Felietony

Najważniejszy model Tesli jest najnudniejszy ze wszystkich. I właśnie to gwarantuje mu sukces

Felietony 15.03.2019 79 interakcji
Adam Majcherek
Adam Majcherek 15.03.2019

Najważniejszy model Tesli jest najnudniejszy ze wszystkich. I właśnie to gwarantuje mu sukces

Adam Majcherek
Adam Majcherek15.03.2019
79 interakcji Dołącz do dyskusji

Tesla wchodzi na nowy poziom biznesu. Skończyło się szokowanie publiczności, zaczęła się zimna kalkulacja zysków i strat.

Przywykliśmy, że premiera każdego nowego modelu Tesli wiąże się z jakąś sensacyjną nowością, ważną zmianą i zaskakującym rozwiązaniem, którego wcześniej nie pokazał nikt. W przypadku Modelu Y nikt nie oczekiwał unoszonych do góry drzwi, ani trybu oczyszczania powietrza bioweapon defense mode, ale czekaliśmy na kolejny smaczek i chociaż małą sensacyjkę.

Model S wywrócił do góry nogami postrzeganie elektryków. Model X pokazał, że 7-miejscowy SUV może być szybki jak najszybsze samochody sportowe. Model 3 w końcu udowodnił, że elektryk wcale nie musi być superdrogi.  

Tymczasem największą sensacją w Modelu Y jest… brak sensacji.

Uśmiechnięty Musk wszedł na scenę o 4 nad ranem naszego czasu i przez trochę ponad pół godziny opowiadał o swojej firmie, poświęcając nowemu modelowi może z 5 minut. Ot – prezentacja jakich wiele. Żartował, że w końcu gama modelowa jest S3XY i że kto wie, być może za 10 lat to już będziemy jeździć po Marsie.

I pokazał to:

Tak jak się można było spodziewać, Model Y okazał się nadmuchaną Trójką. Z zewnątrz i w środku. Z tą różnicą, że Y może mieć trzeci rząd foteli. Jednak ci, którzy już jeździli autem podczas prezentacji przyznają, że fotele były złożone i nie było szans by sprawdzić, czy z tyłu faktycznie ktoś będzie w stanie usiąść. Trzeci rząd w nadwoziu o długości 4,7 metra – nieźle, nawet biorąc pod uwagę, że w elektryku nie trzeba tracić tyle przestrzeni na obszar służący w zwykłych autach za komorę silnika. Jednak z grafiki pokazanej podczas prezentacji można wnioskować, że trudno oczekiwać, by ktoś chciał podróżować w trzecim rzędzie z własnej woli.

Tesla Model Y

Widok wnętrza na stronie Tesli też nie pomaga w ocenie przestronności:

Tesla Model Y

Poza tym – nihil novi. 

I co najlepsze, to wcale nie świadczy o tym, że z Teslą jest coś nie tak. Wręcz przeciwnie. Takie podejście do tematu tworzenia nowych modeli pokazuje, że Tesla dojrzewa. Z szalonego startupu, który miał wstrząsnąć opartym o ropę naftową światem motoryzacji, przeradza się w rasowego producenta samochodów, który po prostu ma zarabiać pieniądze dla swoich inwestorów. I dlatego wprowadza do produkcji to, co ma największą szansę na komercyjny sukces. Uniwersalnego, żeby nie powiedzieć generycznego, pięciodrzwiowego hatchbacka, który nie kosztuje przesadnie dużo, zapewnia akceptowalny zasięg i ma modne logo na masce. Musk sam stwierdził, że jest przekonany, że Y będzie się sprzedawał lepiej niż pozostałe modele razem wzięte. Czas robienia zamieszania już minął, a teraz trzeba zacząć zarabiać pieniądze. 

Otwarte pozostaje pytanie jak to zrobić. Na rok przed wprowadzeniem modelu do sprzedaży wciąż nie wiadomo, gdzie będzie powstawał. A mówi się o dwóch tysiącach sztuk tygodniowo od września przyszłego roku. Trudno się spodziewać, by dało się dorzucić Y do linii produkcyjnej Modelu 3 we Freemont. Podobno bardziej realne jest rozpoczęcie produkcji w Gigafactory w Newadzie. Ale mówimy o zabraniu przestrzeni wykorzystywanej dziś do produkcji akumulatorów i stworzeniu kosztującej majątek linii produkcyjnej. A produkcja ma ruszyć już za rok. Czyżby Musk planował kolejny namiot?

Bez wątpienia – rynkowo to strzał w dziesiątkę. 

Samochód wpisuje się w obowiązującą modę i nikomu nie przeszkadza, że wygląda bardziej jak nadmuchany hatchback, albo nawet minivan niż SUV. Skoro Musk nazwał go SUV-em, to jest SUV-em. I jeśli do czasu wprowadzenia go do produkcji konkurenci nie zaczną faktycznie sprzedawać na potęgę elektrycznych samochodów, to potem chyba już nie będą mieli czego sprzedawać. 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać