Wiadomości

Kierowca wyprzedził rowerzystę, potem dostał w gębę. Sprawcę uniewinniono

Wiadomości 26.11.2021 143 interakcje

Kierowca wyprzedził rowerzystę, potem dostał w gębę. Sprawcę uniewinniono

Piotr Barycki
Piotr Barycki26.11.2021
143 interakcje Dołącz do dyskusji

Sprawcę pobicia, nie sprawcę innych wykroczeń w tej sytuacji. Ale po kolei.

Albo nie po kolei.

Była ostatnio ciekawa konfrontacja rowerzysty z kierowcą samochodu w Polsce.

Możecie o niej poczytać tutaj. W skrócie: rowerzysta nieprzepisowo (w tym wypadku) poruszał się po drodze, kierowca zatrąbił na niego, w odpowiedzi na co zobaczył wystawiony środkowy palec. Kierujący autem szybko ocenił, że jest większy od rowerzysty, więc postanowił na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Rach, ciach, rowerzysta spada z rowerka – dosłownie i w przenośni.

Reakcja i komentarze do tego tekstu (i całego zdarzenia poza tekstem) – o ile pamiętam – były raczej zgodne. Rowerzysta sprowokował, dostał to, na co zasłużył, kierowca-bokser w końcu utemperował bezczelnego synka i lepiej niech wszyscy sobie zapamiętają to nagranie, bo płynie z niego mądrość i nauka. Poza tym przecież polskie prawo zezwala teoretycznie na takie akcje, w końcu ktoś-tu-został-obrażony, należy się bronić.

To teraz przenieśmy się do miejsca, gdzie wszystko jest do góry nogami.

Czyli do Australii. Sytuacja jest teoretycznie podobna – są rowerzyści (i to jadący obok siebie), jest kierowca, jest złamanie przepisów, ktoś dostaje w gębę i tym, kto dostaje w gębę jest, przynajmniej w teorii, ten słabszy (77-latek oberwał od 46-latka). Z tą różnicą, że w gębę dostaje kierowca samochodu. I jeszcze z taką, że sprawa potem trafia do sądu, który stwierdza, że w sumie to rowerzysta miał prawo się tak zachować i on mu żadnej kary przyznawać nie będzie.

Jak dokładnie wyglądał cały konflikt? Pewien Australijczyk, wraz ze znajomym, wybrali się na przejazd rowerami. W pewnym momencie kierowca starego Pontiaca uznał, że jemu to miejsce na drodze należy się bardziej, w związku z czym najpierw zaczął trąbić, a potem w pełni świadomie i celowo przecisnął się ekstremalnie blisko rowerzystów, bez zachowania minimalnego dopuszczanego przez prawo odstępu. I jak to często bywa w takich sytuacjach, szybko okazało się, że jego celem podróży był odległy o kilkaset metrów parking, gdzie doszło do konfrontacji z jednym z rowerzystów. Efekt konfrontacji? Złamana szczęka u kierowcy Pontiaca i kluczyki do auta wyrzucone gdzieś na dach pobliskiego budynku.

Po kilku dniach sprawca pobicia sam zgłosił się na policję – choć chyba zmotywowało go głównie nie tyle poszukiwanie sprawiedliwości, a fakt, że jego zdjęcie z tej konkretnej sytuacji zaczęło krążyć po internecie.

W sieci jest też – wrzucone przez bohatera zdarzenia – nagranie, przedstawiające manewr kierowcy Pontiaca i fragment sporu na parkingu – niestety to drugie już tylko w formie dźwiękowej.

I tutaj mała uwaga dla tych, którzy obejrzą wideo (albo i nie).

Na materiale filmowym wyraźnie widać, że dwójka rowerzystów jedzie obok siebie. W Polsce mógłby to być argument usprawiedliwiający zdenerwowanie kierowcy (aczkolwiek nie jego późniejsze zachowanie), natomiast w Australii – już nie. Nie ma tam przepisu nakazującego jazdę pojedynczo – można sobie jeździć parami albo jak się komu podoba. Były już petycje, żeby zmienić to prawo, ale odpowiedziano na nie „nie” i jak do tej pory na tym się skończyło.

W pewnym momencie filmu widać też symbol roweru na drodze. To z kolei zapewne oznacza, że można tam jeździć na rowerze, nie ma ścieżki rowerowej i tak dalej. Czyli dwójka rowerzystów nie złamała żadnego przepisu – przynajmniej w tej sytuacji, która tak zbulwersowała kierowcę Pontiaca, że postanowił zaryzykować czyjeś (raczej nie swoje) życie, żeby dać im nauczkę.

Podobnie zresztą uznał sąd.

Który uniewinnił sprawcę pobicia, argumentując to tym, że rowerzysta został sprowokowany, że miał prawo czuć się wzburzony po tak niebezpiecznym zachowaniu i że w sytuacji celowego narażenia jego życia miał prawo utracić przynajmniej część samokontroli.

Sprawa zakończona, proszę się rozejść.

Zamknijmy to klamrą powrotu do sytuacji z Polski.

Gdybym miał w tych dwóch przypadkach zagłosować za tym, kto miał większe prawo dać komuś w gębę, to – zero zaskoczenia – byłby to rowerzysta z przypadku australijskiego. Przy czym wyjątkowo nie dlatego, że jechał na rowerze, ale dlatego, że – mimo jazdy zgodnie z prawem, za co przyznaję bonusowe punkty – ktoś postanowił nauczyć go pokory, ryzykując bezmyślnie pozbawieniem go życia. Przy tak bliskim wyprzedzaniu wystarczy jeden błąd, żeby było po wszystkim. Kierowca Pontiaca zachował się mniej więcej tak, jak kierowca TIR-a, który postanowił dać lekcję motocykliście czy kierowcy samochodu miejskiego, z zaskoczenia hamując tuż przed nim. Szanse na przeżycie nauczanego są minimalne, szanse na krzywdę dla nauczającego są zerowe.

Na tym tle polski kierowca sprowokowany środkowym palcem wydaje się być jeszcze delikatniejszym płatkiem śniegu, niż cała nasza prawa strona polityczna. Środkowy palec to środkowy palec, świadome zagrożenie życia to już coś innego.

Natomiast zysk dla świata w obu sytuacjach jest dokładnie ten sam – żaden. Jakie płyną wnioski z jednej i drugiej sytuacji? Żadne. Czego możemy się nauczyć? Niczego. Może poza standardowym „uważaj, do kogo fikasz, bo źle trafisz i sam dostaniesz w ryj”, co raczej nie pomoże w żaden sposób w podnoszeniu bezpieczeństwa na drogach. Ewentualnie możemy jeszcze dojść do wniosku, że rację ma ten, kto mocniej przywali w gębę.

A z tego punktu już prosta droga do zostania krajem trzeciego świata, w którym w strzelaninach związanych z sytuacjami na drodze ginie każdego roku kilkaset osób. Tak, nie w samych wypadkach – w dyskusjach o tym, kto miał rację. Po prostu zamiast argumentów w postaci pięści używa się tam broni palnej.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać