Wiadomości

Naprawy powypadkowe trwają zbyt długo? Tesla ma pomysł, co z tym zrobić

Wiadomości 19.09.2018 40 interakcji
Piotr Szary
Piotr Szary 19.09.2018

Naprawy powypadkowe trwają zbyt długo? Tesla ma pomysł, co z tym zrobić

Piotr Szary
Piotr Szary19.09.2018
40 interakcji Dołącz do dyskusji

Zdarzyło wam się mieć kiedyś wypadek lub stłuczkę? Naprawa, niezależnie od miejsca jej wykonywania, zapewne trwała co najmniej kilka dni, czasem tygodni. Pechowcy musieli czekać jeszcze dłużej. Jednymi z takich pechowców są właściciele samochodów Tesla, którzy w niektórych przypadkach na naprawę swoich aut muszą czekać nawet przez pół roku. Elon Musk chce wyjść klientom ze Stanów Zjednoczonych naprzeciw i zapowiada duże zmiany.

Na wstępie wyjaśnijmy, jak obecnie działa cały system naprawy uszkodzonych Tesli w USA. Marka podpisała umowy z siecią serwisów zewnętrznych, które dysponują autoryzacją do napraw aut tej marki. Cały proces certyfikacji jest kosztowny i czasochłonny, ale serwisy, które takimi certyfikatami dysponują, mogą liczyć na ściągnięcie do siebie całego lokalnego ruchu związanego z naprawami aut tej marki. Generalnie mamy więc do czynienia z typowym outsourcingiem. Przywozimy uszkodzony samochód, serwis zamawia części w fabryce, te są dostarczane i można rozpocząć proces naprawy. Tyle teorii.

W praktyce wygląda to tak, że wielu właścicieli Tesli, którzy mieli wątpliwą przyjemność uszkodzić swój samochód, czekają dalsze wątpliwe przyjemności związane z czasem oczekiwania na potrzebne części.

Przykładowy scenariusz jest następujący: najpierw miesiąc oczekiwania. Potem kolejny. W międzyczasie niepostrzeżenie mija jeszcze jeden. Wtedy następuje próba kontaktu z Teslą i wyjaśnienia sprawy. Właściciel samochodu jest przerzucany pomiędzy poszczególnymi pracownikami działu obsługi klienta amerykańskiej marki niczym gorący kartofel, by w końcu wylądować u menadżera. Sprawy nabierają tempa, dzięki czemu już po niespełna pół roku do serwisu trafiają pierwsze części pozwalające na rozpoczęcie procesu naprawy blacharskiej. Nadal brakuje kilku drobiazgów. Po ponownym ponagleniu, Tesla wysyła brakujące elementy – oczywiście z opóźnieniem. Nadchodzi jednak ta cudowna chwila, że samochód jest już „poskładany” w całość i może udać się do lakierni.

Ale jest jeszcze jeden problem: akumulator.

Poza akumulatorami trakcyjnymi, samochody Tesli dysponują też zwykłym, 12-woltowym akumulatorem, bez którego uruchomienie i eksploatacja pojazdu nie są możliwe. Wróć – gdyby to był zwykły akumulator, to nie byłoby problemu, prawda? A sytuacja wygląda tak, że na potrzeby firmy Elona Muska elementy te dostarcza tylko jeden producent, który również nie nadąża z produkcją. Czyli dlatego, że samochód długo stał bez ruchu i rozładował się jego akumulator, musi postać jeszcze dłużej, bo nikt nie wpadł na to, żeby baterię regularnie doładowywać albo po prostu zamówić wcześniej.

Tesla
By Norsk Elbilforening (Norwegian Electric Vehicle Association) [CC BY 2.0 ], via Wikimedia Commons

Być może nie byłoby to jeszcze aż takim problemem, gdyby każdy serwis dysponował autem zastępczym – tak jednak nie jest. Samochody zapewniane przez ubezpieczalnie też zwykle trzeba oddać po upływie jednego lub dwóch miesięcy.

To wiąże się z koniecznością wynajmowania pojazdów z własnej kieszeni. Dość powiedzieć, że koszty nawet przy jeżdżeniu czymś w rodzaju Mitsubishi Mirage albo Chevroleta Sonic po pół roku i tak liczy się już w tysiącach dolarów, co z oczywistych względów doprowadza właścicieli niesprawnych Tesli do szewskiej pasji. Takie przypadki można mnożyć, co nie umknęło uwadze Muska. Oczywiście pojawiła się propozycja sprawnego rozwiązania problemu, która na chwilę obecną brzmi dość abstrakcyjnie. W czym rzecz?

Tesla planuje znaczne skrócenie czasu napraw – najpierw do 24 godzin, potem do jednego dnia, by w końcu osiągnąć wynik… jednej godziny. Recepta na sukces? Naprawy w fabryce.

Innymi słowy, wygląda to tak, jakby planowano bohatersko rozwiązać problemy, które samemu się stwarza. Całą ideę Tesla uzasadnia tym, że wszystkie potrzebne części będą przecież na miejscu, dzięki czemu po dostarczeniu auta wystarczy tak ekspresowo krótki czas, by sprawny pojazd wyjechał o własnych siłach – tym bardziej, że firma chce usuwać szkody bez weryfikacji ze strony firmy ubezpieczeniowej, by jak najbardziej przyspieszyć cały proces. Tyle tylko, że pomysł wydaje się mieć sporą logiczną dziurę. Przypomnijmy, że problemem nie jest na ogół praca serwisów zewnętrznych, a zaopatrzenie, zapewniane przez producenta Modelu S czy Modelu 3. Rezygnacja z usług zewnętrznej sieci serwisowej może pozwoli zyskać odrobinę czasu, ale raczej nic ponadto.

Tyle tylko, że to się w żaden sposób nie łączy z możliwościami produkcyjnymi poszczególnych komponentów.

Jeśli więc tą sprawą Tesla się nie zajmie, to efekt będzie mizerny lub wręcz żaden. Oczywiście, można się uprzeć i w razie pilnej potrzeby „podkradać” części przeznaczone pierwotnie dla aut fabrycznie nowych – ale to z kolei wydłuży jeszcze czas oczekiwania na świeżo wyprodukowane samochody. A jeszcze nawet nie dotarliśmy do kwestii lakierni! Jeśli bowiem uszkodzony zostanie starszy samochód, to nawet montując części „pod kolor” nie jest powiedziane, że będą miały dokładnie ten sam odcień lakieru – tym samym wizyta w komorze lakierniczej może się okazać konieczna.

Godzina na naprawę? Bardzo wątpię, ale i jestem bardzo ciekaw. Bardzo ciekaw, czy nie skończy się to katastrofą. Ale takie już trudne życie pionierów!

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać