Samochody używane

Przegląd ogłoszeniowy: trzy minimalne krajowe

Samochody używane 21.05.2018 149 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 21.05.2018

Przegląd ogłoszeniowy: trzy minimalne krajowe

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski21.05.2018
149 interakcji Dołącz do dyskusji

Ostatnio w swoim felietonie o cenach paliw kolega podał polską dominantę wynagrodzeń, czyli najczęściej wypłacane wynagrodzenie w polskiej gospodarce. Nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć, że odpowiada ono płacy minimalnej, która w tym roku wynosi 1530 zł. Jakie auto można kupić za trzy płace minimalne? Sprawdzamy.

Nie da się za bardzo kupić auta za jedną płacę minimalną, chyba że ktoś ma minimalne potrzeby i jest prawdziwym graciarzem, którego nie zniechęca rdza, wycieki i brak badania technicznego. Za dwie płace minimalne da się kupić uczciwego gruza, który pojeździ jeszcze 2-3 lata zanim się rozpadnie. Ale za 3 płace minimalne można już poszaleć. Przypomnijmy, że mowa o kwocie 4590 zł za sam samochód, do tego jeszcze ubezpieczenie i jakieś naprawy i mamy pięć tysięcy z hakiem. Tylko czy hak jest wbity w dowód? Co za suchar. Przejdźmy do realnych ofert.

Numer jeden: Honda Accord 1.8 LPG

Spodobał mi się opis: bierze trochę oleju, czasem coś kapnie, no i jest zardzewiała, stąd niska cena. Szczerość to rzadka cecha wśród sprzedających. Lepiej kupić coś takiego (tanio, bo faktycznie jest tanie) niż supercudowną „igłę jedyną taką zobacz”, która potem okaże się spawana z trzech. Zwracam uwagę na tę Hondę, ponieważ jeździłem trochę takim samochodem wiele lat temu i wspominam go fantastycznie. Przede wszystkim był niebywale cichy jak na konstrukcję z lat 90. Po drugie – miał świetne fotele z weluru, szerokie i wygodne. Po trzecie zachwycał wykończeniem tablicy przyrządów. Wszystko było zrobione tak, jakby komuś się naprawdę chciało. Ponadto jest to liftback, czyli nadwozie dużo praktyczniejsze od sedana. A nawet z silnikiem 1.8 ten wóz ma bardzo dobre osiągi. Ponoć przez jakiś czas lubili go dilerzy narkotyków, bo był szybki i nie zwracał uwagi. Teraz ta nietypowa grupa zawodowa ma o wiele szersze spektrum niezwracających uwagi pojazdów. I teraz powstaje pytanie: czy warto ratować ten egzemplarz. To zależy, jak dużo jest tej rdzy. Nie odrzucałbym go z góry, ale obejrzałbym szczegółowo te sanki przednie (ramę pomocniczą pod silnikiem). To pewnie najgorsze miejsce całego auta.

Honda Accord

Numer dwa: Opel Vectra B 2.5 V6

Opel wyjątkowo długo utrzymywał swoje modele klasy średniej z V6 pod maską. Nawet poprzednia Insignia występowała jako 2.8 V6 – w obecnej już oczywiście niczego takiego nie uświadczymy. Nie jestem szczególnym fanem Opli (delikatnie mówiąc), natomiast o dziwo podoba mi się Vectra B z 2.5 V6 znanym z Calibry. Ten samochód był niesamowicie nowoczesny jak na swoje lata. Miał też zazwyczaj bardzo bogate wyposażenie. Uwielbiam te rozkładane z konsoli uchwyty na kubki, tę kierownicę z przyciskami, to że rozdzielono wyświetlacz od radia i to, że już w latach 90. ten wóz miał tryb ECO. A do tego sztuczne drewno, zegary jak z Fiata 132 i nieskładane, gigantyczne lusterka boczne. Vectra B ma swój fajny klimat. Niestety, polski klimat sprzyja temu, że Opel, jak to Opel, koroduje, rdzewieje i gnije na wylot. Uważam, że warto zainwestować trzy minimalne krajowe w Opla pod warunkiem, że to Vectra z V6. Z tego co udało mi się dowiedzieć, silniki C25XE i X25XE są dość bezproblemowe. Czasem psuje się układ dolotowy Multiram – ale w Omegach.

Opel Vectra

Numer trzy: coś z klasyki. Mercedes 190 E.

Im dłużej patrzę na 190-tkę W201, tym bardziej wydaje mi się ona szczytowym osiągnięciem designu Mercedesa. I to niezależnie od tego czy mówimy o wąskiej listwie, czy o sacco-panel. Po prostu nie dawało się tego ładniej zaprojektować. Proporcje są idealne. Dlatego wybaczam mu ciasne wnętrze, mały bagażnik i mechaniczny wtrysk paliwa. Za trzy minimalne krajowe nie poszalejemy z W201, bo jest to ostatnio tzw. „drożejący klasyk”, co objawia się tym, że auta, które są warte 7-10 tys. zł handlarze wystawiają za 30-40 tys. zł, a potem narzekają że głupie ludzie niechco inwestować w klasyki.

Tu na szczęście nie ma mowy o takich rzeczach, jest 1.8 z Pińczowa z przebiegiem poniżej 300 000 km od pani Małgorzaty. Brzmi sensownie i nie wygląda na bardzo udręczonego, choć pewnie pod plastikowymi panelami znalazłoby się trochę bąbli. Inna rzecz, że podróżowanie w dzisiejszych czasach samochodem z 4-biegową skrzynią zakrawa już trochę na samobiczowanie się. Wiem co mówię – mam 4-biegową Toyotę z 1984 r., którą pokonałem niejedną długą trasę. Z drugiej strony, jeśli ktoś nie kupuje wozu do darcia po autostradzie, to taki Mercedes może mieć sens. Tylko nie gazujcie go, dobra?

Mercedes 190 E

Numer cztery: trudno uwierzyć, jak dobrze zestarzał się Citroen C5

Ludzie oddają te C-piątki niemal za darmo. A to taki świetny wóz. To prawda, trochę rdzewieje, ale podobno jest ocynkowany, więc to tylko kwestia estetyczna. Ponadto w odróżnieniu od II generacji, jedynka w bazowej wersji to liftback, a nie sedan, dzięki czemu jest o wiele praktyczniejszy. Postawię trzy minimalne pensje krajowe na to, że klienci boją się hydropneumatyki, co zawsze mnie bawi. A nie boją się skomplikowanych rozwiązań w układzie paliwowym w dieslach common rail? A nie boją się samochodów z szyną CAN? No właśnie. Hydropneumatyka ma to do siebie, że działa długo bez awarii, jeśli się ją serwisuje. I tu powstaje główny problem: ty, ja, czy reszta laików nie ma możliwości sprawdzić w stu procentach, czy w danym egzemplarzu C5 hydro jest naprawdę zadbane. Wszystko może wyglądać świetnie, a za kilkaset kilometrów gdzieś może pojawić się wyciek. Nie ma reguły. Drugi problem to ceny w ASO. Kłopotem są przewody hydrauliczne, które potrafią kosztować ponad 1000 zł. Nikt ich zasadniczo nie dorabia, kupienie używanego nie ma sensu, a jak cieknie, to musisz wymienić. Mój znajomy położył 1300 zł za wymianę chyba 3 przewodów w hydropneumatyce. Naprawa wcale nie jest trudna, po prostu nie kupisz tej części poza ASO.

Co nie zmienia faktu, że C5 nadal wygląda wspaniale, jak auto o 10 lat młodsze niż jest w rzeczywistości. I tak też jeździ.

Citroen C5

Numer pięć: a może jakiś włoski styl?

Zanim doszedłem do tego egzemplarza, na dłuższy czas zatrzymałem się nad tą ofertą: Stilo Abarth 2.4 przerobione na skrzynię manualną. Nie wiem czy pamiętacie taką potworną abominację, jaką było Stilo Abarth. Pięć cylindrów w rzędzie, przedni napęd, moc zaledwie 170 KM (silnik z Lancii Kappy) i zautomatyzowana skrzynia Selespeed, z którą absolutnie nie dawało się dojść do ładu. Prawdopodobnie ten zapomniany model jest najgorszym włoskim samochodem czasów współczesnych, gorszym od Alfy Romeo 156 2.0 TS Selespeed bez podłogi. Dlatego jedynie wspominam o nim w tym przeglądzie ofert.

Spotkałem wczoraj znajomego, który ma trójkę dzieci i kupił z premedytacją samochód trzydrzwiowy. Ponoć łatwiej tak zapinać pasy dzieciom siedzącym z tyłu. Ciekawe czy tak samo łatwo byłoby w Stilo z trzema drzwiami. Mamy tu ciekawe ogłoszenie z rodzinnym opisem – jest o tym, że wcześniej jeździła córka, na zdjęciach też pojawia się jakieś dziecko (chyba). Ogólnie ogłoszenia z wizerunkami rodziny to osobna kategoria. Kiedyś je zbierałem, ale gdzieś mi je wcięło.

Ze Stilo jest taki problem, że może się w nim popsuć wszystko. Ale zaletę stanowi to, że można wyrwać za grosze zupełnie niezniszczony egzemplarz. Większość klientów na propozycję o zakupie używanego Fiata sprzed 16 lat wybucha nerwowym śmiechem.

Fiat Stilo

Numer sześć: Mazda 323F

Trzy minimalne krajowe pensje wystarczą na coupe, i to jakie – pięciodrzwiowe. Właściwie można mówić, że jeździmy prawie-że-CLSem. Mazda 323F generacji BA z lat 1994-1998 to jeden z ciekawszych stylistycznie samochodów japońskich lat 90. sprzedawanych w Europie. Szkoda, że nie zachowano już zamykanych lamp znanych z poprzedniego modelu, ale pozostała dynamiczna linia nadwozia z niskim dachem i drzwi z szybami bez ramek. Nie było diesli, ale za to topowa odmiana miała pod maską małą, dwulitrową V-szóstkę, niemal identyczną jak w modelu Xedos 6. Jestem do dziś zdziwiony, jak szybko zapomniano ten model, który w dzisiejszych czasach można byłoby „marketować jako klasę premium”. Takim autem jeździłem raz do zdjęć, miało silnik 1.8 – właściciel bardzo chwalił osiągi i niskie spalanie, narzekał na konsumpcję oleju i korodujące nadkola, czyli nic nowego jeśli chodzi o Mazdy.

Ten wóz ma taką zaletę, że wygląda na znacznie droższy niż 3 minimalne krajowe. Daje radę w trasie dzięki dobrej aerodynamice i z małymi wyjątkami jest zupełnie bezawaryjny. Wada? Potrafi zgnić w najbardziej niespodziewanym miejscu, a niektóre części dostępne są tylko na zamówienie w ASO w cenie trzech minimalnych pensji krajowych.


Mazda 323F

I numer siedem: Suzuki Liana.

Uwielbiam opisy: nowe auto. Wchodzę na ogłoszenie i tam jest kilkunastoletni wóz z przebiegiem ponad 140 000 km. Szukam tego nowego auta, może stoi gdzieś w tle? Bo widzę tylko używane. Ale nie, to tylko taki „zabieg retoryczny”. Zabiegi retoryczne w tym ogłoszeniu mają się zresztą świetnie – oto wnętrze ma ponoć „niepowtarzalną szatę graficzną”, a lakier nie ma „dołków”. Nie do wiary, że minęło tyle lat odkąd można swobodnie sprowadzać auta do Polski (konkretnie 14), a handlarze nadal nie bardzo umieją pisać opisy. Mam też poważną wątpliwość czy ten samochód faktycznie ma ESP.

Nie zmienia to faktu, że Liana jest świetnym wozem, zwłaszcza ta przedliftowa – z płaskim przodem i cyfrowymi wskaźnikami. Bardzo szybko przeprowadzono jej modernizację, która „zeuropeizowała” wygląd, dodając wielki grill i reflektory oraz wskaźniki typu zegarowego, co odebrało jej cały urok. Konfiguracja z ogłoszenia jest tą najlepszą z możliwych: hatchback 5d (był też sedan – koszmar), benzynowy silnik 1.6 (był też diesel 1.4, hybryda silnika Forda z głowicą Suzuki) i „przedlift”. Znam dwóch właścicieli Liany, obaj są zachwyceni. A wiecie, co znaczy Liana? To skrót od Life In A New Age, czyli życie w nowej erze. Nie macie wrażenia, że ten samochód to… modny crossover? Czyżby Suzuki znowu wyprzedziło trendy, za którym później europejscy producenci musieli nerwowo gonić?

Suzuki Liana

Ale i tak moje serce w tym budżecie skradła Ibiza Cupra z dziurami w nadwoziu. Nie wiem tylko, czy jest bardziej dziurawa, czy bardziej żółta. Gdyby jeszcze była sprowadzona ze Szwajcarii, to można byłoby nią pojechać na festiwal sera szwajcarskiego i wygrać główną nagrodę.

Seat Ibiza Cupra

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać