Ciekawostki

Milioner narzeka, że był ignorowany w Ferrari z powodu stroju. Czy dres rzeczywiście utrudnia zakupy? Spytałem sprzedawców

Ciekawostki 23.02.2023 65 interakcji
Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk 23.02.2023

Milioner narzeka, że był ignorowany w Ferrari z powodu stroju. Czy dres rzeczywiście utrudnia zakupy? Spytałem sprzedawców

Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk23.02.2023
65 interakcji Dołącz do dyskusji

Były ochroniarz Michaela Jacksona zapragnął kupić dwa Ferrari. Założył dresy i twierdzi, że to dlatego nie został obsłużony. Ocenianie klienta po wyglądzie wciąż się zdarza.

120 milionów funtów. Na tyle według brytyjskich mediów wyceniany jest majątek 43-letniego Matta Fiddesa, byłego ochroniarza Michaela Jacksona, który zbił fortunę na sieci szkół sztuk walki. „Mógłbym kupić każdy samochód w tym salonie” – opowiada mężczyzna. Tym razem przyszedł jednak do dealerstwa Ferrari w Swindon tylko po dwa egzemplarze. Planował wziąć jeden wóz dla siebie i jeden dla żony, łącznie za 500 tysięcy funtów.

Biznesmen czekał 20 minut na obsługę

Wszedł do salonu wraz z żoną, ale nie wzbudził zainteresowania sprzedawców. Po 20 minutach jego żona zdecydowała, że pora podejść do sprzedawców. „Mój mąż chce kupić auto” – powiedziała. Wtedy para została obsłużona, ale Matt Fiddes już wiedział, że nie wyda swoich pieniędzy w tym salonie. Miał do niego sentyment, bo przed laty kupił tam Ferrari 360 Spider – ale tym razem z zakupów nic nie wyszło.

To podobno kwestia ubioru. Sprzedawcy wzięli się za ocenianie klienta po wyglądzie

Milioner domyśla się, że sprzedawcy zignorowali go dlatego, że miał na sobie dres, a nie garnitur. „Niezbyt często się stroję. Przez 99 proc. czasu chodzę w dresie, bo jestem człowiekiem z branży fitness. Domyślam się, że do salonu przychodzi wielu ludzi, którzy tylko zawracają głowę. Sprzedawcy mogli też mieć dużo pracy, ale byliśmy tam wtedy tylko my!” – tłumaczy przedsiębiorca. Czy ma rację i za słabą jakość obsługi odpowiada jego zbyt luźny strój? Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach tego typu ocenianie potencjalnego klienta po ubiorze kompletnie nie ma sensu. Dresy od dawna nie są już tylko ubiorem do treningu albo malowania płotu na działce. Zrobiły karierę na wybiegach, a najmodniejsi projektanci oferują zestawy droższe od niejednego garnituru szytego na miarę.

Zresztą w „niedresowej” modzie też zapanowała rewolucja. Takie firmy jak np. niezwykle modna w ostatnim czasie Balenciaga oferują ubrania, które są… celowo brzydkie. Internet obiegły jakiś czas temu zdjęcia butów zaprojektowanych w stylu, który przypomina lata 90, ale raczej nie w dobrym znaczeniu tego słowa. „To buty, które wyglądają jak te, które twój ojciec założyłby na spacer z psem – a kosztują 865 dolarów” – napisano na memie. Widziałem też skórzaną kurtkę kojarzącą się z przydużym ubiorem handlarzy ze Słomczyna albo z innych giełd sprzed lat. Idealnie pasuje do zapachu kiełbasy z grilla i targowania się o Audi 80 po wypadku. Kosztuje… tyle, ile tani, nowy samochód.

Sprzedawcy powinni wiedzieć, że nie ocenia się klienta po wyglądzie

 

Bentleyem jeździłem bez garnituru.

Historie o kliencie, który miał na sobie dres albo strój roboczy i reklamówkę w ręku, został wyproszony z salonu, a potem okazało się, że w torbie ma gotówkę na najdroższy samochód w gamie, krążą wśród sprzedawców od lat. Według legend tego typu sytuacja wydarzyła się chyba w każdym dealerstwie w mieście. Tyle że… to nie są legendy.

Sam ze swojej pracy w salonie pamiętam jednego z moich pierwszych klientów, znanego w branży muzycznej. Ja dogrywałem z nim już szczegóły transakcji, ale pierwszą jazdę próbną odbył jeszcze za czasów mojego poprzednika. Wspominał, że gdy wszedł do budynku w dresie i poprosił o przejażdżkę, tamten sprzedawca zmierzył go wzrokiem i zapytał z niedowierzaniem „pan chce jazdę?”, a potem powtórzył, że auto kosztuje około dwieście tysięcy złotych. Tym razem udało się jakimś cudem nie odstraszyć klienta, ale głównie dlatego, że miał dystans do siebie i naprawdę podobało mu się auto. No i już wiedziałem, dlaczego w salonie pojawił się wakat.

Ocenianie klienta po wyglądzie zwykle jest złudne

Pan Krzysztof Mazurek, który od 40 lat zajmuje się sprzedażą Fordów w Polsce i z którym robiłem wywiad w 2019 roku (przyznam, że to do dziś jeden z moich ulubionych materiałów, jakie stworzyłem na Autoblogu) wspomina: „W sprzedaży w Polsce był Explorer (w latach 90. – przyp. aut.). Pamiętam, że kiedyś do salonu chciał wejść klient w butach gumiakach. Ochroniarze go nie wpuścili, ale ja poszedłem za nim. Dogoniłem go na placu i przeprosiłem. Tego samego dnia kupił właśnie Explorera, a chwilę później jeszcze Escorta dla żony i kilka Transitów do firmy”.

Podobną historię ma mój znajomy, który sprzedażą aut nowych zajmuje się od 18 lat. „Salon Seat/Suzuki, późny sierpień 2006 r., wchodzi rodzina, która była trochę na bakier z higieną i prezencją. Koledzy z działu rozpierzchli się po zakamarkach salonu, a ja „na wdechu” pytam, jaki jest cel ich wizyty. W odpowiedzi usłyszałem „my by chcieli Swifta”, zaczynam więc jego prezentację, ale od razu ona zostaje ucięta przez zdanie: „Ale my by chcieli dwa”. Naturalnie potwierdzam, że mamy dwa czerwone Swifty do zabrania od ręki i w tym samym momencie z reklamówki wysypane zostało 90 000 zł na moje biurko. Rodzina rolników sprzedała plony i zrobiła prezenty urodzinowe córkom.

Ocenianie klienta po wyglądzie może mieć różne przyczyny

„Sytuacje, w których handlowcy oceniają klienta po wyglądzie, traktują z góry i nie chcą obsługiwać, mogą mieć różne powody. Czasami można niewłaściwie oszacować potencjał danego klienta i obsłużyć w sposób, który go zniechęci – a on np. jest deweloperem i wracał z budowy swoim T4 (bo oczywiście nie ma kariery bez VW T4)” – opisuje sprzedawca.

Dodaje jednak, że czasami handlowiec po prostu nie obsługuje pewnego typu klientów. „Ma to dwa uzasadnienia – wie, że mówią „innym językiem”, albo po prostu są niebezpieczni” – tłumaczy i wspomina swoją historię, kiedy na jazdę próbną szybkim autem marki premium umówiło się dwóch groźnie wyglądających panów. „To, co wyczyniali na drodze, wołało o pomstę do nieba, a teksty sugerujące powiązanie z przestępczym półświatkiem powodowały, że zacząłem się zastanawiać czy wolę zginąć na najbliższej latarni, czy jednak zakopany w lesie…” – wspomina mój znajomy. Oczywiście ta jazda nie skończyła się podpisaniem umowy.

Jest też trzeci powód. Ocenianie klienta po wyglądzie może być domeną marek „ultra premium”

„Czasami bywa tak, że to marki wybierają sobie klientów, a nie klienci markę. I nie ma co się na to obrażać, po prostu dana firma nie chce być wizerunkowo wiązana z daną osobą lub z grupą osób. Status marki pozwala na ich selekcję, więc z tego korzystają” – tłumaczy doświadczony handlowiec. Być może właśnie tak było w przypadku byłego ochroniarza „Króla Popu”. Albo po prostu sprzedawcy akurat jedli kanapki.

Czytaj również:

Jak się sprzedawało i naprawiało Fordy 40 lat temu w Polsce? Spytaliśmy kogoś, kto pracuje w Fordzie od 1979 r.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać