Felietony / Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Przez 10 lat przejechał 400 tys. km bez żadnego prawa jazdy. Teraz uznał, że je zrobi

Felietony / Bezpieczeństwo ruchu drogowego 13.12.2022 239 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 13.12.2022

Przez 10 lat przejechał 400 tys. km bez żadnego prawa jazdy. Teraz uznał, że je zrobi

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski13.12.2022
239 interakcji Dołącz do dyskusji

„Gdyby nie zmiana przepisów i grzywna 30 tys. zł za recydywę, dalej jeździłbym bez prawa jazdy” – opowiedział nam człowiek, który egzaminom państwowym się nie kłaniał, aż do teraz.

Po co jest prawo jazdy? Sam sobie zadaję to pytanie od lat. Koncept w swoim założeniu jest dość absurdalny. Uznaje się bowiem, że jest jakaś osoba reprezentująca państwo, która posiada uprawnienie do tego, aby decydować, kto może jeździć po drogach, a kto nie, bazując na znikomym ułamku wiedzy na temat tej osoby. Godzina demonstrowania umiejętności ma wystarczyć, żeby stwierdzić czy ktoś może jeździć samochodem, czy nie, a w dodatku tę decyzję podejmuje jedna osoba. Co więcej, jest ona za swoją decyzję całkowicie nieodpowiedzialna. Egzaminator nie ponosi żadnej odpowiedzialności za wpuszczenie na drogi kogoś, kto dzień po odebraniu prawa jazdy spowoduje śmiertelny wypadek. Powiedzieć, że to dziwne w odniesieniu do odpowiedzialności urzędników za swoje decyzje, to nic nie powiedzieć.

Ja swoje prawo jazdy zdałem, choć uważam że nie miało to żadnego sensu

Egzamin był farsą. Zawiozłem egzaminatora do sklepu. Potem odwiozłem go do ośrodka. 12 lat po zdaniu prawa jazdy dorobiłem kategorię E do B, ten egzamin też był farsą. Egzaminator nie zatwierdził mi manewru cofania po łuku, ponieważ stanąłem nie 1 m, a 1,20 m od słupka i wyszedłem sprawdzić, na ile mogę jeszcze cofnąć. Za wyjście z pojazdu podyktowane chęcią sprawdzenia odległości od przeszkody zostałem ukarany brakiem zatwierdzenia manewru.

Niektórzy jednak nie zaprzątają sobie tym głowy i po prostu wsiadają. Mój kolega ma kolegę, co do którego było wiadomo że „chyba z jego prawem jazdy jest coś nie tak”. Konkretnie polegało to na tym, że prawo jazdy miał, ale mu je zabrano, a potem nigdy nie zdał go ponownie – aż do teraz. Wreszcie kolega zaczął go przyciskać, na co indagowany odpowiedział między innymi tak:

Policzyłem, że przez 10 lat jazdy bez prawa jazdy zrobiłem jakieś 400 tysięcy kilometrów. Najdłuższa trasa to z Warszawy do Włoch, Mustangiem wypożyczonym z wypożyczalni na międzynarodowe prawo jazdy, którego nie zabierają, jak straci się polskie. 

Brzmi dobrze, ale posłuchajcie dalej

Nie jest tajemnicą, że bez prawa jazdy można jeździć przez lata, jeśli unika się problemów. Kolega problemów nie unikał, więc kilka razy występował tak zwany „przypał”.

Kiedyś po wejściu w życie przepisów o zabieraniu prawa jazdy za przekroczenie o ponad 50 w obszarze zabudowanym policja zaczaiła się na trzypasmówce gdzie wszyscy jechali 90-100, ale był znak że to obszar zabudowany i skosili prawo jazdy wszystkim. Tylko nie mnie, bo już nie miałem, skończyło się sprawą w sądzie i grzywną. Oczywiście bez prawka jeździłem dalej. Innym razem policjant zatrzymał mnie za jakąś drobnostkę, zacząłem się z nim kłócić no i wyszło na jaw że nie mam prawa jazdy. Tym razem sąd, grzywna i zakaz zdawania przez rok. Straszna kara, i tak nie miałem zamiaru.

Z tych 400 tys. km bardzo dużo zrobiono za granicą

Jazda bez polskiego prawka za granicą to w ogóle cyrk. Kupiłem afrykańskie prawo jazdy, można je kupić w internecie. Ten blankiet w końcu przyszedł, więc poszedłem wyrobić na niego międzynarodowe prawo jazdy w postaci książeczki, na którym normalnie jeździłem za granicę. Potem plastik zgubiłem, ale za granicą kilka razy mnie zatrzymywali i wszystko przechodziło. Parę razy miałem też kontrolę za granicą i pokazałem polskiego mObywatela, gdzie jest normalnie polskie prawo jazdy – to, które mi zabrano – ale informacja o cofnięciu uprawnień jest na samym dole i policjant do niej nie doskrolował.

Właściwie to za granicą miałem wpadkę tylko raz. Konkretnie w Norwegii. Trochę się zagapiłem i dostałem 6000 zł mandatu. Ale międzynarodowe prawo jazdy przeszło przy kontroli. Tylko w Polsce nie przechodziło. 

W końcu delikwent zdecydował się ponownie zdać polski egzamin

Przekonała go grzywna w wysokości 30 tys. zł, która grozi za jazdę z zabranymi uprawnieniami. To oczywiście oznacza, że system działa, bo w końcu, po 10 latach jazdy bez uprawnień, ktoś zdecydował się ugiąć przed systemem, zamiast systematycznie go lekceważyć. Czyli jeździł przez 10 lat nie powodując wypadku – choć tak naprawdę jechał bez OC – przy okazji dość skutecznie trollując system i unikając konsekwencji. Dopiero groźba bardzo wysokiej grzywny coś zmieniła.

Nie mogę powiedzieć, żebym kibicował systemowi państwowemu w tej sprawie

Im bardziej skomplikowany system, tym więcej metod jego obejścia. Przypomnę, że kierowcy Bolta i Ubera, w większości zza wschodniej granicy, prawie nigdy nie mają za sobą egzaminu państwowego na prawo jazdy, bo pochodzą z krajów, gdzie blankiet po prostu się kupowało. Jeśli ktoś przejechał przez 10 lat 400 tys. km, to raczej umie jeździć samochodem. O ile trzyma się przepisów, nie stanowi zagrożenia. Moim zdaniem państwo polskie powinno po prostu wydać mu prawo jazdy i to tyle.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać