Przegląd rynku

Poniedziałkowy przegląd ofert: KOROZJAWIRUS

Przegląd rynku 16.03.2020 804 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 16.03.2020

Poniedziałkowy przegląd ofert: KOROZJAWIRUS

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski16.03.2020
804 interakcje Dołącz do dyskusji

Są na rynku wtórnym samochody, które z trudem znajdują klientów. Kupujący boją się wirusa – wirusa korozji. Czy da się jeszcze je kupić w dobrym stanie?

Wszystkie te auta, które dziś omówię, są całkiem niezłe, a czasem nawet bardzo dobre. Jednak z powodu nędznego zabezpieczenia antykorozyjnego blachy zaczęły parę lat temu intensywnie korodować, a kiedy kupujący widzą już na ulicach auta z bąblami na nadkolach i progach, to przeważnie uznają, że nie warto szukać zdrowego egzemplarza. Skutkiem są szorujące po dnie ceny, utrudniona odsprzedaż i tysiące pytań od trzech na krzyż kupujących „a czy na pewno nie przegnity?”. Wiem o czym mówię, kupowałem okulara (Mercedesa W210), a potem go sprzedawałem. I te same pytania, które ja zadawałem sprzedającemu, potem denerwowały mnie, kiedy ja byłem sprzedającym. No tak, ma parę ognisk z zewnątrz, ale ogólnie to zdrowy.

Przejdźmy więc do raportów z sytuacji rynkowej samochodów dotkniętych korozjawirusem i dowiedzmy się, czy da się jeszcze kupić te niezarażone.

Mazda 6 I gen. (2002-2007)

Wirus korozji czyni spustoszenie w szeregach starych Mazd. Pierwsze trójki i szóstki można już spotkać na złomie. Na szczęście nie wszystkie, bo to w sumie całkiem fajne samochody. Zwłaszcza szóstka kombi podoba mi się z wyglądu, a niezależnie od wersji nadwozia wygląda też nieźle w kabinie. Pominę tym razem kwestie diesli, smoków i podkładek, pomijam wersję MPS i najdroższe samochody za 15-20 tys. zł (ktoś tyle płaci za Mazdy szóstki?) i idę od razu oglądać wozy za 10 tys. zł i mniej.

I tu miła niespodzianka, bo za 10 tys. zł da się kupić Mazdę 6 kombi z silnikiem benzynowym, od prywatnego właściciela. Może nie idealną, może nie cukierek, ale taką do jeżdżenia na co dzień. I na razie przynajmniej bez wirusa, tzn. bez korozji. Niestety, przeciętne ogłoszenie z tym wozem, nawet za dychę, to „wszystko bardzo dobrze, ale te tylne błotniki…”. Inna rzecz, że te błotniki to może tylko kwestia wizualna, zwłaszcza że wielu sprzedających wspomina o „konserwacji podłogi”. Dziurawe błotniki nie rzutują na prowadzenie, sztywność i bezpieczeństwo, a jeśli podłoga jest w całości, to można je nawet przeboleć. Poza tym sporo aut z wyższej kategorii cenowej ma już wstawione reparaturki tylnych błotników (w opisie znane jako „lakierowane niektóre elementy”) i wygląda całkiem znośnie.

Przeglądając ogłoszenia można wywnioskować, że powyżej 7000 zł da się znaleźć Mazdę 6 zaledwie z niewielkimi bąbelkami (coś tego typu), które faktycznie blacharz usunie bez większych kosztów i prucia auta w kawałki. Za 5-7 tys. zł znajdziemy auto, w którym może być zdrowa podłoga, a do wymiany będą tylko wspomniane już reparaturki, natomiast za mniej niż 5000 zł nie ma co szczególnie liczyć na auto niezakażone korozjawirusem. Pewnie się zdarzają i zmieniają właścicieli wśród znajomych.

jakie auta rdzewieją
oferta z OLX, fot. Michał

Mercedes klasy S (W220)

Czelendż akcepted, szukam W220 bez korozji. Oczywiście nie jest sztuką wziąć po prostu superdrogi egzemplarz z minimalnym przebiegiem, wiadomo że on będzie w bardzo dobrym stanie. W końcu Klasyka Gatunku nie pozwoliłaby sobie na wystawianie na sprzedaż jakiegoś knota. Chodzi o te tańsze samochody, w zakresie cenowym przeciętnego miłośnika muzyki romskiej. Spojrzyjmy więc na auta tańsze niż 20 tys. zł – tak, to naprawdę średnia cena dla W220, one serio upadły tak nisko.

I tak, naprawdę można kupić S65 za 20 tys. zł. O rdzy sprzedający nic nie wspomina. Pewnie gdzieś się tam się czai, ale nie przesadzajmy, nie ma na rynku drugiej tak śmiesznie taniej limuzyny z V12. Na szczęście sprzedający regularnie podkreślają brak oznak korozji. Informacje te pojawiają się dosyć powszechnie, przy czym nie ma ich w autach najdroższych (bo to oczywiste) i znikają mniej więcej na poziomie 14-15 tys. zł. „Nie posiada rdzy ani innych mankamentów” – to mi się podoba.

Najtańszym samochodem bez rdzy jest ten egzemplarz: może i nie ma rdzy, ale ma inne problemy. Gdyby chodziło tylko o stukające łączniki stabilizatora, to zapewne dawno byłyby wymienione, bo to groszowa sprawa.

Mamy oczywiście długą listę aut opisywanych jako „do poprawek” – nawet tych droższych. Przerażają mnie opisy w rodzaju „potrzebne drobne, kosmetyczne poprawki” – to trochę tak jakby sprzedający uspokajał sam siebie, że przecież o tym napisał, więc jest prawdomówny. Oczywiście nie podważam tego, z pewnością jest, jedynie dzielę się opinią jak to brzmi w moich uszach. Zasadniczo „do poprawek” są samochody od 15 tys. zł wzniż (skoro może być wzwyż, to może być i wzniż). Przy 13 tys. zł pisze się już „samochód nigdy się nie zepsół”, a przy niecałych 10 kaflach – samochód WYMAGA poprawek lakierniczych. Nie żeby się przydały, czy można by było. Wymaga. Inaczej diagnosta może zacząć wymagać opuszczenia SKP w trybie pilnym. No i na koniec mój faworyt: auto wymaga poprawek blacharskich, jak na ten model przystało. Czyli „wiem jaki to cukierek, i wy też wiecie”.

Tego W220 do poprawek wystawia pani Aneta na OLX.

Ford Mondeo „mk 3” (2001-2007)

Nie spodziewam się cudów, takie Mondeo jest wykonane średnio, za to całkiem nieśrednio rdzewieje. Zobaczę, czy przynajmniej w przypadku najdroższych ofert można liczyć na idealną blacharkę, bo to że Mondeo mk3 za 3500 zł będzie przegnite, jest żadną sensacją. Do dzieła.

Odrzucam ST220, bo one są zawsze drogie i chyba zauważalnie lepiej wykonane. To sprawia, że górny pułap cen to 16,5 tys. zł, przy czym auto oferowane za te pieniądze to „wersja ulepszona”. Serio, ktoś tak napisał nieironicznie. Widzisz pan co tu pisze? TITANIUM. A wiesz pan co to znaczy? Że to jest ten ulepszony [śmiech z taśmy]. Pomińmy i zobaczmy coś innego.

Tanich Mondeo są setki. Na wszelki wypadek sprzedający milczą w opisie o stanie podłogi czy drzwi. Natomiast jeśli chcemy żeby było wyraźnie napisane „brak rdzy”, to trzeba szykować nawet 8-10 tys. zł. Przy czym zupełnie szczerze wierzę w to, że takie Mondeo po drugim lifcie za ok. 10 tys. zł faktycznie nie będzie zardzewiałe. Czy diesel w nim jeszcze dycha, tego już nie można być pewnym. Niektórzy piszą nawet poetycko, że auto jest unikalne z powodu absolutnego braku jakiejkolwiek rdzy. Pięknie ujęte. Opisy z brakiem korozji kończą się mniej więcej na granicy 5-6 tys. zł. Od tego miejsca zaczynają się opisy „do poprawek” lub jeszcze fajniejsze „trochę go bierze”. Nie dotyczy to rządzących się swoimi prawami ST220, które nawet w stanie dopoprawek kosztują ponad 8000 zł.

jakie auta rdzewieją
oferta z OLX, fot. Piotr

Honda FR-V

Nie jest to popularny model, ale co widzę jakiegoś FR-V, to on jest zgnity. Nie „zgniły”, a właśnie „zgnity”, to znaczy trochę co innego. Zgniłe mogą być pomidory, a samochody są zgnite. Jak FR-V. Ale czy każdy? Zobaczmy. Do wyboru jest aż 160 sztuk.

Jeśli mowa o ofertach bardzo drogich, tj. powyżej 25 tys. zł, to nie jestem jakoś szczególnie zdziwiony brakiem korozji. Tyle że to trochę za dużo za FR-V, a to dlatego, że najładniejsze oferty czekają na nas w przedziale 20-25 tys. zł – często salon Polska, bardzo udany silnik 1.8 i-VTEC, no i oczywiście z gwarancją na oryginalny lakier.  Tę to bym kupił za sam kolor. Ale mówimy tu o drogich ofertach, gdzie brak korozji powinien być standardem. Zejdźmy poniżej 15 tys. zł. W przypadku tańszych aut „brak korozji” to jeden z pierwszych parametrów podawanych w ogłoszeniu – tej informacji nie może zabraknąć.

Smutna prawda jest taka, że gdy dojeżdżamy w okolice 13-14 tys. zł, to problemów z rdzą nie da się już dłużej ukrywać i w ogłoszeniach zaczynają przebijać auta, w których coś wyłazi na progach. Albo na nadkolach, co przynajmniej sprzedający uczciwie fotografuje. Dla wszelkiej pewności: jeśli FR-V, to raczej powyżej 15 000 zł, poniżej tej kwoty są duże szanse spotkania z rudą koleżanką.

Oferta z Otomoto od pana Bogusława.

Renault Kangoo

Kangoo jedynka i dziury w progach to jak Flip i Flap albo Pat i kot. Jedno bez drugiego nie istnieje. To dlatego ładne Kangoo I sprzed liftu, zwłaszcza żółte, to już youngtimer. Ale czy da się je kupić bez rdzy? Najładniejsze Kangoo jedynki bez 4×4 (bo to jakby osobna liga) kosztują nawet 12 000 zł – koszmarnie drogo na tle Berlingo/Partnera I generacji, który koroduje o wiele mniej albo w ogóle. Prawie wszystkie są importowane i niezarejestrowane, często po rozbudowanym detailingu, który pozwala napisać opis z wyrażeniami „pedantyczny stan” oraz „nie posiada korozji”. Przypuśćmy jednak, że nie chcemy płacić tak drogo i wolelibyśmy coś za cenę bardziej czterocyfrową – czy wtedy da się nadal kupić samochód który posiada brak korozji?

Oczywiście da się, i też ma „pedantyczny stan” – nie bardzo rozumiem czemu sprzedający upierają się na opis, którego klienci nie rozumieją, albo rozumieją go źle. Pedantyczny to „przesadnie dokładny”, w jaki sposób to ma być coś dobrego? Inni piszą rozsądniej „bez korozji lakier” i to się chwali. Inny pan sprzedaje swoje „oczko w głowie”, ale o korozji nie wspomina. Tu jest idealny opis: bez śladów i oznak korozji. A czym się różnią ślady korozji od jej oznak? Hmmm…

Tak czy inaczej, da się kupić Kangoo jeden bez rdzy, ale poliftowe. Z przedliftowym bywa trudno, choć jeśli ktoś się postara… Ofert jest całkiem sporo, dominują auta benzynowe, a granica rozsądku to ok. 6000 zł, co oznacza że poniżej tego trzeba się już liczyć z koniecznością „drobnej poprawy lakierniczej”. Bajdełej, nie wiedziałem że Kangoo miało takie fajne schowki wzdłuż dachu, fantastyczna sprawa.

Zdjęcie z oferty firmy Investor sp. z o.o. Link powyżej.

Ej, ale tu jest Kangoo jedynka z automatem!!! Co ja tu jeszcze robię?

Nissan Micra K11

Sytuacja jest dramatyczna i nie chodzi tylko o tę epidemiologiczną. Ładne K11-tki zaczęły po prostu drożeć. Najdroższe są egzemplarze z bezstopniową skrzynią automatyczną, albo z klimatyzacją (N-CVT + klima – takiej konfiguracji nie widziałem). 5000 zł za Micrę K11 w dobrym stanie to tyle, ile 10-12 lat temu. Niestety, nawet wysoka cena nie chroni przed opisem o treści „wizualnie bez rdzy”, cokolwiek ma to znaczyć.

Niestety, chociaż kocham K11 z wzajemnością i nie jestem w tej miłości odosobniony w naszej redakcji, nie dałbym 4444 zł za wczesny egzemplarz „z całą blacharką zrobioną”, nawet mimo tego że ma 5 drzwi, czarne blachy i mały przebieg. Po prostu za te pieniądze jestem w stanie kupić inny wóz tego rodzaju, w którym nie będę co tydzień spoglądał na progi, czy już wylazło, czy jeszcze nie. Brak jakiejkolwiek rdzy – zachwala swoje auto handlarz, no i fajnie – ale już ja mam doświadczenie z tym wozem i wiem w jakim tempie potrafi ona postępować. Podsumowując: za 3-4 tys. zł można kupić ładną K11 bez rdzy, ale zapewne wtedy będzie trzydrzwiowa i sprowadzona. Poniżej 3000 zł przeważnie już coś gdzieś wyłazi, może na razie tylko na błotniku, niestety wiem co będzie dalej. Och, Nissanie, nie daruję ci tego – gdyby K11 była lepsza blacharsko, jeździłbym nią do końca życia.

K11 od pana Pawła ma zaletę w postaci 5 drzwi.

Alfa Romeo 156

Dziury w podłodze na wylot to tylko jeden z problemów, z którym muszą się mierzyć właściciele 156-tek. Problem w tym, że o ile te mechaniczne można już dość tanio naprawiać i od lat znane są sposoby zapobiegania im (np. modyfikacje silnika, żeby zapobiec uciekaniu oleju z wariatora faz rozrządu), to te blacharskie są nie do pokonania tanim sposobem. Jak wirus już się wda, to trzeba ciąć i spawać, a tego każdy chce uniknąć.

W ogłoszeniach wciąż jest ponad 200 sztuk Alfy Romeo 156, choć liczebność tego auta już spada w miarę spadku wartości. Pognitych egzemplarzy nie opłaca się naprawiać – podobnie jak w poprzednich przypadkach. Jednym z najdroższych egzemplarzy jest ten sedan za prawie 22 000 zł – cena wynika ze swapu na silnik 3.0 z Alfy Romeo 166. Sprzedający twierdzi, że usunięto ogniska korozji, czyli na jakiś czas jest spokój. Jednak cena jest naprawdę niemała. Spójrzmy na coś tańszego. Za 14 000 zł można kupić 5-cylindrowego diesla, gdzie sprzedający twierdzi że wszystko jest dobrze, tylko maska zaczęła odrobinkę gnić. No ale maskę można wymienić, czyli wszystko jest dobrze. Szkoda, że w przypadku tego atrakcyjnego egzemplarza sprzedający milczy na temat blachy, bo reszta konfiguracji jest absolutnie najlepsza do 156 – 2.5 V6 w kombi.

Znalazłem drugi egzemplarz ze swapem na 3.0 V6 za jedyne 12 000 zł. Chciałem bić brawo za zdjęcia (nie dawało się odejść dalej?), ale przynajmniej napisali że progi do roboty. Zatem pomijam i idę dalej. O, jest trzeci, od samego Bogusława Lindy, też swapnięty na 3.0. Cena niska, ale co tam się dzieje pod tymi progami – nie wiemy. W nieco wyższej cenie – kombi z mocnym dieslem, z opisem bez jakich kolwiek oznak korozji. Co to jest kolwiek? Nie wiem, ale wygląda rzeczywiście zdrowo, przynajmniej ze zdjęć. Problem w tym, że mało kto chce płacić pięciocyfrowe kwoty za 156, nawet niezardzewiałe.

No i tu trafiamy na 156-tkę kombi z V6 od pana Macieja za 8500 zł. Gdybym kochał Alfy, tę kochałbym szczególnie: za V6 i czerwone wnętrze. Ma oryginalny lakier, to na pewno duży plus. Czy ma też oryginalną podłogę? Myślę, że warto to sprawdzić, zwłaszcza że ta cena wydaje się rozsądna. Tyle samo kosztuje późny diesel od pana Artura. Szkoda, że jest sedanem. Za 8000 zł można kupić auto z koniakowym wnętrzem, ponoć zabezpieczone antykorozyjnie. Schodząc z ceną poniżej 7000 zł coraz częściej można trafić na opisy „do poprawek”, „to i owo do podmalowania”, a przy cenie do 4000 zł większość samochodów ma opisy w rodzaju „są też miejsca, które można by poprawić blacharsko”. Zapewne przez ich zaspawanie. Ale ostatecznie – da się nadal kupić 156-tkę bez korozjawirusa. Musisz tylko zrozumieć, że to nie kosztuje 3000 zeta.

Oferta z OLX. Wspaniałe te siedzenia, panie Macieju.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać