Ciekawostki

Progi zwalniające w Polsce to „wolna amerykanka”. Poseł wnosi o uporządkowanie tematu – i ma rację

Ciekawostki 25.12.2018 236 interakcji
Adam Majcherek
Adam Majcherek 25.12.2018

Progi zwalniające w Polsce to „wolna amerykanka”. Poseł wnosi o uporządkowanie tematu – i ma rację

Adam Majcherek
Adam Majcherek25.12.2018
236 interakcji Dołącz do dyskusji

Mają nieprzepisowe kształty i rozmiary, montuje się je w miejscach, w których nie mają prawa się znajdować, a do tego jest ich zbyt wiele i stanowią zagrożenie dla zdrowia mieszkańców i stanu technicznego samochodów. 

Progi zwalniające to najtańszy i najprostszy sposób na zmuszenie kierowców do zachowania bezpiecznej prędkości na wybranym odcinku drogi. Zarządcy dróg korzystają z nich w Polsce nadzwyczaj często. Często robią to jednak wbrew rozsądkowi i przepisom.

Przepisy przepisami, a życie – życiem.

Teoretycznie wszystko jest jasne i klarowne. Minister infrastruktury i rozwoju wydał rozporządzenie w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach. W dokumencie tym znajdują się wytyczne co do miejsc, w których można instalować progi, z uwzględnieniem rodzajów dróg, odległości od skrzyżowań, przejść dla pieszych, zakrętów itd. itp. Podane są też ścisłe wymogi techniczne, jakie muszą spełniać progi – kształt, wysokość, a także odpowiednie oznakowanie. 

Z dokumentu można się dowiedzieć, że spowalniacze można instalować w terenie zabudowanym, na drogach lokalnych i dojazdowych. Nie mogą się pojawiać na drogach krajowych i wojewódzkich, ani na głównych ulicach w miastach. W przypadku, gdy na danej drodze kursuje komunikacja autobusowa, dopuszczone są wyłącznie progi wyspowe, tj. na tyle wąskie, by autobus mógł je wziąć między koła, ale samochód osobowy musiał przed nimi zwolnić.

Jak to jednak zwykle bywa, nie brakuje miejsc, w których progi wykonane są źle – np. są zbyt wysokie, albo niewłaściwie oznakowane. Taki martwy policjant zgodnie z przepisami może mieć maksymalnie 10 cm wysokości. Jednak jeżdżąc po Wrocławiu często spotykam progi mocno porysowane podwoziami samochodów. Nikt o zdrowych zmysłach widząc próg nie pakuje się na niego przy pełnej prędkości. A skoro śladów jest tak wiele – można przypuszczać, że próg albo został źle oznakowany, albo jest po prostu zbyt wysoki.

Zdarza się też, że progów jest zbyt wiele. 

Tu przykładem może być wjazd do Wrocławia ul. Opatowicką – na odcinku o długości 2 km zamontowano 19 progów zwalniających! I co rano podskakują na nich setki samochodów i ciężarówek, generując hałas i wibracje. Współczuję mieszkańcom tych okolic, którzy muszą słuchać ciągłych hamowań i przyspieszania kolejnych aut, wdychając przy tym dodatkowe ilości zanieczyszczeń ze spalin i pył ze ścierających się klocków hamulcowych. 

Nie dziwi więc, że za granicą coraz częściej odchodzi się od tego sposobu regulowania ruchu. Progi zwalniające wymienia się na szykany, albo zwężenia drogi – one również wymagają przejazdu ze zmniejszoną prędkością, ale bez większości skutków ubocznych związanych ze stosowaniem progów. 

Nie jest tajemnicą, że często rady osiedli starają się o montaż progów zwalniających wcale nie po to, by ograniczyć prędkość. To doskonały sposób na zniechęcenie tzw. kierowców tranzytowych, którzy tylko przejeżdżają daną ulicą w drodze np. do pracy. To rozwiązanie ma ich zachęcić do wyboru alternatywnej drogi. I jeśli taka istnieje, to pewnie ten sposób jest skuteczny. Ale i tak zmiana trasy okupiona jest szybszym zużywaniem się hamulców i zawieszeń samochodów mieszkańców, którzy chcąc/nie chcąc korzystają z tych ulic.

Najgorzej jest w strefach zamieszkania.

Przepisy nie wymagają, by na tym terenie spowalniacze były oznakowane znakami ostrzegawczymi. Na takich obszarach obowiązuje co prawda ograniczenie prędkości do 20 km/h, ale często montuje się też tanie progi zwalniające, tzw. podrzutowe, które można pokonać bezpiecznie z prędkością poniżej 10 km/h. Taki nieoznakowany próg może nie tylko wpłynąć na przyspieszone zużycie elementów zawieszenia. Może być wręcz śmiertelnym zagrożeniem np. dla rowerzysty, czy motocyklisty.

Próg zwalniający umieszczony na końcu wsi, z daleka od gęstej zabudowy, przejść dla pieszych, skrzyżowań czy przystanków autobusowych. Prawdopodobnie piracka produkcja lokalnego sołtysa.

Uszkodziłeś auto na progu? Domagaj się odszkodowania!

Warto dodać, że w przypadku uszkodzenia samochodu podczas pokonywania progu z przepisową prędkością, można domagać się odszkodowania. Procedura jest podobna jak w przypadku np. rozerwania opony w po wpadnięciu w dziurę. Trzeba przygotować materiał fotograficzny – zrobić zdjęcia auta, progu i znaków drogowych przed nim i zgłosić szkodę u zarządcy drogi.

Szansa na zmianę przepisów.

Do ministra infrastruktury wpłynęła interpelacja posła Lassoty, który pyta o statystyki z których wynika, ile wypadków drogowych w Polsce zostało spowodowanych przez progi zwalniające. Sugeruje też wymianę progów na inne rozwiązania pozwalające na ograniczenie prędkości bez narażania zdrowia mieszkańców i stanu technicznego pojazdów. Czekamy na odpowiedź ministra.

Swoją drogą, gdyby polscy kierowcy stosowali się do przepisów, montaż progów byłby zupełnie niepotrzebny. A że zbyt wielu kierowców je lekceważy, to jest jak jest. 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać