Felietony

Motoblender 8/2020: ban na samochody spalinowe od wczoraj

Felietony 15.02.2020 495 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 15.02.2020

Motoblender 8/2020: ban na samochody spalinowe od wczoraj

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski15.02.2020
495 interakcji Dołącz do dyskusji

Te Motoblendery tak szybko idą, że człowiek nie nadąży za zmianą numeracji. Prawie tak szybko, jak zmieniają się plany Borisa Johnsona. 

Na początku był plan, żeby w Wielkiej Brytanii zakazać sprzedaży pojazdów spalinowych za 20 lat od dziś, czyli w 2040 r. Jednak termin 2035 r. został dość szybko zmieniony jako zbyt odległy i pozwalający zbyt długo zatruwać środowisko nowym, ekologicznym samochodom, więc Boris Johnson zmienił datę na rok 2032. Teraz, gdy producenci już wiedzą, że zostało tylko 10 lat na sprzedaż aut spalinowych w Wielkiej Brytanii, będą musieli te osiem lat wykorzystać jak najefektywniej. Tak naprawdę te nadchodzące 5 lat oznacza już zupełny koniec inwestycji w rozwój jednostek spalania wewnętrznego – nie opłaca się ich ulepszać na zaledwie trzy lata. Niektórzy narzekają, że dwuletni okres przejściowy jest za krótki, ale Boris Johnson jest pewien, że ten rok, który został do wprowadzenia zakazu, to okres całkowicie wystarczający, aby producenci mogli się przygotować. Jak mówi premier, „sześć miesięcy to aż nadto, by wdrożyć do sprzedaży samochody napędzane nową energią. Nową energią, która w ciągu trzech miesięcy zmieni się w przyszłości w rzeczywistość”.

Angielscy klienci są jednak zdezorientowani. „Za miesiąc miałem odbierać Qashqaia”, mówi pan Sarik z Luton – „a tu już za dwa tygodnie nie będę mógł go zarejestrować, bo wchodzi zakaz na auta spalinowe”. Wtóruje mu pani Basia ze Slough – „tydzień? Co ja mam zrobić w tydzień?”. Jutrzejszy ban na samochody spalinowe, który właśnie wszedł w życie, nie obejmie tylko pojazdów użytkowych powyżej 3,5 tony.

Nissan Leaf uśpi ci dziecko

A ty unikniesz poczucia winy. Ponoć aż 60% rodziców przyznaje się do stosowania przejażdżek samochodem w celu uśpienia dziecka. Pozostałe 40% nie ma samochodu, czy co? Tak przy okazji, ja mam dzieci, ale nigdy nie usypiałem ich jeżdżąc samochodem – byłoby mi szkoda na to paliwa, poza tym przyzwyczajałbym dziecko, że usypia się w samochodzie a nie w swoim łóżku. Trzeba po prostu być cierpliwym i wyznaczać rytm dnia od najmłodszych tygodni życia, a nie wyręczać się jazdą samochodem – ale aż 70% z tych 60% rodziców deklaruje, że ma poczucie winy z tego powodu. To może… przestańcie? A nie!

Jest lepsze rozwiązanie. Kupcie Nissana Leaf. Wyposażono go w nową, bezemisyjną kołysankę, która emituje dźwięki imitujące silnik spalinowy, ale nie powoduje to żadnej emisji CO2. Bezemisyjna kołysanka opracowana w kooperacji z Trenerem Snu™ sprawi, że wasze dziecko zaśnie, a wy pozbędziecie się Poczucia Winy™ związanego z emisją Dwutlenku Węgla™. Aż trudno uwierzyć, że cały ten tekst jest na poważnie i że faktycznie ktoś próbuje skłonić rodziców, żeby kupili Nissana Leaf z poczucia winy wynikającego z emisji CO2 w trakcie przejażdżek celem uśpienia dziecka. Ktoś w dziale marketingu chyba się strasznie nudzi. Oczywiście sam Leaf to fajny wóz, lubię takie nudne hatchbacki (też bym w nim zasnął, nawet za kierownicą), ale ile trzeba było się nakombinować, żeby wymyślić taki „stunt”, to ja nawet nie.

samochód elektryczny w bloku
Leaf i liście.

Skoro już mowa o Nissanie, to warto wspomnieć, że wartość rynkowa tej firmy ostatnio gwałtownie spadła z powodu spadku cen akcji. Do tego stopnia, że Nissan jest teraz wart mniej niż Subaru. Oczywiście ustalanie wartości firmy na podstawie kursu jej akcji jest jak twierdzenie, że ktoś kto stoi na drugim piętrze jest wyższy niż ten, kto stoi na parterze. Ważne jest raczej, ile aut sprzedaje dany koncern i ile na nich zarabia. Nissan obciął ostatnio swoje przewidywania co do wysokości zysków w roku 2020 do nędznych 774 mln dolarów (wcześniej przewidywano 1,3 mld dolarów) i stąd spadek wartości akcji. Inwestorzy woleli przenieść swoje pieniądze z akcji Nissana w akcje innych firm, które przyniosą im wyższą dywidendę.

I tu jest problem, który nazwałbym problemem Detroit. Jeśli idzie ci źle, inwestorzy uciekają, wtedy idzie ci gorzej bo nie masz hajsu, wtedy uciekają kolejni, wtedy idzie ci jeszcze gorzej – i tak w kółko, aż do upadku. A jeśli idzie ci lepiej, to zaczyna iść ci jeszcze lepiej, i tak w kółko aż w stronę Tesli, której akcje wystrzeliły w górę w sposób absurdalny. Coś z tym systemem jest nie tak, widzę w nim jakiś zasadniczy błąd, tylko jeszcze nie wiem jak mu przeciwdziałać.

Lexus tymczasem wchodzi w temat kamer zamiast lusterek

To już nie przyszłość, to teraźniejszość. Po nieistniejącym Volkswagenie XL1 i bardzo drogim Audi e-tron kolejnym samochodem, który dostaje elektroniczne lusterka zewnętrzne w postaci zespołu kamery z ekranem jest Lexus ES. Oczywiście celem jest zmniejszenie powierzchni czołowej samochodu, a co za tym idzie – zużycia paliwa. Układ został niebywale rozbudowany – bynajmniej nie kończy się po prostu na obrazie z ekranu. Jeśli włączy się kierunkowskaz lub wsteczny bieg, obraz poszerza się, żeby wyeliminować martwe pole. Można tę włączyć tę funkcję ręcznie, jeśli potrzebujemy. Wbudowano ogrzewanie i odparowywanie obiektywu kamery. W nocy automatycznie uruchamia się czujnik luminescencyjny, redukujący odblaski z reflektorów. Ekran wyświetla też linie referencyjne oznaczające odległość od innych pojazdów lub przeszkód.

motoblender

To wszystko brzmi wspaniale, wygląda zachwycająco, a działa pewnie fantastycznie, albo i jeszcze lepiej. Jest to typowy przykład urządzenia, które kiedy działa, to działa lepiej niż dotychczas stosowane rozwiązania. A kiedy przestanie działać z powodu jakiejś głupiej awarii (która zawsze może się zdarzyć), to wtedy jesteśmy ugotowani. Gdybym jeździł takim Lexusem, cały czas bałbym się, że to po prostu się wyłączy i już. I wtedy nie miałbym pojęcia, co zrobić. Pewnie przykleiłbym lustro (wkład) od innego wozu typu Opel Astra na klej do szyb do zewnętrznego stelaża kamery i tak bym jeździł.

Trąb, a zrobi się czerwone

W Mumbaju, znanym wcześniej jako Bombaj, występuje koszmarne zanieczyszczenie hałasem. Tak się to fachowo nazywa, „noise pollution”, a w rzeczywistości chodzi o to, że wszyscy trąbią jak oszalali. Tak się podobno jeździ w Indiach – klaksonem sygnalizujesz swoje manewry. Zmieniasz pas – trąbisz, hamujesz – trąbisz, ruszasz – trąbisz itp. Oni tak mają, ale władze miasta Mumbaj nie są z tego zbyt zadowolone i chcą postawić temu kres. Na razie w sposób łagodny, tzn. przez montaż czujników natężenia dźwięku, które będą reagować na klaksony i zmieniać światło na czerwone lub wydłużać fazę czerwoną dla trąbiących. Wprowadzono już program pilotażowy: jeśli kierowcy stoją na czerwonym i trąbią, podbijając natężenie dźwięku do 85 dB, to czekają dodatkowe półtorej minuty.

Pomysł jest oczywiście bardzo dobry. Trąbienie na czerwone światło nie świadczy najlepiej o kierowcy. Problem w tym, że w tej części świata występuje taki zwyczaj. Nie byłem nigdy w Indiach, ale znam kogoś kto był i opowiadał, że ryk klaksonów towarzyszył mu 24 na 7. Nie spotkałem się też w żadnym innym miejscu na świecie z trąbieniem na czerwone światło, ale pewnie co kraj to obyczaj. Ciekawe, co jest polskim obyczajem? Po obejrzeniu wszystkich odcinków kompilacji „Polskie Drogi” uznaję, że jest to omijanie pojazdu, który zatrzymał się, żeby przepuścić pieszych. Takie rzeczy widziałem tylko w Polsce.

Ale właściwie to chodziło mi o to, że oni w Mumbaju mają sekundniki przy światłach, a w Warszawie się nie da.

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać