Sprawdziłem ceny motorynek Romet Pony. Są smutne i szalone jednocześnie
Przegląd rynku 05.12.2021Ceny motorynek Romet Pony przypominają obecnie ceny mieszkań za metr, i to tych luksusowych. Za M2 przychodzi zapłacić naprawdę wiele.
coś. Nie zwróciłem uwagi, że więcej przy niej grzebał niż nią jeździł, bo nie wydawało się to wtedy istotne. Za to teraz zwracam uwagę na to, że ceny motorynek są już dawno w kosmosie. Zupełnie, jakby były ku temu jakieś podstawy.
Motorynka Romet Pony – co to jest?
Może młodsi czytelnicy nie wiedzą. Romet Pony to jednoosobowy motorower produkowany w okresie PRL. Występowała w kilku wersjach, oznaczanych jako 50-M-1, 50-M-2, 50-M-3, a na koniec produkcji 301. Zmieniano w nich silniki Dezamet na inne silniki Dezamet, chyba nigdy na ten wzmocniony i niewielkie elementy w konstrukcji. W modelu 301 wydłużono ramę i kształt zbiornika. Wcześniej zmiany wprowadzały inne błotniki, mocowania i kształt kierownicy, czy osprzętu silnika, a także inne siodełka i elementy oświetlenia. W wersji M1 inaczej też zmieniano biegi, bo ruchem lewej manetki kierownicy, później wykorzystywano do tego lewą nogę. Było to zawsze małe, ascetyczne urządzenie do przemieszczania się, pozbawione prędkościomierza, drogomierza i stacyjki obsługiwanej kluczykiem. Normalnie rower z silnikiem. Nawet za sygnał dźwiękowy musiał wystarczyć rowerowy dzwonek. Taki motoryzacyjny rarytas z PRL.
Dlaczego jest taki mały? Nie pytajcie mnie, nie wiem. Że niby był dobry dla młodzieży. Niedożywiona musiała być ta młodzież w PRL, że osiągała tak mikroskopijne rozmiary. Wtedy rozmiar tego pojazdu trzeba było przyjąć na klatę, bo nie było wyboru. Teraz wybór jest, a ludzie gotowi są płacić za motorynki jakieś niewyobrażalne pieniądze. Czytam artykuł o motorynkach sprzed 3 lat, a w nim: jej ceny rosną i sięgają już nawet 3 tys. zł. Ta treść jeść jest już dawno nieaktualna, nie ma już żadnych motorynek 3 tys. zł. To znaczy znajdą się, ale po co się brać za takie tanie, jak dostępne są kilkukrotnie droższe sztuki.
Najdroższe motorynki – okolice 20 tys. zł
Najdroższa motorynka jaką znalazłem kosztowała ponad 20 tys. zł. Nie mogę wkleić tu linku do ogłoszenia, bo już go nie ma, a ja nie zapisałem zrzutu z ekranu. Nie zdążyłem, widocznie był to taki gorący towar. Może też tak być, że mi się to przyśniło i lepiej będzie dla nas wszystkich, gdy przyjmiemy, że tak było.
W zastępstwie mam i za . Sprzedawca tej drugiej trochę się nie może zdecydować, czy to wersja M2, czy M3, ale zapewnia, że jest wyszanowana. Wybaczamy, bo oba modele przez kilka lat były produkowane jednocześnie, a pan Marek pewnie za dużo tego obrabia, żeby za każdym razem treść ogłoszenia zmieniać. Ja stawiam, że to M3.

Znalazłem kilka motorynek z ceną powyżej 10 tys. zł. Załapały się nawet –, czyli w wersji z przedłużoną ramą, która wkroczyła w latach 90-te. Nie jest to więc jednostkowy wymysł, takie są proszę pana ceny, za zadbany egzemplarz. Choć, oprócz zadbania, to przy takiej cenie motorynka musi mieć coś jeszcze.

Motorynki za 10 tys. zł
Nie trzeba długo szukać, żeby odkryć, że motorynki są drogie. Proszę bardzo, za M2. Możemy nawet zapoznać się z opisem w formie video. Sprzęt z 1985 roku ozdobiony jest figlarnym kaskiem, jak od tej denerwującej, tańczącej czy tam śpiewającej, żaby. Jest po remoncie i ma nowe oponki. Nowy właściciel, ze swoją oponką, na pewno będzie wyglądał godnie, gdy będzie mknął w takim kasku.
Kimże ja jestem, przeglądacz OLX ubogi, by sądzić tych, którzy chcą wydać 10 tys. zł na urządzenie, na którym się nie da jeździć na poważnie, bo jest za małe i kiedyś nie oferowało nic więcej, poza tym, że było.

To M2 nie jest jedynym z taką kwotą. Rok młodsze, w kolorze tej żaby, co pisałem wyżej, jest . Tym razem za 9 500 zł. Taniej, pewnie dlatego, że bez video. Sprzedawca od razu prezentuje, co można sobie z taką motorynką zrobić – postawić na półce. Dość drogi sposób na zagospodarowanie kredensu, ale w sumie lepszy niż jakieś kryształy od cioci Krysi. Szanuję czas sprzedającego, bo o to prosi, chyba nie zadzwonię.
Te modele to M2, a podobno to M1 jest prawdziwą gratką. A tu proszę, wsród najdroższych M1 się nie pojawia. Te okazy swą cenę zawdzięczają temu, że są zarejestrowane i po remoncie. Taki sprzęt dla cywila, który nie chce się grzebać w smarze, chce mieć motorynkę i myśli, że jak wyda 10 tys. zł, to nie będzie musiał. Zejdźmy więc poziom niżej.
Motorynki między 5 a 10 tys. zł
Jest tego nieprzebrane morze, czyli dużo. I tyle należy dać za motorynkę, która się do czegoś nadaje. Albo jest już zarejestrowana, albo da się na niej jeździć bez wielkiego remontu. Wybierz jedno, a jak nie chcesz wybierać, bo chcesz obie te rzeczy, to na pewno .
Na przykład taki . Ładny, ale DO zarejestrowania. Albo taki za . Całkiem młody, bo z 90 roku, ale za taką cenę pojeździmy wyłącznie po podwórku, bo nie ma na niego papierów. I to jest częsta wada motorynek, były traktowane jak rower, a kto by się przejmował dokumentami na rower.
Motorynka do 5 tys. zł
Poniże tej kwoty nie ma sensu tworzyć żadnych progów. Pożegnajmy wyższe kwoty tą sztuką . M1 to ma być rarytas – pierwszy model, biegi zmieniane przy kierownicy, tylny błotnik z blachy. Tylko trochę z tych elementów w tym pojeździe brakuje, ale za to jest ekstrawagancko pomalowany. Stan odpalający, o dokumentach ani słowa, to wiadomo, że brak. Z tym trzeba się liczyć, ze skundleniem. Części z różnych wersji motorynki wędrowały między nimi dość swobodnie. Pełno jest też ogłoszeń, które w tytule mają wyraz motorynka, a z tym pojazdem nie mają nic wspólnego. Służy on tylko przyciągnięciu sentymentalnych klientów do różnych motocyklowych odpadków, dziwadeł i starych trupów.

Ceny do 5 tys. zł to świat motorynek bez papierów i bez przyzwoitego stanu technicznego. Dobra baza do renowacji, hehe. Tyle, że zapewne niedobra, bo jakby była dobra, to już byłaby zrobiona i wystawiona za 15 tys. W tej kategorii cenowej to w ogłoszeniach jest już takie mydło i powidło, że wszystko nazywa się tam motorynką. Za 4300 zł wystawiono i jest już rzekomo zarezerwowany. Można nawet trafić egzemplarz .
Da się tu znaleźć sprzęty, które rokują, ale nie są to maszyny gotowe do jazdy. A nawet, jeśli byłyby, czy okolice 5 tys. zł to dobra cena za potworka o rodowodzie z PRL? Najbardziej atrakcyjne cenowo wydają się być .
Naprawdę chcecie tym jeździć?
Sentyment to potężna broń marketingowa. Jak coś jeździło kilkadziesiąt lat temu to widocznie musi być dobre. To nic, że walory użytkowe są nędzne, podobnie jak jakość wyrobu. Teoretycznie można dać to dziecku do jazdy, ale gdzie ono ma niby na tym pojechać? Na 40-letnim sprzęcie codziennie do szkoły? Myślę, że na jednej podróży wzdłuż płotu się kończy, tym bardziej, że możliwość rejestracji
Zdjęcie główne: Wiktor Paul