Felietony

Motoblender 9, czyli subiektywny przegląd niusów motoryzacyjnych

Felietony 05.05.2018 211 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 05.05.2018

Motoblender 9, czyli subiektywny przegląd niusów motoryzacyjnych

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski05.05.2018
211 interakcji Dołącz do dyskusji

„Czy ten autor nie słyszał o obiektywizmie?” Słyszałem i dzięki temu wiem czego mam się wystrzegać, zapraszam więc na Motoblender, edycję dziewiątą – subiektywny przegląd niusów motoryzacyjnych z komentarzem.

Oto sala na Akademii Sztuk Pięknych. Studenci w ciszy rysują rysunek pastelami. Co jakiś czas wykładowca podchodzi i mówi: o tu, tu trzeba poprawić. Tak, teraz prawie dobrze, tylko jeszcze tu ulepszyć… i więcej cienia dać, no i ten kolor żywszy, tak, tak… jak już rysunek pastelami jest gotowy, wykładowca bierze wszystkie, drze je na kawałki i mówi „w sumie chodziło mi o obraz farbą olejną”. Studenci są wstrząśnięci.

Głupie? To obczajcie, że rząd brytyjski ma zamiar wprowadzić zakaz rejestracji samochodów spalinowych od 2040 r. Przecież to jest dokładnie ta sama sytuacja. Rząd mówi: silniki muszą spełniać Euro 1. Producenci spełniają. Rząd mówi: DPF albo śmierć! Producenci spełniają. I tak silniki spalinowe są ulepszane, z roku na rok coraz czystsze i bardziej dopracowane. Na ich ulepszenia poszły miliardy euro. Czym to się kończy? Zakazaniem ich. 120 lat dopracowywania kończy się zabronieniem. To jest tak absurdalnie absurdalny absurd, że pozostaje tylko liczyć na powrót zdrowego rozsądku w okresie najbliższych 22 lat.

Ogólnie w ostatnich latach znacznie więcej rzeczy zostaje zabronionych niż wynalezionych.

A co jeszcze lepsze – lub bardziej niepokojące – te zabronione rzeczy są skutecznie wsączane do powszechnej świadomości i rosną kolejne pokolenia przekonane o tym, że jakieś pola ludzkiej aktywności powinny być zakazane. Choć gdyby ich zapytać dlaczego, to by nie wiedzieli. Dlaczego nie można pić alkoholu w miejscu publicznym, skoro można go w miejscu publicznym kupić? Czy pijąc piwo przed sklepem emituję szkodliwe piwo-opary? Dlaczego można palić papierosy z tytoniu, ale nie można z konopi indyjskich? Itp. itd. ale to akurat nie jest temat na dział motoryzacji i złomu.

W każdym Motoblenderze powinno być coś o Ernście Blofeldzie, tzn. przepraszam, Elonie Musku.

Tym razem Elon zapowiedział, że elektryczny ciągnik siodłowy Tesli będzie miał zasięg 966 km, a nie jak wcześniej mówiono, 800 km. Ile, Elonku? Czy tobie się przypadkiem ciągnik siodłowy nie pomylił z rodzinnym kombi? Tak się składa, że ostatnio obejrzałem sobie Scanię R450, która stała na parkingu przed stacją kontroli pojazdów. Ile miała zasięgu? Prawie 3600 km na jednym tankowaniu. Zbiorniki mieściły 1400 l, a zużycie paliwa z naczepą sięgało 29-30 l/100 km. Niecałe 1000 km w ciągniku siodłowym to wartość, która przeciętnego truckera może przyprawić jedynie o uśmiech politowania. Możecie wrócić do dalszego projektowania, wpadnijcie jak się wam coś uda, bo polecieć w kosmos jest łatwiej niż przekonać do siebie zarządców flot ciężarowych o wysokim tonażu.

Tesla Semi
Nie macie wrażenia, że to jest bardzo mały pojazd? To nie jest ciągnik siodłowy typu TIR, to jest półciężarówka z siodłem.

Obiecałem zrecenzować nowy program Edda Chiny pt. Garage Revival. Założenie jest takie, że Edd odwiedza ludzi, których projekt utknął w miejscu i pomaga im go dokończyć. Nie no, brzmi świetnie. Wyszło nudno i sztucznie. Golf, którego Edd wziął „na warsztat” jest w idealnym stanie i wymaga tylko poskładania. Ja bym go poskładał przy moich umiejętnościach mechanicznych, które oceniam na mocną dwójkę w skali od 0 do 10. Edd China wymienia na przykład tylne bębny hamulcowe na tarcze. Świetne ulepszenie, też je kiedyś zrobiłem. Samochód zaczął potem intensywnie hamować samym tyłem i próbował się obrócić jak wcisnąłem hamulce. Skończyło się na tym, że całość poprawiał znajomy mechanik i nie był to bynajmniej Edd China. Jednak mój główny zarzut do tego programu jest taki, że ten projekt nijak nie wygląda, jakby utknął w miejscu. Wygląda, jakby Edd China przyjechał na najprzyjemniejszy moment składania wszystkiego do kupy.

Polecam Wam rzucić okiem na portal carnewschina.com, a w szczególności na nadzwyczaj rozbudowaną relację z Beijing Auto Show.

Tę stronę prowadzą ludzie naprawdę znający się na chińskiej motoryzacji. W szczególności urzekł mnie wpis z gadżetami. Można było sobie kupić czapkę z napisem Geely albo Haval. Już wiem co chcę na urodziny, moja czapka z napisem DAEWOO dawno się podarła. Warto też jednak przejrzeć tzw. highlights, czyli najciekawsze zdjęcia i opisy z tegorocznego salonu w Pekinie. Dlaczego? To proste, to co jest trendy w Chinach, będzie trendy na całym świecie. To, co sprzedaje się tam, trafi do nas, bo my jesteśmy nieistotni i trzeba robić tak, żeby podobało się Chińczykom. Oraz patrzeć na to, co robią Chińczycy. Są trochę do przodu w stosunku do Europy – nie mają diesli i bardzo mocno stawiają na samochody elektryczne. Jeśli ktoś sądził, że rynek chiński już nasycił się markami i nie ma tam miejsca na dalszych graczy, to jest w błędzie. Znowu nie znam trzech czwartych producentów aut zaprezentowanych w Pekinie. Jestem w stanie wymienić z pamięci może 7-8 chińskich marek, a jest ich tam ponoć ok. 150 i każda próbuje wygryźć dla siebie kawałek rynku. Straszne musi być życie kogoś, kto chce kupić nowy samochód w Chinach. Nie jest nawet w stanie spamiętać, co kto oferuje.

Zainteresował mnie nius: GM wyprodukuje Yenko-Camaro na wzór modelu z roku 1968.

Yenko Camaro

Yenko-Camaro to kultowa dla miłośników muscle-cars edycja z końca lat 60, napędzana ponad 7-litrowym silnikiem V8. Wydawałoby się, że nie ma żadnego sposobu, żeby taki samochód wrócił do oferty. A tu proszę, Yenko-Camaro ma być oficjalnie wytwarzane ponownie i ma wyglądać dokładnie tak samo jak w roku 1968. Wielu entuzjastów starej motoryzacji stale zabiega o to, żeby stare modele zostały przywrócone do produkcji dla fanów takich pojazdów, nawet jeśli miałyby być bardzo drogie. Producenci odpowiadają: nie, absolutnie nie ma już takiej możliwości, nie możemy produkować samochodów o tak niskim poziomie bezpieczeństwa i oczyszczania spalin. Odpada. Ale możemy wyprodukować Yenko-Camaro, bo dlaczego nie. Logiczne? Bo ja nic z tego nie rozumiem. Można, ale nie można. Gdyby np. Toyota przywróciła do produkcji Land Cruisera serii J40, ten wóz żarłby na rynku jak wściekły.

Przedstawiciele Brembo uważają, że dni hamulców konwencjonalnych są policzone.

Zapowiedziano przechodzenie w stronę systemów w pełni zelektryfikowanych typu brake-by-wire. Fizyczne połączenie między pedałem hamulca a systemem hydraulicznym ściskającym klocki to przeżytek, wszystko będzie realizował komputer. W sumie nie ma się czemu dziwić, skoro już dziś realizowane są układy kierownicze typu steer-by-wire (np. w Infiniti). Zatem i zelektronifikowane hamulce są tylko kwestią czasu.

Brembo

Jak ujął to przedstawiciel Brembo, będzie to takie przejście jak z bębnów na tarcze. Dobre porównanie. Tylko ma jeden błąd: tarcze działają też bez prądu. A tu dojdzie nam kolejna rzecz, która bez prądu przestanie działać i będzie mieć dodatkowe oprogramowanie, wymagające pewnie aktualizacji co jakiś czas. „Czy chcesz zainstalować nowe aktualizacje dla układu hamulcowego? Bez nich twoja skuteczność hamowania może spaść!”. Albo „zakończyliśmy wsparcie programowe dla twojego układu hamulcowego. Musisz przejść na nowy system albo zmienić samochód na nowszy”. Innymi słowy, kolejna rzecz, która nas od czegoś uzależni. Zacząłem ostatnio na poważnie rozważać, czy elektronika użytkowa w ogóle kwalifikuje się jako postęp. Ale to temat na oddzielny felieton.

I na koniec jeszcze nius z portalu 40ton.net, który również bardzo cenię:

Pisałem już kiedyś o ogranicznikach prędkości w nowych samochodach. Rzecz zaczyna nabierać realnych kształtów. Samochody dostawcze mają być ograniczone do 130 km/h bez możliwości odłączenia. W samochodach osobowych będzie można wyłączyć ogranicznik za pomocą przycisku. Po pierwsze: ograniczniki prędkości w samochodach osobowych już są. Każdy tempomat oferuje tę funkcję. Nie wiem ile osób jej używa, ale jest niebywale frustrująca. Właściwie z czymś takim nie da się jechać, bo sytuacja drogowa zmienia się na tyle szybko, że czasem po prostu trzeba przyspieszyć, np. żeby włączyć się do ruchu na sąsiednim pasie. Jeśli chcę wyprzedzić kogoś kto jedzie przede mną z prędkością 52 km/h, a mam ogranicznik na 60 km/h, to muszę czekać w nieskończoność aż sąsiedni pas będzie zupełnie pusty, aby nikomu nie zajechać drogi.

Ograniczniki dla aut dostawczych będą działać tam, gdzie zdarza się najmniej wypadków, czyli na autostradach. Ale jeśli ktoś sądzi, że proponowane rozwiązania wystarczą europejskiemu superrządowi, to proponuję przewinąć na początek tekstu. To, co ma się pojawić, to takie „Euro 1” dla ograniczników. Za nim pójdą następne kroki, tzn. rezygnacja z możliwości wyłączenia także w autach osobowych, a w końcu nieunikniony jest system, który będzie aktywował ogranicznik na bazie odczytywania znaków. Nie będziesz mieć wpływu na prędkość, z którą jedziesz – a to skłoni cię, żeby porzucić samochód i przerzucić się na te autonomiczne kapsuły, które obiecuje Bob Lutz. Ale ponieważ autonomicznych kapsuł nie będzie, to po prostu porzucisz samochód i to tyle. A wtedy okaże się, że jest problem, bo państwo zarabia na mandatach zbyt dużo, żeby lekką ręką porzucić tę kwotę (ok. 600-700 mln zł rocznie). I trzeba będzie tę forsę wydusić w jakiś inny sposób, czyli znaleźć rozwiązanie dla problemu, który samemu się stworzyło.

I to wszystko w dzisiejszym motoblenderze.

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać