaży także u nas.

Zachwycił was prototyp nowej generacji Toyoty Mirai. Na widok kei-carów Daihatsu chcieliście wpychać pieniądze w każdą szczelinę komputerów i telefonów, żeby tylko nabyć któregoś z nich. Może i coś z poniższych propozycji się wam spodoba?

Zaczynamy od Nissana Ariya.

Jak mówi producent, Ariya Concept to „początek nowej ery” w historii Nissana. Prototyp ten jest oczywiście SUV-em. Wygląd przywodzi na myśl tegoroczny prototyp IMs oraz crossovera IMx z 2017 r., ale odrobinę przypomina też Mercedesa EQC i Hyundaia Nexo (przód) i uterenowione Seaty i Skody (tył).

salon samochodowy w Tokio

Wnętrze jest dość ascetyczne, choć nie w takim stopniu jak w Tesli. Elektryczny SUV Nissana to też kolejny już nowy samochód, który otrzymał (i zapewne otrzyma w seryjnej wersji) 2-ramienną kierownicę. W zasadzie po niewielkich zmianach można by wrzucać auto do produkcji.

salon samochodowy w Tokio

Pojazd bazować będzie na nowej platformie, napęd będzie wyłącznie elektryczny – po jednym silniku na każdą oś. Jeśli miałyby to być silniki takie same jak w sedanie IMs, to można by oczekiwać mocy przekraczającej 480 KM i momentu obrotowego wynoszącego 800 Nm, ale trzeba zauważyć, że nawet gdyby prototyp faktycznie miał takie parametry, to model seryjny wcale nie musiałby mieć identycznych.

salon samochodowy w Tokio

Do zalet ma należeć system ProPILOT 2.0, który pozwoli na jazdę częściowo autonomiczną.

A co tam u Toyoty i Lexusa?

Toyota – oprócz wodorowej Mirai i malutkich Ultra-Compact BEV – pokazała też znany prototyp LQ. Znany, ponieważ to auto było już pokazane w 2017 r. na targach CES w Las Vegas, tyle że wtedy nosiło jeszcze nazwę Concept-i.

LQ została pokazana ponownie, ponieważ Toyota wyposażyła ten samochód w bardziej zaawansowany system autonomicznej jazdy, ponadto pojazd ma dysponować „Yui” – sztuczną inteligencją. Ta ostatnia ma m.in. uczyć się nawyków i zachowań kierowcy i odpowiednio dostosowywać warunki panujące w kabinie. Doskonale – to dokładnie to samo, co wkurzało mnie w zapowiedziach Jaguara i Land Rovera. Szczerze to wolałbym jeździć żarówiastą Toyotą CH-R z bodykitem Modellista.

salon samochodowy w Tokio
NIECH JĄ KTOŚ POCIESZY

Przejdźmy dalej – do Lexusa. Ta marka latami wzbraniała się przed napędem elektrycznym czy choćby hybrydami plug-in, argumentując to m.in. wygodą użytkownika. Nie jest to wbrew pozorom zupełnie pozbawione sensu, bo marce chodziło o to, by użytkownicy mieli po prostu święty spokój (poza tymi krótkimi chwilami na tankowanie). Najwidoczniej jednak dzisiejsza motoryzacja nie daje już możliwości bycia neutralnym niczym Szwajcaria (Mazda też już o tym wie). Tyle tylko, że Lexus poczekał na odpowiedni moment – jego LF-30 Electrified ma możliwość ładowania bezprzewodowego. Podejrzewam, że ta funkcja będzie też dostępna w seryjnym odpowiedniku tego ciekawego samochodu.

salon samochodowy w Tokio

Warto także zauważyć, że silniki elektryczne (o łącznej mocy 543 KM) umieszczono przy każdym kole. Czy to też pojawi się w seryjnym elektrycznym Lexusie? Trudno powiedzieć, ale nie jest to wykluczone choćby z tego względu, że producent jest bardzo dumny z kształtu nadwozia LF-30. Kształtu, który mógłby być trudny do uzyskania przy zastosowaniu silników montowanych w typowych miejscach.

Wszystko fajnie, ale może jest też coś normalniejszego? Może w Subaru?

Bingo. W zasadzie nie wiadomo, czy jest się z czego cieszyć, bo Subaru wykonało wręcz tytaniczną pracę, by przestać kojarzyć się z samochodami sportowymi i rajdami, a zacząć z autami bezpiecznymi, ale dramatycznie nudnymi. W tym roku zaprezentowano 2. generację Levorga. Przyznam, że dotychczas produkowany model w miarę mi się podoba, choć odstrasza mnie nieco przekładnia CVT (tak, wiem, podobno jest dobra – niestety nie miałem okazji tego sprawdzić). Nie ma co oczekiwać, że Subaru zrezygnuje z tego typu skrzyni w nowym Levorgu.

salon samochodowy w Tokio

Zmieni się natomiast silnik. W obecnej generacji stosowano motory 1.6 turbo i 2.0 turbo (u nas niedostępny), teraz Levorg dostanie nowy silnik o pojemności 1,8 l, oczywiście połączony z napędem na obie osie. Nie zdziwiłbym się też, gdyby – wzorem obecnego kombi – kiedyś opracowano także wersję STI, ale jej brak w Europie będzie praktycznie tak pewny, jak brak skrzyni manualnej w gamie. Cóż, zawsze można jeszcze kupić Imprezę WRX STI z ostatniej serii napędzanej 2-litrowym silnikiem EJ20 (produkowanym od 30 lat!), ale obawiam się, że musielibyście mieszkać w Japonii. Albo użerać się ze sprowadzaniem takiego auta do nas.

salon samochodowy w Tokio

Dobra, Levorg może być jednak odrobinę zbyt nudny. A Mitsubishi?

Gdyby można było dostawać nagrody za największą liczbę liftingów jednego modelu, Mitsubishi miałoby już pewnie półkę uginającą się pod ich ciężarem – wszystko dzięki ASX-owi. O dziwo, w Tokio pokazano całkiem ciekawe buggy MI-TECH, o której już wspominaliśmy. Teraz mamy też zdjęcia.

salon samochodowy w Tokio

Cóż można o nich powiedzieć… <zamyka oczy z przerażenia> Elektryczne „Mitsu” wygląda jakby było zbudowane za pomocą narzędzi z gry Minecraft, aż dziw, że ma okrągłe koła, kierownicę czy wentylatory. Do kompletu wnętrze przywodzące mi na myśl dostawczaki z lat 50. XX w. No nie wiem, czy turbina gazowa w którą auto miałoby być wyposażone byłaby wystarczającym powodem, by tym jeździć…

salon samochodowy w Tokio

Też to zauważyliście? Większość prototypów ma napęd elektryczny.

Wyjątkiem w powyższej grupie jest Subaru Levorg, ale ono jest też tym modelem, który najpewniej trafi do produkcji jako pierwszy – jest praktycznie gotowy, choć to wcale nie gwarantuje, że zaczniemy go widywać na ulicach. Ale wcale nie ta powszechność „elektryków” mnie smuci najbardziej. Najgorsze jest to, że większość producentów już nawet nie podaje żadnych danych dotyczących osiągów. Nissan przebił wszystkich, nie podając w zasadzie nic konkretnego.

„Nie interesuj się, bo…” – i każdy już sobie sam dokończy.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać