Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Czas skasować strefy zamieszkania. Ten eksperyment się u nas nie udał

Bezpieczeństwo ruchu drogowego 23.05.2023 915 interakcji

Czas skasować strefy zamieszkania. Ten eksperyment się u nas nie udał

Piotr Barycki
Piotr Barycki23.05.2023
915 interakcji Dołącz do dyskusji

Czym miała być strefa zamieszkania? Miejscem, gdzie ptaszki ćwierkają, dzieci beztrosko bawią się, gdzie popadnie, ludzie chodzą, gdzie im się podoba, słonko świeci i w ogóle. Czym jest naprawdę? Pustą bzdurą. Bublem. Jednocześnie nadużywanym i kompletnie nieprzestrzeganym zestawem przepisów. 

To ostatnie jest zresztą nawet całkiem imponujące – udało nam się przygotować kilka przepisów, potem zebrać je do jednego wora i oznaczyć jedną wspólną tabliczką, po czym działać tak, żeby dla wszystkich ta tabliczka była w zasadzie kompletnie bezwartościowa. Należy się minuta braku oklasków.

A po tej niemej burzy braku oklasków można przejść do smutnego wniosku, że na dobrą sprawę możemy się stref zamieszkania pozbyć i zastąpić je czymś innym. Tym bardziej, że z już istniejącymi strefami są trzy gigantyczne problemy, które może i są zdiagnozowane, ale na wszelki wypadek regularnie się je powtarza. Jakie? Na przykład takie:

Jakie są przepisy w strefie zamieszkania? Udajemy, że nie wiemy, inni zakładają, że my też.

Teoretycznie w strefie zamieszkania obowiązują przede wszystkim następujące przepisy:

  • piesi mogą się poruszać całą szerokością drogi, w tym po tym, co teoretycznie mogłoby być jezdnią;
  • piesi mają zawsze i wszędzie pierwszeństwo przed pojazdami (wliczając oczywiście rowery);
  • parkowanie jest dozwolone tylko w wyznaczonych miejscach,
  • maksymalna prędkość to 20 km/h,
  • wyjeżdżając ze strefy – włączamy się do ruchu.

Koniec. Proste. Właściwie to nawet nie wiadomo, po co są te zasady w formie pisemnej, skoro brzmią raczej jak „zestaw zdroworozsądkowych zasad poruszania się po terenie, gdzie żyją ludzie”, ale niech będzie, że wszystko musimy mieć na papierze.

Problem jest tylko taki, że w tym miejscu mamy dwie opcje:

a) ludzie nie znają tych zasad,

b) ludzie znają te zasady, ale się do nich nie stosują, bo tak jest wygodniej.

Przy czym obstawiałbym opcję „b”, bo o strefach zamieszkania i ich zasadach mówi się już od tak dawna, że nie da się tego przeoczyć. A mimo to znalezienie samochodów zaparkowanych poza wyznaczonymi miejscami w strefach zamieszkania zajmie pewnie każdemu tak ze 3 minuty. Chyba że mieszka dalej niż 3 minuty od takiej strefy, to dopuszczam, że wtedy może być dłużej. Tak samo będzie z jazdą ponad 20 km/h, ale uwaga – będę obstawał przy tym, że nie do końca jest to wina kierowców – ale o tym za chwilę.

Bonusowym problemem jest bowiem to, że zarządcy drogi uznają, że jednak prawdziwa jest opcja „a”, w związku z czym powstają takie cudowne kwiatki jak np. ostrzeżenie, że na jezdni mogą znaleźć się piesi – w strefie zamieszkania, która bezpośrednio oznacza właśnie to. Ale zamiast tego lepiej powiesić dodatkowe dwa znaki, przy czym ta tabliczka nie jest znakiem, tylko tabliczką kupioną w internecie, a i tabliczka „Nie dotyczy rowerów” jest w kompletnie złym miejscu. Mniejsza z tym.

Drugi, dużo częstszy obrazek, to ograniczenie do 20 km/h w strefie zamieszkania. W ogóle nie wynika to z tabliczki strefy, ani odrobinkę. Czekam na kombinację tabliczki strefy zamieszkania, ograniczenia do 20 km/h i „uwaga, piesi na jezdni”.

Co zresztą prowadzi do kolejnego problemu:

Daj komuś znaki, to będzie je stawiał do upadłego.

Przykład z życia: jest koło mnie malutkie skrzyżowanie – dwie odnogi mają szerokość jednego samochodu, jedna jest ślepa, jedna prowadzi na osiedle. Ile jest na tym skrzyżowaniu znaków? Dwanaście – i to takich pełnowymiarowych, bo jedna mała dróżka publiczna ze strefą 30 dzieli dwie strefy zamieszkania. W rezultacie po każdej ze stron stoi komplecik końca albo początku strefy 30, końca albo początku strefy zamieszkania oraz końca albo początku drogi wewnętrznej. Dlaczego nikt nie wymyślił chociażby tego, że strefa zamieszkania kończy strefę 30? Nie wiadomo. Dlaczego strefa zamieszkania występuje powszechnie wyłącznie w swoim „dużym rozmiarze”? A nie wiadomo.

Nie żeby co najmniej jeden kraj na zachód od nas wpadł na pomysł, że można faktycznie ogarnąć to mniejszą tabliczką i przy okazji sprawnie mieszać strefą 30 i strefą zamieszkania, bez mnożenia miliona znaków.

Ale wiadomo – mały znak i mniej znaków to mniejsza władza. No i mniej widać, że coś się robi.

Co znowu prowadzi do kolejnego problemu:

Stawiamy strefy zamieszkania nie wiadomo po co i nie wiadomo dla kogo. Oraz byle gdzie.

Realizując tym samym uspokojenie ruchu i wizję świata, gdzie dziecko może wyjść z domu na boisko i nie wpaść pod samochód, w podobny sposób, w jaki znosi się biedę ustawą. Stawiamy losowo znak, uznajemy, że od tego momentu jest tam bezpiecznie i w sumie zadanie zrobione, urzędniczości stała się zadość, zrobiliśmy co mogliśmy.

Efekt jest mniej więcej taki, że poza postawieniem znaku nie zmienia się kompletnie nic. Zresztą znane są w Polsce przypadki, gdzie wprowadzono strefę zamieszkania, mieszkańcom to się nie podobało, więc strefę zniesiono. Cały proces konstrukcji i dekonstrukcji strefy polegał na zmianie tabliczek na znakach – poza tym nie zmieniało się nic, co mogłoby chociaż w minimalnym stopniu wpłynąć na nawyki kierowców. Nawet w nowo powstających miejscach dochodzi do takich patologii, jak droga w strefie zamieszkania o szerokości… 10 m, biegnąca pięknie, płasko i prosto. Nie będę zgrywał aż takiego świętego – sam prawdopodobnie często nie trzymam się na niej ograniczenia do 20 km/h. I trudno mi mieć pretensje do innych – przynajmniej dopóki mnie nie rozjadą. Ale na swobodnie bawiące się tam dzieci, rodem z obrazka z D-40, też nie ma co liczyć.

A skoro tworzymy warunki, w których naturalne jest chociaż częściowe naginanie przepisów, to po raz kolejny doprowadzamy do spadku wartości danego znaku. I zamiast faktycznie nadać wartość D-40, odbieramy ją do końca i traktujemy jako kolejną pionową przeszkadzajkę. Wszystko to w sytuacji, kiedy prawdziwa droga w strefie zamieszkania powinna wyglądać tak:

Już na wjeździe widać, że to jest coś innego niż główna droga – że ma charakter docelowy, a nie przelotowy i nie pełni takiej samej funkcji transportowej, jak droga, którą opuszczamy. Dalej jest zresztą też prawidłowo:

Wąsko, kręto, z równoległymi miejscami do parkowania, bez dróg przelotowych – to jest droga, którą dojeżdżasz już na spokojnie pod dom, parkujesz i zapominasz o samochodzie, po której nie będziesz jechał szybko, bo i się nie da, i nie czujesz, że to byłoby na miejscu.

Tymczasem polska strefa zamieszkania wygląda często tak:

A jak mamy jeszcze sprytniejszych projektantów i zarządców ruchu, to nawet zrobią w niej kompletnie nieprzepisową drogą dla rowerów (do kompletu bez znaku pionowego), bo nie ma takiej bzdury w organizacji ruchu, która nie zostałaby pozytywnie zaopiniowana i zatwierdzona.

Jak tak wygląda strefa zamieszkania, w której piesi mogą chodzić całą szerokością drogi, to ja naprawdę podziękuję i nie zamierzam próbować tego robić. Aczkolwiek i tak ze wszystkimi bzdurami wygrywa warszawska strefa zamieszkania, która miała na celu… ograniczenie prędkości rowerzystów i dopuszczenie ruchu pieszych po całej szerokości drogi. Brawo.

Dlaczego tak jest i co zamiast?

Nie wiem dlaczego, ale w redakcji pojawiła się sugestia, że pozwala to jednym znakiem teoretycznie uporządkować całe parkowanie w okolicy. Ale patrząc na to, jak skutecznie porządkuje to parkowanie w moich okolicach – szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że strefy zamieszkania są często na drogach wewnętrznych – to średnio chce mi się w to wierzyć. Jeśli jednak faktycznie tak jest, to zamiast udawanej strefy można wymyślić nowy znak „Parkowanie tylko w wyznaczonych miejscach” i przestać oszukiwać kogokolwiek, że chodzi o te biegające sobie swobodnie dzieci. Zresztą wyobraźcie sobie biegające swobodnie dzieci na jezdni z obrazka powyżej.

Mój pomysł jest trochę inny – trzeba przyjąć, że strefy zamieszkania w Polsce… nie przyjęły się i odstrefować wszystkie strefy oraz wstrzymać dalsze bzdurne strefowanie. Potem należy usiąść (ale tak na spokojnie) i spisać wymagania, jakie powinno spełnić dane miejsce, żeby otrzymać tabliczkę strefy. I dopiero wtedy, po spełnieniu tych wymagań, można byłoby taką tabliczkę przyznać, a kierowca, widząc ją, mógłby pomyśleć „acha, to ma sens, to jest strefa, coś tak czułem”.

Do tego czasu niestety wszystkie te niebeskie tabliczki mają co najwyżej wartość materiału, z którego zostały wykonane i tylko zaśmiecają drogi – na których i tak mamy za dużo znaków.

Czytaj również:

Strefa 30 w całym Bilbao, czy to aby nie trochę za mao?

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać