Felietony

Pytanie na niedzielę: jaki był najlepszy film o tematyce motoryzacyjnej?

Felietony 17.11.2019 610 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 17.11.2019

Pytanie na niedzielę: jaki był najlepszy film o tematyce motoryzacyjnej?

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski17.11.2019
610 interakcji Dołącz do dyskusji

Do kin wchodzi film LeMans’66, znany też pod tytułem Ford v Ferrari. Niedługo pokaz prasowy, na który oczywiście się wybierzemy. A jaki Waszym zdaniem był najlepszy film o tematyce motoryzacyjnej?

Ja to w ogóle w życiu oglądałem mało filmów. A jeszcze mniej seriali. Nie widziałem żadnego odcinka „Gry o tron” czy któregokolwiek z innych popularnych seriali z Netflixa, bo nie mam Netflixa (HBO też nie mam). „Pulp Fiction” dooglądałem tak do jednej trzeciej, bo mnie znudziło i nie wyrobiłem, przełączając na inny kanał. Jedyne, co mogło mnie zatrzymać przed telewizorem, była motoryzacyjna tematyka filmu.

Ale takich filmów jest stosunkowo mało.

Seria „Szybcy i wściekli” – była niezła, zwłaszcza pierwsza część i „Tokio Drift”, bo obie miały swój klimat. Zwłaszcza w pierwszej dobrze pokazali streetracingową kulturę z Kalifornii. Drewnianych aktorów i nędzną fabułę pomijam, bo chodzi o fury. Potem wszystko się już posypało i z klimatu nie zostało nic – zupełnie nic. Film „60 sekund”? Śmieszny, nawet się nie wynudziłem, ale ogólnie taki średni. Może dlatego, że nie jestem największym fanem Nicholasa Cage’a. Był też film na temat wyścigów amerykańskich pod tytułem „Wyścig”: grał w nim Sylvester Stallone i podobnie jak wszystkie filmy ze Stallone’em, ten też był straszny. No dobra, pierwszy „Rocky” wcale nie był taki zły, po prostu Stallone ma taki ryj i trzeba się przyzwyczaić. Nie ratuje to jednak ogólnej beznadziei filmu „Wyścig” z 2001 r. Uwaga: nie należy mylić go z filmem „Rush” z 2013 r., także gdzieniegdzie występującym jako „Wyścig”, traktującym o Formule 1 – opisującym rywalizację między Nikim Laudą a Jamesem Huntem.

Mamy jeszcze „Znikający punkt” – nie podobał mi się, nie sądziłem że tak się skończy. Mamy „Mistrz kierownicy ucieka” – o, i to było śmieszne, zrobione z przymrużeniem oka, a przy okazji w tle przemieszczają się pojazdy z moich ulubionych czasów American Malaise. Nie dałem rady zmęczyć „Pojedynku na szosie” (Duel) z 1971 r., choć reżyserował go sam Spielberg. Obejrzałem kawałek filmu „Transporter” z Jasonem Stathamem, bo lubię tego aktora, ale sam film wydawał się cienki jak barszcz w barze mlecznym. W przypadku „Ronina” z Jeanem Reno już po pierwszym pościgu przełączyłem na TVN Meteo. Ale obejrzałem za to do końca Bullitta i jego pięć odpadających kołpaków. Faktycznie, to było świetnie zrobione – ten pościg był rewelacyjny, młodzież powiedziałaby „epicki”.

Za pięć dolców

Jest też kategoria filmów motoryzacyjnych „za pięć dolców” – może ich nakręcenie nie kosztowało pięciu dolców, ale na pierwszy rzut oka takie właśnie sprawiają wrażenie. „Torque”, „Need for speed”, „Death Race” i oczywiście polski „Diablo”. Można się na nich świetnie bawić, jeśli z góry założymy, że są beznadziejne i nie mają żadnych ambicji by nieść cokolwiek ponad trochę rozrywki z pędzącymi i wywracającymi się samochodami.

A na koniec zostaje jeszcze „Baza ludzi umarłych”. Też jest o samochodach, w pewnym sensie. Oraz mój faworyt wszech czasów: pan Hulot i samochody (Traffic).

Wasz ulubiony film?

Zdjęcie główne – zrzut ekranu z filmu „Szybcy i wściekli” 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać