Wiadomości

Rezerwujcie już sobie Ami Cargo. Jest pomysł, żeby od 2035 r. wszystkie auta dostawcze były elektryczne

Wiadomości 17.05.2021 133 interakcje

Rezerwujcie już sobie Ami Cargo. Jest pomysł, żeby od 2035 r. wszystkie auta dostawcze były elektryczne

Piotr Barycki
Piotr Barycki17.05.2021
133 interakcje Dołącz do dyskusji

Nie może być w końcu tak, że producenci produkują samochody dostawcze ot tak, bez większego wysiłku, a i tak spełniają europejskie normy emisji. 

A przynajmniej tak twierdzi organizacja European Federation for Transport and Environment (T&E), według której emisje generowane przez samochody dostawcze ani trochę nie zmalały w ciągu ostatnich kilku lat, a obowiązujące obecnie normy da się spełniać bez sprzedawania ani jednego dostawczaka w wersji elektrycznej. Rozwiązanie? Według T&E – przyspieszenie dokręcania śruby i szybsze wprowadzanie coraz ostrzejszych norm. Do tego stopnia ostrzejszych, że w 2035 roku – czyli za 14 lat – samochody dostawcze z silnikami spalinowymi nie byłyby już w ogóle sprzedawane. Prąd albo nic.

Ach, T&E ma jeszcze jeden pomysł – chce uniemożliwić producentom obejście ograniczeń w sposób, który sprawdza się na rynku samochodów osobowych, czyli przez tworzenie i sprzedawanie hybryd typu plug-in.

Dobra, z tym jednym można się akurat zgodzić

Hybrydy plug-in są fajne, ale to twór powstający wyłącznie po to, żeby spełnić normy emisji (albo wcisnąć do auta więcej mocy – to szanuję). W cudownych wizjach pijarowskich twórców miał to być pomost pomiędzy samochodami spalinowymi a elektrycznymi, ale ostatecznie wyszło takie nie wiadomo co, do tego spalające więcej, niż obiecywali producenci. I przy okazji ze swoim rzeczywistym spalaniem i emisją niespecjalnie mieszczące się w normach.

Dopuszczenie do tego samego w przypadku samochodów dostawczych byłoby tylko dowodem na to, że ludzie nie potrafią się uczyć na własnych błędach albo że nikt tam nie wie, co robi, tylko robi, żeby coś było robione i było inne niż poprzednio.

Ok, można jeszcze przyznać rację co do jednego

T&E zwraca uwagę, że wzrost emisji z samochodów dostawczych – o 58 proc. w stosunku do 1990 r. – jest w ostatnich latach napędzany w dużej mierze przez popularność zakupów internetowych. Trudno z tym polemizować, szczególnie po okresie pandemii, kiedy pewnie spora część zakupów przeniosła się już całkowicie do internetu i szybko do swojego standardowego podziału nie wróci. Nie w czasach taniej i ekspresowej dostawy. Pewnie nawet będzie gorzej, bo skoro już wszyscy oferują szybką i tanią dostawę, to żeby wybić się z tłumu, trzeba będzie oferować jeszcze szybszą i jeszcze tańszą dostawę.

A to wiadomo, jak się skończy – większą liczbą aut dostawczych. Przy czym nie zamierzam tutaj krytykować nikogo za kupowanie w internecie – sam czasem jednego dnia odbieram służbowe paczki od 3 albo i 4 różnych kurierów, więc jestem ostatnim do nawoływania, żeby zamawiać mniej.

No to zostało sedno propozycji…

Czyli wykluczenie ze sprzedaży samochodów dostawczych z silnikami spalinowymi. T&E w swoim dokumencie przekonuje, że elektryczne auta dostawcze są dla klientów sensowne z ekonomicznego punktu widzenia, tylko producenci nie mają motywacji, żeby je produkować i sprzedawać. Przy czym podejrzewam, że gdyby faktycznie pierwsza część tego zdania tu i teraz była prawdą, to producenci musieliby te auta jednak produkować, bo klienci dniami i nocami dobijaliby się do salonów, pytając o to, kiedy w końcu będą mogli kupić tego dostawczaka na prąd, bo z tym spalinowym to tylko marnują kasę.

Czy tak się teraz faktycznie dzieje? Chyba niespecjalnie. Czy klienci będą w takim razie uszczęśliwieni ekonomicznie na siłę, poprzez odgórne regulacje? Tego na razie nie wiadomo, bo to tylko propozycja T&E, a nie Komisji Europejskiej. Natomiast Komisja Europejska ma w połowie tego roku obradować nad tym, co dalej zrobić z limitami CO2 właśnie dla samochodów dostawczych. Może lepiej do tego czasu zarezerwować sobie małą flotę Ami Cargo. Ewentualnie jakiegoś Mercedesa EQT albo inne elektryczne Kangoo

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać