Ciekawostki

Zmieniłem swoją Alfę Romeo w kampera. I jeszcze zostało miejsce na rower

Ciekawostki 07.08.2021 928 interakcji

Zmieniłem swoją Alfę Romeo w kampera. I jeszcze zostało miejsce na rower

Piotr Barycki
Piotr Barycki07.08.2021
928 interakcji Dołącz do dyskusji

Ok, zamieniłem ją w Alfę Romeo z namiotem na dachu, ale przy obecnej sytuacji na rynku kamperów nie można być wybrednym.

Zaraz, ale to już było!

Tak, to prawda, montowałem już namiot dachowy na mojej 159:

Tyle tylko, że teraz to zupełnie co innego.

Co innego, to znaczy?

Poprzednim namiotem, który jeździł na dachu mojej Alfy, był Thule Tepui Ayer 2. Spory, zaskakująco przestronny namiot dachowy, z jedną podstawową wadą – zajmował właściwie całe miejsce na dachu. Jeśli ktoś chciał zabrać ze sobą w podróż rower, musiał mieć hak i tam montować dodatkowy bagażnik albo wpychać rower do środka auta. Takie sobie opcje, jeśli nie mamy tego pierwszego i nie lubimy tego drugiego.

Nowy namiot, Thule Tepui Foothill, ten problem już rozwiązuje.

Jak?

Ano tak, że lepiej wykorzystuje przestrzeń na dachu – jest wyraźnie węższy, ale za to dłuższy. Tak wygląda Thule Tepui Foothill (213 x 119 x 101,6 cm):

A tak wyglądał Thule Tepui Ayer 2 w formie transportowej:

I jeszcze jedno ujęcie na Foothilla:

Gdyby ktoś pytał – według internetowych opinii da się zmieścić na dachu dużego auta i Foothilla, i box dachowy.

I ile uchwytów rowerowych tutaj wejdzie?

To w dużej mierze zależy od tego, jak szerokie mamy auto i jak szerokie mamy belki (bo jedno z drugim jest zasadniczo powiązane), a także od tego, jakie mamy bagażniki rowerowe.

Zasadniczo można jednak zakładać, że w większości przypadków bez najmniejszego problemu zmieści się jeden rower, a jeśli trochę pokombinujemy z ustawieniem – wejdzie i drugi. Przynajmniej w moim przypadku taka sztuka się udała.

Na więcej niż dwa raczej bym nie liczył, ale nie powinien to być akurat wielki problem.

Bo?

Bo Thule Tepui Foothill to namiot wybitnie dwuosobowy. I to dla takich dwóch osób, które bardzo lubią swoje towarzystwo. Owszem, Ayer 2 też był dwuosobowy, ale sprawiał we wnętrzu wrażenie dużo bardziej przestronnego – na tle jamnikowatego Foothilla wydawał się wręcz pałacem.

Przy czym, co ciekawe, patrząc na suche dane na stronie producenta, trudno to zauważyć. Maksymalna wysokość wnętrza w Foothillu? 96,5 cm – w Ayerze było tylko 0,5 cm więcej. Wymiary powierzchni do spania? 213 x 119 cm w Foothillu i 213 x 122 cm w Ayerze. Minimalne różnice, ale w rzeczywistości są naprawdę odczuwalne.

Przy czym zdecydowanie nie nazwałbym wnętrza Foothilla klaustrofobicznym, szczególnie biorąc pod uwagę mnogość okien (dwa wielkie okna na górze, ogromne okna po bokach i jeszcze okienko z tyłu). Jest po prostu dużo bardziej… namiotowo.

I jeszcze dla porównania Foothill:

I Ayer:

Oczywiście, jak to w przypadku Thule, nie zabrakło we wnętrzu odpowiednich schowków:

A i widok przez dość szerokie i wygodne wejście potrafi być naprawdę przyjemne (widoku nie ma w zestawie, jest we własnym zakresie):

I jak to się montuje do dachu?

Niestety dokładnie tak samo, jak Ayera, czyli za pomocą śrub i metalowych podkładek, które dokręcamy od spodu belek bagażnika.

Dlaczego niestety? Bo cały czas uważam, że to mało thulowe rozwiązanie. Owszem, jest skuteczne i przy jeździe z prędkościami do 130 km/h (rekomendowana przez Thule granica) kompletnie nic się nie dzieje i nie przesuwa. Natomiast jest po prostu mało estetyczne i mało intuicyjne. Do tej pory nie wiem, po czym dokładnie poznać, czy już jest dokręcone, więc w efekcie dokręcam ile starczy sił i dostaję takie banany jak na zdjęciu powyżej.

Ach – niestety dalej nie ma żadnego systemu dodatkowych zabezpieczeń tego sposobu montażu. Czyli jeśli przyjdzie ktoś z kluczem, to może – choć zajmie mu to chwilę i będzie raczej podejrzane – odkręcić sobie nakrętki i zgarnąć namiot. Lepiej poprzypinać go linką rowerową albo czymś podobnym.

Przy okazji jeszcze jeden plus podłużnej budowy Foothilla, jeśli chodzi o montaż. O ile Ayera, który był bardziej kwadratowy, nie udało mi się do spółki z żoną wrzucić na dach, o tyle Foothilla (49 kg) już tak. Po prostu łatwiej go nosić we dwie osoby i inaczej rozkłada się masa.

I jak się z tym jeździ?

Z Ayerem jeździłem wprawdzie dość dawno temu, ale jestem bliski założenia się, że – z racji mniejszej powierzchni czołowej – Foothill jest cichszy podczas jazdy. Dalej generuje trochę dodatkowego hałasu, ale nie jest to hałas, którego nie da się znieść. Ot, trochę więcej szumu od wiatru.

Wpływ na spalanie jest za to o dziwo prawie pomijalny. Regularnie notowałem sobie spalanie z namiotem i bez niego, przy podobnym stylu jazdy, i za żadnym razem nie chciała wyjść jakaś znacząca różnica. Cóż poradzić.

A jak to się rozkłada?

Trochę podobnie do Ayera, ale nie do końca. Zaczynamy oczywiście tak samo, czyli od odbezpieczenia wszystkich zamków:

W rezultacie otrzymujemy takiego wyfarfoclowanego, złożonego na pół cosia, do którego montujemy drabinkę:

Przy czym z drabinką – w przeciwieństwie do Ayera – jest pewien kłopot. Polega on na tym, że z racji kontrukcji Foothilla, nie może być do niego przymocowana na stałe, bo byłaby po prostu zbyt szeroka. W związku z tym musimy ją wozić oddzielnie:

Szczęśliwie jej montaż jest banalnie prosty i beznarzędziowy – trzeba odcinągnąć odpowiednie zapinki, włożyć drabinkę i już:

Tak utworzoną dźwignią rozkładamy drugą część namiotu i już jesteśmy w dużej mierze zbudowani:

I tutaj miła sprawa – naprawdę po tych kilku krokach namiot jest prawie gotowy. Wystarczy teraz wejść do wnętrza i wyciągnąć ku górze trzy pałąki konstrukcyjne aż klikną, co zajmuje może minutę.

Nie zawsze na początku udaje się to za pierwszym razem, ale wystarczy je wtedy odkliknąć i spróbować jeszcze raz.

Ten mały wielobok z czarną obwódką na środku zdjęcia to wentylacja.

Jeśli jesteśmy bardzo zmęczeni – to w sumie możemy już gramolić się do środka. Obstawiam, że szybciej da się rozłożyć ten namiot do tego stanu, niż doczytać do tego miejsca w tekście.

Jeśli natomiast chcemy rozłożyć natomiast zgodnie ze sztuką, to pozostaje jeszcze montaż dodatkowego daszku ochronnego (można go zdemontowac, jeśli nie spodziewamy się opadów deszczu – jest na klipsy):

Kolejne 5 minut i już, gotowe:

Co przy tym dość dziwne, biorąc pod uwagę, że namiot został stworzony do współpracy z rowerami, nie da się tego daszku rozłożyć tak, żeby pełnił funkcję ochronną dla roweru. Po prostu będzie z tej strony złożony i tyle:

Poza tym jednym niedociągnięciem trudno się do czegokolwiek przyczepić. Tym bardziej, że rozkładanie Foothilla wpominam nawet lepiej i sprawniej, niż miało to miejsce w przypadku Ayera. Wszystko jest tutaj elegancko zintegrowane, nie ma żadnego wychodzenia przez okno dachowe, żeby pospinać poszczególne elementy – wszytko da się zrobić naprawdę w kilka minut.

A jak ktoś zabierze drabinkę?

Cóż, jak najbardziej może to zrobić i w tym przypadku jest to nawet łatwiejsze niż w Ayerze. Można ją więc na wszelki wypadek przypiąć linką do jakiegoś mniej demontowalnego elementu i tyle.

Jeśli natomiast chodzi o bezpieczeństwo i stabilność konstrukcji bez drabinki, to już w Ayerze nie było z tym większego problemu, a tam wystawała poza obrys samochodu dużo większa powierzchnia. Nie skakałbym raczej po tak zdekompletowanym namiocie, ale leżenie czy chodzenie (albo raczej czołganie się) nie powodowało żadnych niepowokojących efektów.

I jak się w tym śpi?

Zasadniczo… jak w namiocie, a z racji podłużnej konstrukcji – nawet jeszcze bardziej jak w namiocie niż w Ayerze. Pod względem dostępnej przestrzeni do spania – zdecydowanie jest to namiot dla dwóch osób (i to nie jakoś wielkich) i dobrze by przy tym było, gdyby te osoby lubiły spać na twardym. Materac w Foothillu jest raczej dość cienki, więc nie ma co liczyć na królewskie warunki pod tym względem. Chociaż akurat moje plecy preferują właśnie takie twardsze podłoża i zdecydowanie nie miałem ochoty niczego dokładać.

Z racji konstrukcji namiotu warto też wstawać rano raczej spokojnie – nawet niezbyt wysokie osoby, które będą spać przy krawędzi, po wyprostowaniu prawdopodobnie przyszorują głową o dość niski po bokach sufit. Na szczęście nie ma tutaj żadnych twardych elementów, o które można byłoby sobie zrobić krzywdę.

Większych zarzutów nie mam też do wentylacji namiotu, przy czym podczas testów panowała raczej umiarkowana wilgotność i dość wysoka temperatura, więc można było spać przy otwartej części okien (oczywiście z założoną moskitierą). Jeśli natomiast chodzi o odporność na wodę, to spotkał mnie tylko jeden, stosunkowo lekki deszcz i nie zrobił on na Foothillu większego wrażenia.

Przy okazji, w kwestii deszczu – Thule tym razem podesłało mi do testów też… wieszany pojemnik na buty:

Dzięki czemu nie trzeba się zastanawiać, co zrobić z mokrymi albo ubłoconymi butami. Wchodzimy w nich po drabince, zdejmujemy, wkładamy do pojemnika i tyle. Super wygodne, super praktyczne i przy okazji super drogie, bo za pojedynczy pojemnik (jest w stanie zmieścić dwie pary niskich butów albo jedną wysokich) zapłacimy 199 zł…

Super, to biorę zamiast kampera!

Nie tak szybko. Już Thule Tepui Ayer 2 był drogi, a Thule Tepui Foothill jest… jeszcze droższy. Właściwie to jest nawet jeszcze droższy niż w momencie, kiedy przeprowadzałem jego w test. W tym momencie trzeba bowiem za niego zapłacić – proszę o werble – 8279 zł. Czyli o 900 zł więcej niż za Ayera 2.

Czy warto? Skomplikowane pytanie, bo mowa o wydawaniu ponad 8000 zł. Założmy jednak, że wahamy się między Ayerem 2 a Foothillem. Za tym pierwszym przemawia zdecydowanie wrażenie przestrzeni w środku i drabinka, którą można transportować razem z namiotem. Za Foothillem z kolei przemawia fakt, że zostawia nam jeszcze mnóstwo miejsca na dachu, wygodniej go się na nim montuje i trochę mniej hałasuje, a do tego rozkłada się go odrobinę szybciej niż Ayera.

Co sam bym wybrał? Gdybym miał hak – pewnie mimo wszystko Ayera. A że nie mam, to jeśli na dachu mojej Alfy pojawi się coś prywatnego, to pewnie będzie to Foothill. Tym bardziej, że żonie niesamowicie podoba się taka forma podróżowania i nocowania, a kim ja jestem, żeby dyskutować z żoną?

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać