Felietony

Nie da się jeździć samochodem po polskich drogach. No, nie da się

Felietony 18.12.2018 632 interakcje
Przemysław Pająk
Przemysław Pająk 18.12.2018

Nie da się jeździć samochodem po polskich drogach. No, nie da się

Przemysław Pająk
Przemysław Pająk18.12.2018
632 interakcje Dołącz do dyskusji

Nie wiem, co się stało na polskich drogach w ostatnich miesiącach, ale… nie da się po nich jeździć. No, nie da. Jest tyle samochodów, że dojazd gdziekolwiek w normalnie zaplanowanym czasie jest po prostu niemożliwy. Nie mówiąc o braku przyjemności z prowadzenia pojazdu.

Nie, nie chodzi li tylko o okres przedświąteczny, który zawsze skutkuje wzrostem zakorkowania miast o niebotyczny procent, bo Janusze z Grażynami ruszają po zakupy na świąteczne wyżerki. Chodzi o to, że od około roku z przerażeniem obserwuję niesamowity przyrost aut w ciągłym obiegu. Aktualnie stopień przejezdności popularnych tras, którymi często się poruszam, tj. Gierkówki, A2 z Warszawy do Łodzi, czy A4 pomiędzy Katowicami a Krakowem, jest dramatycznie słaby. By nie powiedzieć, że wręcz niemożliwy.

Można zapomnieć o rozwinięciu maksymalnej dopuszczalnej prędkości chociażby na krótkim odcinku trasy. Jazda – o ile w ogóle takowa jest – polega na dociągnięciu do 80 km/h, po czym następuje zwolnienie do 60. I tak w kółko.

Wszyscy wyprzedzają wszystkich jednocześnie.

Wszystko jest nie tak. Samochodów tyle, że nikt nie traktuje prawego pasa jako tego głównego do jazdy. Po prostu auta poruszają się po swoim pasie i nie daj Boże, by ktoś chciał go zmienić – wtedy wiadomo, gwałtowne zwolnienie do 60 km/h.

Oczywiście najczęściej pasy zmieniają TIR-y, które koniecznie muszą wyprzedzić kolegę, który jedzie o 1 km/h wolniej. Manewr wyprzedzania przez takiego TIR-a trwa zazwyczaj ok minutę – o ile TIR-owiec nie zechce myknąć dodatkowo kilka kolejnych aut – co oczywiście skutkuje sznurem samochodów osobowych jadących za nim z prędkością 60 km/h. Rozładowanie takiego sznura trwa potem kolejnych kilkanaście minut, bo oczywiście nikt z wolniejszych pojazdów nie zjedzie na prawy pas (pisałem – samochody osobowe dziś nie zmieniają pasa prawie w ogóle).

Ale to nie tylko to. Prawe pasy są zazwyczaj nieprzejezdne ze względu na stan kolein, co dla samochodów z szerokimi oponami – a takowe zdarzyło mi się posiadać – jest wielce niebezpieczne. Spora część aut na autostradach i drogach szybkiego ruchu nie może więc wręcz poruszać się innym, niż lewy pasem.

Teren budowy. Wstęp wzbroniony.

No i budują. Budują i remontują wszędzie. Niby fajnie, ale raz, że jest tego po prostu wszystkiego zbyt dużo na raz, nikt tego centralnie nie planuje; dwa, po zmroku nie widać już pracujących przy drogach. A że okres jesienno-zimowy to krótkie dni, drogowców nie widać w pracy od około 15.

Tak wiem, to nie Szwajcaria, gdzie buduje się 24 godziny na dobę, by jak najszybciej skończyć i zwrócić kierowcom komfort. Nawet przy tak newralgicznym miejscu jak obwodnica Częstochowy, gdzie w okolicach Mykanowa na Gierkówce od lat tworzą się kilometrowe korki, nikomu nie przyszło na myśl, żeby przyspieszyć z budową łączącego drogi kawałka. Po prostu stoimy w godzinnym korku, by wjechać i wyjechać z Częstochowy.

Doszło do tego, że w ostatnich miesiącach w ogóle porzuciłem samochód na rzecz pociągu. Jest drożej, mniej przyjemnie – no bo jednak lubi się pojeździć fajnym samochodem – bardziej tłoczno, ale przynajmniej dojeżdżam z Sosnowca do Warszawy w dwie godziny i dziesięć minut. Wyprawa do Warszawy samochodem zabiera dziś od 4 do 5 godzin. Przypomnę, że między Katowicami a Warszawą jest 280 km.

Zastanawiam się skąd taki kolosalnie duży wzrost ruchu na drogach.

Sprawdziłem. Z danych Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego wynika, że w ciągu pierwszych 11 miesięcy 2018 r. do Polski zostało sprowadzonych 864 678 używanych samochodów osobowych. To o 7 proc. więcej, niż przed rokiem, więc w zasadzie już tyle samo co w całym 2017 r., a został jeszcze jeden ważny miesiąc grudzień, w którym ze względu na zmiany prawne od 2019 r., na ulice wyjedzie dużo nowych pojazdów. W tym samym czasie Polacy kupili też 486 499 nowych osobówek, o 11 proc. więcej niż w 2017 r.

Niby wzrost zauważalny, ale chyba nie na tyle, by zatłoczyć totalnie kluczowe drogi w całym kraju. Nie wiem, boję się po prostu, że Polska – w końcu coraz bardziej zamożna, na dodatek mocno kochająca motoryzację – staje się coraz bardziej podobna do zachodnich społeczeństw, gdzie komfortowo i szybko podróżować samochodem się nie da.

Coś mi się zdaje, że zupełnie nowa ekonomia pojazdów z uwzględnieniem autonomicznych samochodów, czy usług carsharingu, a nawet publicznych samochodów w ciągłym obiegu, jest nie tyle technologiczną fanaberią, co po prostu niezbędną koniecznością, byśmy wszyscy na całym świecie nie utknęli w jednym wielkim korku.

I tylko szkoda będzie tej niesamowitej frajdy z prowadzenia pojazdu.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać