Ciekawostki

Rozbiłem namiot na dachu Alfy Romeo 159, bo uznałem, że tak będzie fajnie. I było

Ciekawostki 13.07.2020 912 interakcje

Rozbiłem namiot na dachu Alfy Romeo 159, bo uznałem, że tak będzie fajnie. I było

Piotr Barycki
Piotr Barycki13.07.2020
912 interakcje Dołącz do dyskusji

Co jest o tyle zabawne, że ja nawet nie lubię spać w namiocie. 

Wstęp standardowo sobie darujmy i szybko przejdę do tego, co testowałem i jak z tym było.

Thule Tepui Ayer 2, czyli właściwie co?

Najłatwiej będzie w punktach, więc jazda:

  • czyli dwuosobowy tzw. namiot dachowy
  • nazwa „namiot dachowy” mówi właściwie wszystko – to namiot, który montujemy na dachu naszego auta (ok, o tym aucie nie ma mowy w nazwie, ale inne rozwiązanie byłoby dziwne)
  • oczywiście namiotu nie montujemy bezpośrednio na dachu, a na odpowiednim bagażniku dachowym (o tym nazwa też nie wspomina)

I to właściwie wszystko, co musicie wiedzieć na start. Jeszcze kilka wyjaśnień uzupełniających:

  • tak, powinienem pójść do fryzjera (a i on nie na wszystko pomoże)
  • tak, te skarpetki są jak najbardziej od kompletu (serio)
  • nie, naklejka na skarpetach nie wchodzi w skład zestawu

To tyle. Jazda.

Jak to się w ogóle montuje na dachu?

Od razu zaznaczę jedną rzecz – to jest namiot dwuosobowy nie tylko przez wzgląd na liczbę osób, które zmieszczą się w środku. Bezdyskusyjnie dwie osoby wymagane są też do tego, żeby wrzucić go na bagażnik bazowy. Cała paczka z namiotem ma masę 50 kg, a wymiary (107 x 122 x 28 cm) raczej nie zachęcają do tego, żeby dźwigać go samodzielnie. W moim przypadku był z tym trochę problem, bo za pierwszym razem wspólnie z żoną nie mogliśmy go w ogóle wrzucić na dach – pomógł dopiero sąsiad. Za którymś razem udało nam się jednak wypracować odpowiednią procedurę.

Przy czym mieliśmy trochę ułatwione zadanie – 159 nie jest zbyt wysokim autem. Trudno mi wyobrazić sobie wrzucanie tego namiotu na dach SUV-a czy auta terenowego bez pomocy w rodzaju jakichś stopni albo czegoś podobnego.

Po umieszczeniu namiotu na bagażniku bazowym pozostaje go tylko wyrównać i przejść do przykręcania mocowań. Przy czym tutaj mam dwa mniejsze i większe zgryzy. Po pierwsze sposób tego mocowania jest mało thule’owy – tj. mamy po prostu dwie śruby (spokojnie, montuje się je dopiero po założeniu bagażnika na dach, nie porysujecie auta) na każdą stronę, grubą, metalową podkładkę i dwie nakrętki. Skręcamy to wszystko i tyle:

Proste, działa, nie można narzekać. Chyba że ktoś – tak jak ja – jest rozpieszczony przez Thule i jego wszystkie zamki, zatrzaski, klucze dynamometryczne i tak dalej. Ale żeby nie było narzekania dla samego narzekania – głównie przeszkadzało mi to, że w sumie nie wiadomo, jak mocno to wszystko dokręcić. Do oporu? Wtedy niezbyt przyjemnie wygina się podkładka. Luźniej? A czy to wytrzyma? Ostatecznie, zgodnie z informacjami, które uzyskałem, dokręciłem odpowiednio i nic się nie stało – ani podczas jazdy miejskiej, ani drogami krajowymi, ani na autostradach.

Drugim moim problemem jest fakt, że to nie są żadne nakrętki bezpieczeństwa czy coś podobnego. Nie – to najzwyklejsze w świecie nakrętki 13, które można zdjąć dowolnym kluczem. I tak – małe szanse, że ktoś akurat będzie miał taki klucz, zobaczy nasz namiot i uzna, że będzie fajnie go zdjąć z dachu, a potem uciec w siną dal z 50 kilogramami na plecach. Mimo to polecałbym wyposażyć się w jakąś linkę zabezpieczającą.

Czy ja to mogę w ogóle zamontować na dach?

Prawdopodobnie tak, przy czym trzeba wyjaśnić jedną rzecz. Ta nośność, którą producenci samochodów podają w broszurach – podobnie jak nośność podawana przez producentów relingów – to tzw. nośność dynamiczna. Czyli maksymalna masa sprzętu, który pakujemy na dach i planujemy z nim jeździć. Co jest zresztą logiczne, bo kto pakuje coś na dach, bez zamiaru jazdy z tym?

I jeśli chodzi o nośność dynamiczną, to Tepui Ayer 2 ma masę równo 48 kg. Do tego belki bagażnika dachowego i dalej daleko nam do limitu 70-75 kg, który często spotyka się w zwykłych autach osobowych.

Co innego natomiast nośność/obciążenie statyczne, której… producenci przeważnie nie podają, bo i po co. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, bezpiecznym przelicznikiem jest nośność dynamiczna razy trzy, co w moim przypadku daje jakieś 220 kg. Czyli u mnie był namiot 50 kg, bagażnik – dajmy z grubym zapasem – 10 kg, żona i ja – 120 kg (w sumie, nie osobno). Czyli 180 kg. Podejrzewam więc, że nic się Alfie po kilku takich nocach nie stało. Póki co mogę tylko stwierdzić, że podczas mycia na myjni woda nie przelewa się przez dach, a to już coś.

Żeby zresztą podeprzeć się innymi przykładami – swój fabryczny namiot oferuje Mini. Ostatnio Mitsubishi reklamuje też Space Stara… z namiotem dachowym. No to chyba można.

A, warto sprawdzić, czy nas bagażnik bazowy ma rozstaw między belkami co najmniej 64 cm, natomiast między uchwytami do relingów – 60 cm. To drugie może opiszę obrazkiem, żeby było wiadomo, o co chodzi:

Jak się z tym jedzie?

Nie będę ukrywał – wprawdzie wierzę Thule we wszystko, co napiszą w instrukcji, ale podczas pierwszej jazdy z Tepui Ayer 2 byłem trochę przerażony. Aerodynamika walizki, jakieś paski, jakieś dokręcanie na podkładki – czy to wszystko wytrzyma?

Otóż tak, jak najbardziej. Zrobiłem z takim bagażem na dachu kilkaset kilometrów i nic nawet nie drgnęło. Co ciekawe, pomimo tych pasków, które byłem przekonany, że będą pełnić formę gwizdków przy szybciej jeździe, tego typu odgłosów zanotowałem równe zero.

Trzeba jednak przyznać, że przy takiej dodatkowej powierzchni czołowej czuć znaczącą różnicę w hałasie podczas szybszej jazdy. Na drogach krajowych, przy przepisowych prędkościach nie ma dramatu, choć czuć, że jest głośniej niż zazwyczaj. Powyżej 100 km/h, a już szczególnie w okolicach 120 km/h, robi się jednak po prostu głośnawo. Nie na tyle, żeby marzyć o zatkaniu sobie uszu korkami, ale jednak nie da się tego dodatkowego hałasu pominąć.

W dużej mierze pewnie zależy to też auta, którym jedziemy, ale nie wiem, czy chciałbym jechać kilka tysięcy kilometrów autostradami z maksymalną dopuszczalną prędkością (130 km/h) z tym namiotem. Drogami krajowymi albo z prędkością 100-110 km/h – bardzo chętnie.

Co do wzrostu spalania – niestety trudno mi się wypowiedzieć. Z namiotem jeździłem dużo ostrożniej i spokojniej niż bez niego, więc pisanie, że moje 2.0 spaliło mniej niż 6,2 l w takiej trasie jest trochę bez sensu. Ale cudów nie ma – trzeba sobie doliczyć koszt paliwa ekstra.

Natomiast mogę spokojnie napisać, że nawet na krętych, górskich drogach Tepui Ayer 2 trzyma się dachu pewnie. Nic się nie przesuwa, nic z niego nie wylatuje, nic nie dzwoni, nic się nie obija. To w końcu Thule, czego innego oczekiwać.

Jak się to rozkłada?

I to jest świetne, bo taką wersję „dawaj szybko, idziemy spać gdzie jesteśmy” można zrobić w kilka minut albo i mniej. Wystarczy trochę płaskiego terenu, choć jak widać po zdjęciach – nawet i to nie jest koniecznie.

Na początek odpinamy dwie klamry:

Przy czym warto je rozprostować z drugiej strony, a nie po prostu przerzucać – są metalowe i mogą uszkodzić nam lakier, jeśli po prostu zrzucimy je ze spakowanego namiotu.

Potem rozpinamy zamek trzymający pokrowiec:

I przystępujemy do zdejmowania pokrowca:

Po zdjęciu odblokowujemy dwa pasy trzymające namiot i drabinę – jeden na rzepy, drugi na plastikową klamrę.

Obchodzimy auto i rozkładamy drabinę – właściwie to rozciągamy, aż wszystkie moduły się zablokują:

Wykorzystujemy drabinę jako dźwignię – sprytne, bo dzięki temu pewnie nawet dziecko jest w stanie rozłożyć namiot. Nie potrzeba prawie w ogóle siły.

A potem trochę ją odciągamy i pyk:

Namiot właściwie rozłożony:

Trzeba jeszcze tylko trochę skrócić drabinkę:

I w sumie to tyle – namiot w wersji podstawowej rozłożony:

Wyszło mi wprawdzie minimalnie krzywo, ale kto by się przejmował – w tym się śpi w dziczy, a nie na parkingu!

Warto jednak dokończyć rozkładanie namiotu, bo to jeszcze nie wszystkie elementy:

Niebieska osłona przyda się, kiedy np. będzie padał deszcz. No i po prostu fajniej wygląda. Montaż? Wsadzamy metalowe końcówki w otwory i zabezpieczamy zapięciami. Przy czym trzeba już to robić z wnętrza namiotu, bo inaczej musielibyśmy mieć po 2,5 m wzrostu albo i w sumie więcej. Dodatkowy bonus – warstwa ochronna bardzo, bardzo szybko schnie, nawet w niezbyt sprzyjających warunkach. Do tego oczywiście nie przecieka – sprawdzone w praktyce.

Jeszcze tylko ostatnie elementy konstrukcyjne…

I już – namiot zbudowany:

Obrazków i kroków niby jest sporo, ale zapewniam – to nie jest dużo roboty. Z żoną, po kilku złożeniach-rozłożeniach cała akcja zajmowała może 5 minut albo i mniej do stanu z ostatniego zdjęcia. Podobnie było zresztą ze składaniem – o ile za pierwszym razem trochę się namęczyliśmy, to kolejne były już dużo sprawniejsze.

PS Ktoś pytał mnie, co się stanie, jeśli ktoś w nocy dla żartu złoży nam drabinkę. Otóż generalnie nie powinno się nic stać, o ile nie postanowimy skakać po tej części klapy, która nie jest zamontowana do auta. Drabinkę można uznać bowiem bardziej za element stabilizujący niż konstrukcyjny i z tego co sprawdzałem, zwinięcie jej, kiedy ktoś jest w środku, nie kończy się niczym tragicznym. Ale lepiej jej po prostu nie składać.

A jak jest w środku?

Cóż, to jest dwuosobowy namiot, więc zasadniczo… jak w dwuosobowym namiocie. Miejsca jest tyle (213×122 cm, ok. 100 cm wysokości), że z powodzeniem zmieszczą się w nim dwie niezbyt wielkie osoby bez przypadkowego obijania się przez sen. 213 cm dla wyższych osób może być problemem, ale mi (178 cm) w żaden sposób to nie przeszkadzało.

Na plus trzeba też zaliczyć to, że namiot da się prawie całkowicie otworzyć. Poza wejściem i wyjściem (?) mamy tutaj dwa boczne okna prawie przez całą szerokość, a do tego jeszcze dwa okna dachowe. Wszystko z moskitierami, a do tego z kompletem mocowań, żeby nic nam nie dyndało i wszystko było na swoim miejscu. Przyznam nawet, że tych mocowań jest tyle, że dalej nie wiem, do czego miałyby służyć niektóre z nich. Ale są.

Są też 4 spore kieszenie (po dwie na stronę), w których można przechowywać drobiazgi w rodzaju portfela, latarki czy innej książki.

Choć w sumie podróżując w taki sposób pewnie i tak większość dobytku będziemy trzymać w aucie. Miło jednak, że jeśli zabierzemy coś ze sobą do namiotu, to rano nie będziemy tego w panice szukać między materacem a ramą namiotu.

Szkoda natomiast, że pokrowiec na obuwie jest akcesoryjny i do tego płatny w jakiejś szalonej kwocie – za worek na dwie pary butów trzeba zapłacić 309 zł (?!). Nie wyobrażam sobie jednak go nie mieć – zostawić buty na ziemi i rano podnieść mokre? Odpada, tym bardziej, że drabinka jest bardzo nieprzyjemna na bosaka. Wnosić do środka? Też meh.

A jak się w tym śpi?

Ta, wypadałoby wytrzepać buty przed wchodzeniem do środka…

Zaskakująco dobrze. Przede wszystkim świetny – przynajmniej pod mój gust, może nie każdemu pasować – jest materac. Jest twardy, ale nie w sposób deskowaty, a taki, że po prostu odpowiednio podtrzymuje nasz kręgosłup i nie zapada się zbytnio pod naszym ciężarem. Masa otworów okiennych daje też spory wybór, jeśli chodzi o dostosowanie do siebie wentylacji i przepływu powietrza – ze smutkiem stwierdziłem, że kombinacja materaca i wentylacji jest tutaj lepsza niż w mojej domowej sypialni i wychodziłem z Tepui Ayer 2 przeważnie bardziej wypoczęty niż z własnego łóżka.

Zresztą całkiem skutecznie Ayer 2 broni nas też i w drugą stronę – przed przewianiem. Jeśli na dworze wieje bardzo mocno, da się sensownie skonfigurować wentylację tak, żeby nas nie przewiało. Ewentualnie można się zamknąć prawie na szczelno (choć nie perfekcyjnie szczelno, co jest akurat plusem), żeby nocna wichura nam nie przeszkadzała. Nie zauważyłem przy tym, żeby nawet mocny wiatr jakoś zagrażał stabilności całej konstrukcji.

Natomiast nie ma co ukrywać – to nie kamper czy przyczepa, tylko namiot. Izolacja od hałasów jest tutaj minimalna, więc na hałaśliwym kempingu raczej nie zaznamy spokoju. Na zimne noce też niezbędny będzie odpowiedni śpiwór, a może nawet i czapka, chociaż nawet przy 5 stopniach w górach nie trzeba było wypełniać całego wnętrza ociepleniem. I tak dalej, i tak dalej – pod tym względem Tepui Ayer 2 nie różni się jakoś szczególnie od standardowych namiotów.

Co do własności dachowych, to są i plusy, i minusy. Podstawowym plusem jest to, że jeśli auto stoi płasko, to i namiot stoi płasko, wymagając przy tym mniej płaskiego terenu niż zwykły namiot o tych samych wymiarach. Do tego – wbrew moim początkowym obawom – w środku mamy poczucie stabilności. Prawie w ogóle nie czuć, że nocujemy w czymś w rodzaju domku na drzewie.

Gdybym miał natomiast wskazać minusy, to głównie dotyczą one… osób poza namiotem, a dokładnie tych, które akurat potrzebują czegoś z auta. Trzaśniecie drzwiami czy bagażnikiem zdecydowanie czuć w środku namiotu.

Warto czy nie? I kiedy to się może przydać?

Miejmy ze sobą najtrudniejsze – cenę. Tepui Ayer 2 kosztuje… trochę ponad 6000 zł. Jak na dwuosobowy namiot – fortuna. Jestem prawie pewien, że nikt nigdy nie usiądzie do wyboru namiotów i wyjdzie mu – z prostej tabeli z cenami – że to właśnie ten namiot opłaca się najbardziej. Matematycznie raczej niemożliwe.

Co jednak nie znaczy, że nie ma żadnego powodu, żeby się nim zainteresować. Pierwszy, najbardziej błahy, jest taki, że to jest… po prost fajne, tak najzwyczajniej w świecie. Nasz własny domek na drzewie, tyle że w tym przypadku na aucie. Sam biję się z myślami, czy takiego Tepui Ayer 2 sobie nie kupić, po czym myślę, że może jednak zacząć od zwykłego namiotu, ale… nie ma w zwykłym namiocie niczego, co by mnie kręciło. A tutaj jest.

Po drugie – taki namiot niemal kompletnie uniezależnia nas od bazy noclegowej, a do tego nawet nie każe nam szukać odpowiedniego miejsca do rozbicia obozowiska. Nie musi być perfekcyjnie płasko, sucho, miękko. Auto stoi prosto? Ok, to nocujemy. I o ile jazda w Polsce z takim czymś to raczej sztuka dla sztuki, o tyle na bardziej ekstremalne wyjazdy – ma to sens.

Trzecia kwestia to też fakt, że namioty na dachu nie są za bardzo uregulowane prawnie. Na pewno nie jest to camper, więc spokojnie możemy wjechać do dowolnego miasta – nikt nie będzie rozpakowywał naszej walizki na dachu, sprawdzając, czy nie kryje się tam coś, w czym możemy spać. A i w sumie nie widziałem zbyt wielu konkretnych przepisów, które zabroniłyby spać w takim namiocie… w sumie gdziekolwiek.

Pozostaje tylko kwestia ceny, ale niestety namioty dachowe po prostu nie są tanie i pewnie nigdy nie będą. Ja póki co nie pędzę jeszcze do sklepu i zastanowię się na spokojnie, czy taki sposób podróżowania jest takim, jakiego poszukuję. Ale kto wie – może w końcu się złamię i przeboleję ten koszt zakupu…

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać