Samochody używane

Przegląd ogłoszeniowy: samochody w cenie MacBooka Air

Samochody używane 09.04.2018 314 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 09.04.2018

Przegląd ogłoszeniowy: samochody w cenie MacBooka Air

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski09.04.2018
314 interakcje Dołącz do dyskusji

Nie kupuj MacBooka Air! To przestarzały sprzęt! Tak radzili mi specjaliści od komputerów ze Spider’s Web. Z zasady kupuję tylko przestarzałe rzeczy, więc kupiłem Aira, a potem zacząłem się zastanawiać, jaki samochód mogłem kupić za te 3699 zł.

Chciałem taniego laptopa z Windowsem. Sprzedawca w sklepie komputerowym zapytał mnie: a z jakiego systemu korzystał pan do tej pory? Ze służbowego iMaca. To niech pan zostanie w tym rezerwacie, doradził mi sprzedawca i opędził mi najtańszy laptop z jabłuszkiem – MacBooka Air. To taki odpowiednik Mercedesa klasy A z silnikiem z Dacii Sandero. Jestem zachwycony tym oburzającym zakupem.

Ale wydałem niebagatelną kwotę 3699 zł. Planowałem ten zakup od początku roku i kiedy już go zrealizowałem, stwierdziłem – przecież można było za to kupić świetny wóz!

Sprawdziłem jakie i zapraszam na przegląd ogłoszeniowy: samochody w cenie MacBooka Air.

Ford Fiesta XR2i, czyli szybcy i wściekli, ale niekoniecznie bogaci

Na początek coś do sportu, czyli najtańszy sposób na emocje z jazdy. Nowoczesny 250-konny samochód nie da nam ułamka tego funu, który można wykrzesać z leciwej, ale leciutkiej Fiesty XR2i. Oczywiście oferowane auto ideałem nie jest. Jak napisał sprzedający – zostało wyprute do gołej blachy, więc zapewne w środku nie tylko nie ma wyposażenia, ale panuje też okropny hałas podczas jazdy. Na wszelki wypadek nie zamieszczono zdjęć tego wnętrza, żeby nie zniechęcić nabywców. Pozostaje jeszcze kwestia rdzy. Sądzę, że trudno ją pominąć, jeśli mowa o leciwym Fordzie. Bez wątpienia jednak niełatwo będzie znaleźć coś, co zapewni wrażenia jak z gry Colin McRae za mniejszą forsę.

Ford Fiesta

Fiesta zbyt szalona? Czas na coś rozsądnego

Carina E. Ten wóz po prostu nie chce się poddać. Choć to pierwsza niejapońska Toyota w Europie (pochodzi z Anglii), wykonano ją tak samo dobrze jak wozy złożone w rodzimym kraju Toyoty. Za 3700 dostajemy elegancką limuzynę w wersji biedniejszej niż Burkina Faso (to jeden z krajów przeznaczenia eksportu tych Toyot z Europy). Korbotronic przód tył, liczba airbagów – zero. We die like real men. W razie upału otwieramy sobie okienko i już jest proszę państwa chłodniej. Mamy więc wszystkie możliwe cechy, które powinny odstręczyć nabywcę: poza ubogim wyposażeniem i głupią wersją nadwoziową sedan jeszcze w dodatku paskudny kolor. I co z tego, skoro pod maską siedzi niezniszczalny 4A-FE, bezkolizyjne cacko bez wynalazków w stylu zmiennej fazy zaworów? Wsiadasz w taką Carinę E za 3700 zeta do negocjacji i jeździsz nią następnych 9,5 roku bez awarii, aż albo umrzesz z nudów, aż wypadnie jej podłoga. Obiecująca perspektywa.

Toyota Carina

Ale w tych samochodach trzeba zmieniać biegi ręcznie! Może lepiej coś z „automatem”?

Na przykład fantastyczne Geo Metro. Wygląda jak Suzuki Swift, którego ktoś pobił, spłaszczywszy mu przód od góry. Technika też pochodzi ze Swifta, podobnie jak płyta podłogowa. Marka Geo nigdy nie miała własnego produktu. Tu mamy do czynienia z egzemplarzem wyposażonym w automatyczną skrzynię biegów i LPG, więc jest to dobra konfiguracja, ponieważ jazda jest zarówno wygodna, jak i tania. A także dynamiczna, bo ten samochód waży ok. 900 kg i ma współczynnik oporu powietrza na poziomie zaledwie 0,32. W przypadku stłuczki i braku możliwości zakupu części należy przymocować cokolwiek od jakiegoś popularnego europejskiego wozu. Auto wygląda na naprawdę zadbane, jest wręcz podejrzanie czyste, nawet pod maską. No i Hrubieszów to przecież miasto seksu i biznesu. Wprawdzie jeśli ktoś jeździ takim Geo, to na seks raczej nie ma szans, ale biznes zawsze można zrobić.

Geo Metro

A może coś z potencjałem na youngtimera? Ostatnio pisałem sporo o Twingo. A tu mamy Twingo do kupienia za 3700 zł.

O tym aucie wszystko już powiedziałem. A tu mamy do czynienia z przyjemnym egzemplarzem, który ma i faltdach, i poliftowe wnętrze z lepszym wyposażeniem, i najmocniejszy w gamie silnik 1.2 16V. Wiem, że to trochę wygląda, jakbym z jakiegoś powodu zachwalał Twingo I, ale trudno jest nie zachwalać tego wozu. Pod wpisem o Twingo pojawiły się komentarze typu „nie znasz się, ten samochód jest brzydki głupi zły i niewygodny”. Bez wątpienia, jeśli porówna się go z Bentleyem Mulsanne, to pewnie właśnie taki jest. Ale w swojej kategorii jest znakomity. Trochę niepokojący opis, bo z jednej strony auto wydaje się stać na prywatnej posesji, ma odsłonięte tablice, a sprzedająca ma nawet imię, a opis brzmi jakby pisał go handlarz umiejący tylko przeklejać słowa z innych ogłoszeń. Jest po prostu mało oryginalny. Ale to i tak świetne Twingo.

Sądzicie, że za 3700 nie można mieć limuzyny niemieckiej marki premium? Mylicie się, i to bardzo.

Piątka E34: to ostatni moment, że można kupić ją za takie grosze. Wiadomo, nie będzie ideałem za tę forsę, ale to wciąż stare, solidnie wykonane BMW. Tu akurat mamy do czynienia z wersją napędzaną rzędową „szóstką” z nowszej, 24-zaworowej rodziny z VANOSem i oczywiście LPG. Nie kocham przesadnie BMW, jednak muszę powiedzieć, że ten wóz ma w sobie jakiś urok, jakiś nieuchwytny czar brutalnej gangsterki lat 90. ubiegłego wieku. Każdy egzemplarz wygląda, jakby za czasów świetności wożono nim prochy i brał udział w strzelaninie, a dziś jest już na emeryturze i z dawnej fortuny niewiele zostało. Krótko mówiąc, E34 wygląda jak skruszony Masa. Wszyscy wiedzą, że Masa najdelikatniej mówiąc święty nie był, a i tak kupują jego książki. A właściwie „jego” książki, które pisze za niego wynajęty dziennikarz.

Przepraszam, bo odbiegłem od tematu. Wróćmy do E34. E34 ma tę zaletę, że warto je doprowadzić do dobrego stanu, bo to się opłaci i zaprocentuje przy sprzedaży. Ten trochę udręczony egzemplarz z linku wygląda na fajną bazę do uratowania i jest biedny jak Burkina Faso (już był ten dowcip, ileż można), a to zawsze dobrze rokuje. Czego nie ma, to się nie zepsuje. To jak z mózgiem gangstera.

BMW E34

„Ale ja bym chciał wozić rower, motocykl, psa i ulubionego kucyka mojej córki”. Kup Berlingo.

Mamy taki wóz w firmie od 4 lat. Nie chce umrzeć, skubany. Ostatnio wiózł trochę za dużo płyt paździerzowych i tylko skrzypiał, ale dojechał. Kosztował zresztą 3700 zł i to był świetny zakup, a obecny poziom cen potwierdza, że te wozy już nie tanieją. Części do tego kosztują 8 zł (niezależnie o jakiej mowa), przestrzeń bagażowa jest gigantyczna, a nawet ta tylna belka na łożyskach igiełkowych wydaje się mocniejsza niż w Xsarze czy 306. Wiecie, że zrobili tego znacznie ponad 5 mln sztuk? Jest to samochód spotykany w całej Europie, Afryce i Ameryce Południowej. Tu mamy dodatkowo dobrą konfigurację: przesuwne drzwi boczne, skrzydłowe drzwi tylne i wolnossący diesel. Ponoć spali nawet olej transformatorowy, jak mu się go wleje. I wcale nie klekocze aż tak bardzo. Auto ma ocynkowane nadwozie i rdzewieje tylko w kilku charakterystycznych miejscach, np. pod maską.

Jest tylko jeden problem: ten przebieg w ogłoszeniu. Ja wszystko rozumiem, że trzeba zachęcać klienta, ale mówimy tu o 19-letnim Berlingo, które ponoć ma przebieg 190 000 km, czyli jeździło 10 000 km rocznie. Czyli jakieś 800 km miesięcznie. Czyli ktoś jeździł nim do pracy 20 km tam i 20 km z powrotem przez 5 dni w tygodniu, a w weekendy nie używał go w ogóle oraz nigdy nie był nim w trasie.

Citroen Berlingo

To jakoś trudno mi w to uwierzyć.

Za 3700 zł można już zaatakować rynek aut zabytkowych. One teraz strasznie drożeją!

Wiadomo, że za taką kwotę się nie poszaleje. Zabytek za te pieniądze to np. Polonez Caro. Jakie pieniądze, taki zabytek. Oczywiście w błędzie jest ten, kto odrzuca Poloneza Caro i skreśla go z listy zabytków, tylko dlatego że ten samochód jest beznadziejny. Przecież cała ta zabawa na tym polega. Samochody zabytkowe są z natury mniej wygodne, bardziej awaryjne, głośniejsze, paliwożerne, mniej bezpieczne, przestarzałe i trudne w użytkowaniu. Polonez Caro spełnia wszystkie te wymogi – od miernego silnika 1.6 przez korodujące nadwozie, żenująco archaiczne zawieszenie i typowo FSO-wską jakość wykonania. To prawdziwy zabytek z punktu widzenia cech użytkowych. A mimo to są osoby, które kochają Polonezy, wybaczając im wszystkie wady, a wręcz kupują je całkiem z rozmysłem, uważając że rzeczy przestarzałe mają swój niepowtarzalny urok.

Polonez Caro

To ja tak samo zrobiłem z tym MacBookiem Air.

 

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać