Felietony

Nie kijem go, to pałką. Nowe pomysły rządu to stare pomysły rządu

Felietony 16.07.2018 464 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 16.07.2018

Nie kijem go, to pałką. Nowe pomysły rządu to stare pomysły rządu

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski16.07.2018
464 interakcje Dołącz do dyskusji

Rząd ma nowe pomysły i jest coraz bliższy ich realizacji. Mają być nowe opłaty za badania techniczne, wraca też pomysł karania kierowców za niedotrzymanie terminu badania technicznego. Domyka się projekt wysokich kar za usunięcie filtra cząstek stałych z diesla. Czyli nic nowego.

O projekcie karania za wycięcie filtra sadzy napisał dziś Motofaktor.pl. Aby nie powielać niusów – posłowie Nowoczesnej złożyli w Sejmie projekt ustawy, który za wycięcie filtra sadzy nakładałby na zleceniodawcę i wykonawcę karę 5 tys. zł. I tu pojawia się jak zawsze pytanie: w jaki sposób diagnosta miałby to sprawdzać? Obecna sytuacja nie daje mu takiej możliwości. Jeśli układ wydechowy jest prawidłowo zamontowany i szczelny, jeśli obudowa filtra cząstek stałych (o ile jest widoczna z kanału) nie nosi śladów rozcinania, to pozostaje tylko pomiar zadymienia. Pomiar zadymienia jest jednak trudny do wykonania w nowoczesnym dieslu. Jest też dość ryzykowny, bo wymaga wprowadzenia silnika na najwyższe obroty na biegu jałowym i utrzymywania tego stanu przez kilka sekund. Nowoczesny samochód ma najczęściej ograniczenie obrotów na biegu jałowym, więc procedura jest niewykonalna.

Powstaje więc pytanie, czy są urządzenia pozwalające zmierzyć emisję cząstek stałych poza laboratorium. Oczywiście istnieją, ale stacje kontroli pojazdów ich nie posiadają. Choćby znana z konstrukcji elementów hamowni pojazdowych firma Maha oferuje aparaturę wykorzystującą laser. Może ona sprawdzić, w jakim stopniu promienie laserowe załamują się na emitowanych cząstkach sadzy i tym sposobem wykryć, czy pojazd nie wypuszcza jej zbyt wiele. Rzecz w tym, że działa ono tylko w warunkach symulowanej jazdy, a więc stacja kontroli pojazdów powinna mieć przynajmniej hamownię (lub diagnosta powinien jeździć każdym badanym pojazdem).

Teoretycznie można byłoby sprawdzić ingerencję w DPF dzięki diagnostyce EOBD. Ale dobry elektronik samochodowy usuwa DPF tak, żeby w programie nie pozostał żaden ślad, a „zapełnienie” utrzymuje się na stałym poziomie np. 20%. Co pozostaje? Endoskop włożony w wydech?

Tak, usuwanie DPF jest złe. A wiecie co jest jeszcze gorsze?

Windowanie cen tego urządzenia, które – jako żywotnie potrzebne – powinno być łatwe w wymianie i uniwersalne. Gdyby DPF kosztował 500-600 zł, a jego wymiana byłaby prosta jak wymiana tłumika, nikt by ich nie usuwał, bo i po co? Nikt nie usuwa układów wydechowych, gdy skorodują, tylko je wymienia. Naprawdę trudno mi jakoś uznać, że posiadanie diesla w wieku 8 lat jest w polskich realiach przejawem luksusu, zwłaszcza jeśli mowa o autach dostawczych. Fajnie, że polski rząd dopłaca do wymiany pieców w domach na bardziej ekologiczne, ale w przypadku filtrów sadzy w samochodach ma zamiar tylko karać. Niezniszczalna logika. Im więcej osób się ukarze, tym więcej pieniędzy wpłynie do państwowej kasy.

Powrócił też projekt karania kierowców za spóźnienie na badanie techniczne.

Jak podało Ministerstwo Infrastruktury, po raz kolejny do projektu zmian w ustawie o badaniach technicznych pojazdów wpisano karę za spóźnienie się na badanie. Tym razem w nieco mniej restrykcyjnej formie niż do tej pory. Okres spóźnienia bez kary ma wynosić 45 dni. Po przekroczeniu tego terminu opłata za badanie ma wzrosnąć o 60%. Czyli jeżeli przyjedziemy 46 dnia, to diagnosta skasuje o 60% więcej.

Czyli jest to kara bez winy, bo w okresie tych 46 dni samochód mógł zmienić właściciela i ten nowy właściciel nie jest nijak winny temu, że poprzedni nie dopełnił obowiązku przeprowadzenia badania. A rozwiązanie tego byłoby bardzo proste – wprowadzić karę za poruszanie się samochodem bez badania technicznego. Nie za posiadanie go. Nie mogę zrozumieć, co komu wadzi samochód bez badania technicznego, który nie jeździ. Wszystkie badania techniczne dotyczące sprzętów mechanicznych przeprowadza się wobec urządzeń, które są w eksploatacji. Wystarczyłoby zresztą wprowadzić (ponownie) instytucję czasowego wyrejestrowania pojazdu z zastrzeżeniem, że musi on być przechowywany poza drogą publiczną i sprawa by się rozwiązała.

Zamiast tego mamy niewyobrażalny wręcz spadek wartości prawa w odniesieniu do przepisów o ruchu drogowym, rejestracji pojazdów itp. W każdym tygodniu słyszymy o kolejnych utrudnieniach, nowych opłatach, nowelizacjach… Przy tej materii nieustająco się grzebie, babrze, zmienia kropki, przecinki, dodaje nowe artykuły w ustawach, tworząc prawne koszmarki praktycznie niemożliwe do przestrzegania. Trzeba być prawnikiem, żeby w ogóle za tym nadążyć. Ta sytuacja daje też świetne pole do popisu wszelkim cwaniakom, którzy na takich rzeczach korzystają, tak jak wprowadzenie RODO wiązało się z wysypem pomysłów na „przekręt na RODO”.

Tak naprawdę przydałby się jeden przepis: zakaz zmian ustaw związanych z ruchem drogowym, badaniami pojazdów, rejestracjami pojazdów itp. na okres 4 lat. Tak, żeby za czasów jednej kadencji Sejmu można było tylko raz coś popsuć w tej kwestii.

 

 

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać