Plakatowe superauta: nikt nie ma w domu tak imponujących żaluzji, jak Ferrari Testarossa ma po bokach
Historia 05.01.2020Jeśli spytacie kogoś o kultowe Ferrari sprzed lat, większość osób odpowie
Testarossa to jedna z najbardziej znanych nazw w motoryzacji. Od dziesięcioleci rozpalała umysły automaniaków… i nie mam tu bynajmniej na myśli roku 1984, kiedy to zaprezentowano bohatera dzisiejszego wpisu. Wcześniej bowiem nazwy tej Ferrari użyło w wyścigowych modelach 500 TR z 1956 i 250 TR z 1957 r., choć w obu tych przypadkach pisownia była jeszcze rozdzielna: Testa Rossa.
Ale klasyczne modele zostawmy w spokoju – skupmy się na historii modelu z lat 80… i kilku starszych aut.
Choć Ferrari już od dłuższego czasu oferowało nie tylko wyścigówki, ale i modele drogowe, to tę drugą gałąź działalności firmy rozwijano relatywnie powoli – przynajmniej w zakresie modeli z silnikami umieszczonymi centralnie.
Pierwszy taki model – Dino 206 GT – wprowadzono na rynek co prawda już w 1967 r., ale po pierwsze, oficjalnie nie było to Ferrari, a po drugie, za plecami pasażerów pracował tam zaledwie 2-litrowy silnik V6 (potem wymieniony na 2,4-litrowy w modelu 246 GT). W tym samym czasie Lamborghini już od roku budowało Miury napędzane potężnymi silnikami V12. W Ferrari, jeśli ktoś chciał mieć 12 cylindrów, to musiał polegać na zasadzie, której do dziś hołduje większość Amerykanów: konie idą przed wozem.
Zmieniło się to w 1973 r. – wtedy do produkcji wprowadzono model 365 GT/4 BB.
Auto powstało jako odpowiedź już nawet nie tyle na Miurę, co na jej następcę; konkurencja z Sant’Agata Bolognese zdążyła już bowiem zakończyć produkcję swego pierwszego super-samochodu i zastąpić go kosmicznym Countachem.
365 GT/4 BB – czyli Berlinetta Boxer – nie dość, że nie wyglądało aż tak dziko, to jeszcze miało nazwę… wprowadzającą w błąd. O ile bowiem 12-cylindrowy silnik F102A umieszczony wzdłużnie faktycznie był płaski jak typowy silnik typu bokser, to w praktyce wcale nim nie był.
Podobnie jak wyścigowe Ferrari, także i ten model dysponował nietypową jednostką V12 o kącie rozwidlenia cylindrów równym 180 stopni.
Różnica względem boksera polega na mocowaniu korbowodów, a co za tym idzie – ruchu tłoków podczas pracy silnika. W silnikach takich jak np. w Porsche czy Subaru, tłoki
Silnik F102A bazował w zasadzie na jednostce napędowej Tipo 251 z Ferrari 365 GTB/4 Daytona – podstawowe wymiary wewnętrzne były takie same, w tym pojemność skokowa wynosząca 4390 cm3. Największą różnicą był właśnie kąt rozwidlenia, który w Daytonie wynosił typowe dla silników V12 60 stopni.
Ferrari 365 GT/4 BB zostało zastąpione w 1976 r. przez model 512 BB z silnikiem F102B, rozwierconym do 4943 cm3. Moc wzrosła jednak nieznacznie – zamiast dotychczasowych 350, wynosiła 360 KM. W 1981 r. wprowadzono jeszcze model 512 BBi z wtryskiem paliwa Bosch K-Jetronic (wcześniej stosowano gaźniki). Ale że ten ostatni wariant powstał głównie z myślą o Stanach Zjednoczonych i tamtejszych restrykcyjnych normach zużycia paliwa i emisji spalin, to ostatnia Berlinetta Boxer była zarazem… najsłabsza, oferując
Zacznijmy od najważniejszego: skąd nazwa? W wolnym tłumaczeniu oznacza
Ferrari Testarossa wyglądało jak przybysz z kosmosu – i przy okazji godny konkurent Countacha. Odpowiadała za to nie tylko nietypowa sylwetka ze znacznie szerszym tyłem nadwozia (szerokość całkowita wynosiła 1976 mm), ale także – a raczej przede wszystkim – wszelkie kraty wentylacyjne. Wrażenie robił m.in. tylny pas, gdzie studio Pininfarina (w osobie Leonarda Fioravanti) pod szeroką czarną kratą ukryło oświetlenie. To ostatnie było zresztą całkiem ciekawe, ale nie w takim sensie w jakim moglibyście podejrzewać. O co więc chodzi?
Wielu producentów aut, szczególnie tych sportowych, w celu ograniczenia kosztów korzystało z elementów wziętych z tańszych aut popularnych. Dotyczyło to choćby Lamborghini Countacha, którego tylne lampy pochodziły z Alfy Romeo Alfetta, czy Lancii Stratos, która korzystała z tylnego oświetlenia Fiata 850.
Testarossa miała najzwyklejsze na świecie, prostokątne i same w sobie niezbyt ładne lampy, może nawet przypominające odrobinę… te z Poloneza
Z pewnością więc pochodziły z jakiegoś… BŁĄD! Te prostokąciaki firma Carello stworzyła specjalnie dla Testarossy i w związku z tym kosztują dziś miliony monet.
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do nadwozia, nie powiedzieliśmy bowiem jeszcze o najważniejszym: ogromnych bocznych wlotach powietrza, często zwanych potocznie
Za kabiną pasażerską czekał stary znajomy, ale po kuracji wzmacniającej.
Teraz silnik nosił oznaczenie Tipo 113. Podstawowe wymiary konstrukcyjne pozostały identyczne z tymi z modeli 512 BB i BBi, ale tym razem głowice dysponowały 4 zaworami na każdy cylinder. Za zasilanie w paliwo odpowiadał – tak jak w 512 BBi – wtrysk mechaniczny Bosch K-Jetronic, później zastąpiony przez elektronicznie sterowany KE-Jetronic. Moc sięgnęła 390 KM (385 w wersji na rynek amerykański), a maksymalny moment obrotowy: 490 Nm. Takie parametry pozwalały na sprint do 100 km/h w 5,3 s i osiągnięcie maksymalnie 290-295 km/h (zależnie od źródła informacji). Za smarowanie odpowiadał układ z suchą miską olejową.
Warto zauważyć, że Testarossa nie cieszyła się koroną topowego Ferrari długo – jeszcze w tym samym roku na szczycie gamy wylądowało pół-wyczynowe 400-konne 288 GTO, które jednak wydaje się cieszyć dziś odrobinę mniejszym uznaniem. Być może ze względu na brak silnika 12-cylindrowego i
288 GTO z pewnością nie było też tak komfortowe.
Na tym polu Testarossa nie zawodziła – w porównaniu z modelami Berlinetta Boxer auto wyraźnie urosło (co bynajmniej nie pociągnęło za sobą wzrostu masy własnej; wynosiła ok. 1,5 tony), a wnętrze można było uznać za całkiem przytulne.
To nie dziwiło – bądź co bądź, model ten nie miał być dzikusem do bicia rekordów na torach wyścigowych, a czymś co nadawałoby się do codziennej eksploatacji. O ile ktoś akceptował zużycie paliwa rzędu 13-24 l/100 km. Atmosferę w kabinie uprzyjemniała seryjna klimatyzacja – niezbędna przy tak dużej i mocno pochylonej przedniej szybie, znacznie przyspieszającej nagrzewanie się wnętrza.
Powiększono również przestrzeń bagażową, choć schowek w przedniej części nadwozia siłą rzeczy i tak nie był zbyt pojemny. Na szczęście kolejne walizki można było umieścić za fotelami kierowcy i pasażera. Przewidziano także pasy do mocowania bagażu, więc nawet w trakcie ostrzejszej jazdy nic nie obijało się o oparcia foteli.
Gorsze możliwości przewozowe oferował otwarty wariant Spider.
Nie należy tego jednak poczytywać jako wielki problem z jednego prostego powodu: Ferrari zbudowało tylko jedną Testarossę Spider. Srebrny egzemplarz był prezentem dla Giovanniego Agnellego z okazji 20. rocznicy jego kierowania koncernem Fiata (do którego Ferrari wtedy należało). Od strony mechanicznej auto nie różniło się od coupe, oprócz jednego szczegółu: Spidera wyposażono w układ automatycznego sprzęgła, umożliwiającego zmianę biegów bez wciskania lewego pedału. Używanie tego układu nie było jednak obligatoryjne – można go było wyłączyć.
Jedyny oryginalny egzemplarz Ferrari Testarossy Spider został sprzedany na aukcji Artcurial w 2016 r. za 1,21 mln euro (ówcześnie 5,4 mln zł). W latach 80. i 90. chętni na podróż pod gołym niebem musieli albo obejść się smakiem, albo zamówić konwersję w innej firmie (np. Straman czy Lorenz & Rankl). Samo Ferrari nie zamierzało wprowadzać tego wariantu do produkcji seryjnej, głównie ze względu na kwestie związane ze sztywnością nadwozia i z prowadzeniem.
W 1992 r. samochód zmodyfikowano, nadając mu zarazem nową nazwę: 512 TR.
Litery
Mimo osiągów gorszych niż w aucie z Sant’Agata Bolognese, klienci nadal chętnie kupowali Ferrari: przez 2 lata produkcji tej wersji powstało jakieś 2260-2280 egzemplarzy. Plus blisko… 7200 sztuk Testarossy sprzed liftingu. Dla porównania, wszystkich Diablo w historii modelu zbudowano mniej niż 3000.
No właśnie – co zmienił ten lifting od strony wizualnej?
Przede wszystkim przedni pas. Auto upodobniono odrobinę do mniejszego Ferrari 348, przez co przód nie był już tak surowy i kanciasty. Klosze tylnych kierunkowskazów zmieniły barwę z pomarańczowych na szare, a 16-calowe felgi wymieniono na 18-calowe, co – wraz z nowymi nastawami amortyzatorów,
pozwoliło jeszcze poprawić i tak bardzo dobre prowadzenie.Drobne zmiany przeszło też wnętrze. Wymieniono kierownicę i wskaźniki, a spod deski rozdzielczej usunięto wąską konsolę. W zamian pojawiły się tam dodatkowe wskaźniki i zegarek.
W 1993 r. powstała specjalna wersja 512 TR Speciale. 15 aut w takiej specyfikacji zbudowano z okazji 15-lecia japońskiego importera Ferrari, firmy Cornes & Co. Wszystkie egzemplarze tej wersji były pomalowane na kolor czerwonego wina, miały też trzyczęściowe obręcze Speedline i emblematy z Cavallino Rampante na przednich błotnikach. Od strony technicznej były identyczne ze zwykłymi 512 TR.
W 1994 r. pokazano ostatnią ewolucję Testarossy – model F 512 M.
Auto ponownie zmieniło się wizualnie, i to zdecydowanie bardziej niż byśmy sobie życzyli.
Po raz kolejny wzmocniono silnik, ale wzrost mocy był mniej imponujący niż poprzednio. Teraz 4,9-litrowe V12 osiągało maksymalnie 440-446 KM i okrągłe 500 Nm, co pozwoliło skrócić przyspieszenie do 100 km/h do 4,5-4,7 s.
Prędkość maksymalna też nieco wzrosła: zależnie od źródła informacji wynosiła 315-322 km/h. Tak jak w starszych autach, za przeniesienie napędu nadal była odpowiedzialna 5-biegowa, manualna skrzynia biegów.
F 512 M zbudowano jedynie w 500 egzemplarzach.
Auto nie było co prawda dużo droższe od poprzednika (w Niemczech w 1995 r. kosztowało 332 tys. marek, podczas gdy 512 TR w 1992 r. – 320 tys.), ale nie tylko stylistyka była problemem. Retusz nadwozia nie zdobył wielu zwolenników, poza tym i tak spod pudru przebijał wiek auta. Dość powiedzieć, że już od 1993 r. w salonach stało przecież 456 GT, wyglądające (wraz z F355) na modele nowsze o co najmniej 15-20 lat. A przecież pierwszą seryjną Testarossę pokazano zaledwie 9 lat przed 456…
W 1996 r. miejsce F 512 M w gamie Ferrari zajął model 550 Maranello – ponownie z tradycyjnym układem napędowym z silnikiem z przodu.
Żeby dziś stać się właścicielem Testarossy, trzeba przygotować się na spory wydatek.
Na portalu BringaTrailer.com najtańsze egzemplarze sprzedają się za ok. 285-300 tys. zł, choć bywają i takie 2 razy droższe
Zerknijmy jeszcze, jak sytuacja wygląda na Mobile.de. Najtańsze Testarossy wystawione są tu za 76-85 tys. euro (320-360 tys. zł). Nieco tańsze niż na BaT są tu modele 512 TR – najtańsze takie auto wystawiono za 97,5 tys. euro, czyli niespełna 415 tys. zł.
Zastanawiające są dla mnie ceny ostatnich F 512 M. Tak, to najrzadsza wersja, ale mimo wszystko spodziewałbym się, że takie auta nie będą szczególnie drogie ze względu na swą stylistykę. W końcu nie można dwukrotnie karać nabywcy – raz samym wyglądem auta, a drugi raz ceną. Sęk w tym, że takie samochody kosztują co najmniej… 209 tys. euro (890 tys. zł), a są i egzemplarze za niemal 370 tys. euro (!).
Można też załatwić sprawę taniej i kupić sobie 512 TR przebrane za F512 M – czyli auto może i brzydsze, ale za to ze słabszym silnikiem i o większej masie własnej. Taka wątpliwa przyjemność wymaga wysupłania prawie 680 tys. zł. A pamiętajcie, że i tak skupiliśmy się na tych tańszych propozycjach… Górna granica cen jest w przypadku tych Ferrari przesunięta bardzo daleko. Innymi słowy, obawiam się, że w przypadku Testarossy wielu z nas będą musiały wystarczyć resoraki i plakaty z czasów młodości.