Felietony

SUV to nowe coupe. I czas się z tym pogodzić

Felietony 07.05.2020 480 interakcji

SUV to nowe coupe. I czas się z tym pogodzić

Piotr Barycki
Piotr Barycki07.05.2020
480 interakcji Dołącz do dyskusji

Witam sąsiedzie, widzę, że sąsiad nowe auto kupił. Kombi, hmm, rozsądnie, rozsądnie, ja jednak wolałem trochę zaszaleć i puścić wodze fantazji… 

Nie no, jasne, też mogłem kupić sobie kombi, miałem już kilka, z rodziną pół Europy nimi zjeździliśmy, bagażniki w nich były takie ogromne, że można było w nich spać. Ale po co mi to teraz? Dzieci już podrosły i jeżdżą sobie same, a nową lodówkę ze sklepu dowiozą mi pod dom, wniosą i zamontują. Hatchback? A tak, w sumie by wystarczył, ale hatchbacka to już miałem, jak byłem młody i nie miałem zbytnio kasy, po co do tego wracać. Chciałem coś innego, coś, czego jeszcze nie miałem, no i żeby było widać, że to mi nie jest potrzebne i generalnie mógłbym wybrać coś bardziej praktycznego.

Ale że co, że bez sensu? No może i tak. Ale ileż można być rozsądnym i po co? Zresztą niech ludzie widzą – mogłem sobie kupić coś nudnego i rozsądnego, ale stać mnie było na coś, co się ze zdrowym rozsądkiem gryzie i sugeruje, że nie muszę się liczyć z pieniędzmi. No i, ach, jak mi się cholernie po prostu to auto podoba. Może i nie jest dokładnie takie, na jakie wygląda i co swoim wyglądem obiecuje, ale kogo to obchodzi, kto to musi wiedzieć – mi się podoba i ja się w nim dobrze czuję.

Co? Jakie coupe? Nie, sąsiedzie, gdzie takie rzeczy. SUV-a sobie kupiłem!

Kiedyś to było…

… dość proste. Miałeś pieniądze i chciałeś pokazać, że nie musisz (już albo w ogóle) wozić ze sobą bombelków, zakupów, lodówek i wykonywać innych przyziemnych czynności – szedłeś do salonu po coupe. Wyjeżdżałeś nim na ulicę, mijałeś setki czy tysiące ludzi w smutnych i nudnych kombi oraz hatchbackach, czując, że ty nie musisz, a oni – wprost przeciwnie. Oni z kolei przeważnie szczerze cię nienawidzili, ale…

… ale kiedy sami już nie musieli albo chcieli pokazać, że nie muszą, często sami szli do salonu i szukali czegoś podobnego. Nie mieli wprawdzie takiego budżetu, żeby wyjechać jakimś tłustym CL-em 600, ale producenci nie zamierzali zostawić tej luki niezapełnionej. Rzewnie tutaj wspominane małe coupe dla ludu były właśnie odpowiedzią na tę potrzebę. Potworki w rodzaju Forda Pumy pierwszej generacji, Opla Tigry i innych zaatakowały w latach 90. rynek i utrzymały się na nim przez kilka lat.

Czy miały sens? Nie, żadnego. Czy miały cokolwiek wspólnego z tymi coupe, których można było zazdrościć najbogatszym? Również nie. Były po prostu tanimi, słabiutkimi samochodami, zbudowanymi na bazie jeszcze tańszych aut, które pozwalały nam udawać, że nie musimy. Albo że chcielibyśmy, żeby inni uznawali, że my nie musimy.

Tak samo było zresztą z małymi roadsterami czy kabrioletami. Z Fiatem Barchettą, Peugeotem 206 CC, Megane CC czy innymi Eosami. Miało być poczucie czegoś lepszego, czegoś ciekawszego, czegoś wyjątkowego, ale w cenie trochę bliżej możliwości większości kupujących.

I wtedy przyszły SUV-y.

Ok, przyszły dużo wcześniej, ale nie w takim wydaniu i nie z taką popularnością, jak na początku XXI w. Nagle okazało się, że dwudrzwiowe nadwozie, w którym siedzi się blisko asfaltu, pachnie starymi ludźmi i starymi pieniędzmi.

Do dziś zastanawiam się nad tym, jak producentom udało się przekonać miliony osób, że ich nowym motoryzacyjnym marzeniem jest auto przeznaczone pierwotnie dla leśników i podobnych odbiorców, ale wolę nie zadawać tego pytania np. posiadaczom klasy G (której nie poważam przesadnie) – w końcu mogą na tak agresywne pytanie odpowiedzieć ogniem. Grunt, że bogaci zaczęli kupować SUV-y, a te jeszcze początkowo starały się udawać, że mają coś wspólnego ze swoim początkowym przeznaczeniem, czyli jazdą po bezdrożach.

Tutaj mamy pierwsze podobieństwo SUV-ów do coupe. Na dobrą nikt nie potrzebował coupe, tak samo jak i mało kto potrzebuje SUV-a. Na rynku jest od groma bardziej praktycznych wersji nadwoziowych, mieszczących więcej, palących mniej, zajmujących mniej miejsca na parkingu. Ale nie ma to żadnego znaczenia – tak samo jak coupe kupowało się, bo się chciało, tak samo SUV-a kupuje się, bo się chce. Z pełną świadomością, że nie jest on nam niezbędny do życia i że ludzie będą oceniać, że przecież moglibyśmy za taką kasę kupić kombi i jeszcze by nam zostało. A niech wiedzą, że nie jest nam potrzebne, że możemy robić z pieniędzmi co nam się żywnie podoba.

I tak samo jak z tanimi coupe dla ludu, tak samo było z tanimi SUV-ami dla ludu. Ludzie patrzyli na te wielkie i ociekające prestiżem bestie i chcieli coś podobnego, ale – wie pan, rozumie pan – może by dało się coś taniej. I dostali taniej. Bez zbędnych luksusów i wszelkich terenowych cech, ale w końcu kupując tanie coupe też nie liczyliśmy na porażające przyspieszania i wyścigowe zachowanie w zakrętach.

Pojawiła się tutaj tylko jedna kluczowa różnica – o ile tanie coupe jakoś utrzymywały się na rynku, tak SUV-y i crossovery we wszelkich możliwych odmianach i na wszelkich możliwych półkach cenowych zaczęły się sprzedawać jak wściekłe. Producenci często na szybko i byle jak przerabiali swoje osobowe auta na crossovery, a te i tak się sprzedawały. Z małymi coupe nigdy tak nie było – te zawsze stanowiły margines sprzedaży u większych producentów. Oczywiście, gdyby klienci szturmowali salony i zadeptywali się w wyścigu o nie, byłoby zupełnie inaczej, ale co poradzić – tak zagłosowaliśmy portfelami.

Sami tak naprawdę zagłosowaliśmy za tym, że coupe w dużej mierze przestało być symbolem statusu i dowodem na to, że mamy kasę i możemy z nią robić, co nam się tylko zachce. Jedno tak naprawdę kompletnie zbędne nadwozie zastąpiło drugie – tak samo zbędne.

PS Z rzeczy, których nie potrafię w przypadku SUV-ów zrozumieć, jest to, dlaczego powszechnie uważa się, że SUV jest zły, ale już podniesione kombi jest super. Ale to nie ma większego związku z tematem.

A potem nagle SUV przestał być aż tak wyjątkowy.

W końcu jeśli każdy ma SUV-a, to jaka jest wyjątkowość w kupowaniu SUV-a? Pojawiły się więc kolejne wariacje – SUV-y coupe, SUV-y kabriolety, SUV-y w wersjach sportowych. I ponownie – najpierw dostali je najbogatsi. Potem okazało się, że nie musimy wcale wydawać pół miliona, żeby zrzucić dach w SUV-ie, bo wystarczy T-Roc z silnikiem 1.0. Albo nie musimy wydawać taczki pieniędzy na bardzo szybkiego SUV-a, bo jest Cupra Ateca (musicie wybaczyć nadmiar VAG-a).

vw t-roc cabrio

I SUV-y coupe zdecydowanie przyjęły się na rynku. Dlaczego? Z tych samych powodów, co standardowe coupe. Po pierwsze, wpadały w kategorię „tego jeszcze nie miałem”. Po drugie, były SUV-owym odpowiednikiem nic nie muszę. Że SUV coupe nie jest przesadnie dobry w terenie, nie jest tak praktyczny jak kombi czy zwykły SUV, a do tego jest od nich wszystkich droższy? Bywa, co mnie to obchodzi.

Na tej samej zasadzie zresztą wygrywają sportowe SUV-y. Nie dość, że są w kwestii percepcji o ząbek wyżej od standardowych SUV-ów, to jeszcze – przynajmniej w przypadku niektórych modeli – są w stanie zawstydzić możliwościami (i to nie tylko na prostej) większość samochodów poruszających się na ulicach. I dużo skuteczniej nawiązują do sportowych coupe niż taki Ford Puma czy inne R 63 albo Meriva OPC (to dopiero wynaturzenie).

I taki stan długo się nie zmieni.

Mieliśmy modę na minivany, ale zakończyła się dość szybko i nigdy nie osiągnęła poziomu mody na SUV-y. Mieliśmy lata popularności coupe jako czegoś wyjątkowego, ale one też dobiegają końca.

Chcemy więc czy nie, lepiej pogódźmy się z kolejnymi sportowymi SUV-ami coupe cabrio. Bo będzie ich tylko więcej – i to na życzenie klientów.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać