Felietony

Motoblender 6/2019: po co oznaczać auta elektryczne specjalnymi tablicami?

Felietony 16.02.2019 394 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 16.02.2019

Motoblender 6/2019: po co oznaczać auta elektryczne specjalnymi tablicami?

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski16.02.2019
394 interakcje Dołącz do dyskusji

Motoblender w tym roku pojawia się już po raz szósty. Gdybyście nie wiedzieli jeszcze co to jest (choć trudno mi w to uwierzyć), to taki przegląd niusów, w którym dobieram je według sobie tylko znanego kryterium, a potem dodaję do nich subiektywną opinię.

Nie ma co czekać. Motoblender sam się nie przeczyta.

Zielone tablice rejestracyjne dla aut elektrycznych

To już pewne. Będą zielone tablice rejestracyjne dla samochodów elektrycznych i wodorowych. No dobra, tylko dla elektrycznych, bo wodorowych w Polsce nie ma i prędko się nie pojawią. Czyli te kilkaset pojazdów elektrycznych jeżdżących po Polsce otrzyma specjalne, zielone tablice dające im konkretne przywileje, np. w postaci możliwości bezpłatnego wjazdu do stref czystego transportu. Ciekawe czy wymiana będzie obowiązkowa, bo jeśli tak, to ci, którzy kupili samochód elektryczny przed reformą tablic, trochę na tym stracą. Bardziej jednak zastanawia mnie co innego. Jaki jest cel oznaczania specjalnym kolorem (zmniejszającym czytelność tablicy) samochodów elektrycznych? Jakie korzyści odniesiemy dzięki temu? Jeśli ktoś np. sądzi, że za sprawą nowych tablic będzie od razu widać, czy samochód ma prawo wjeżdżać do strefy czystego transportu, to odpowiem od razu: do strefy czystego transportu mają prawo wjeżdżać jej mieszkańcy, nawet jeśli wszyscy jeżdżą Baleronami 200D, a także każdy, kto uiści opłatę środowiskową. Może chodzi o jazdę po buspasie? Ale po buspasie mogą też jeździć taksówki, zupełnie nie elektryczne. Trudno mi znaleźć jeden, silny powód, w którym możliwość natychmiastowego odróżnienia auta elektrycznego od spalinowego (z zewnątrz, z daleka) miałaby znaczenie.

Taksówkarze planują kolejny mega-protest przeciwko Uberowi

Będą oczywiście zakorkowywać Warszawę, bo jak wiadomo w Polsce żyje się we wszystkich miastach, ale w ramach protestów należy demolować wyłącznie stolicę. Zupełnie nie zmienia to faktu, że rozumiem taksówkarzy protestujących przeciwko Uberowi – jest to nieuczciwa konkurencja, ponieważ auta Ubera są taksówkami (wożenie ludzi za pieniądze = taksówka), które są wyłączone z regulacji dotyczących taksówek. Zastanawiam się, jak technicznie należałoby rozprawić się z Uberem. Moim zdaniem są dwie metody. Albo Ubery stają się taksówkami, mają koguta na dachu i identyfikator z nazwiskiem kierowcy oraz kasę fiskalną (a wtedy przestają być konkurencyjne cenowo, ale przynajmniej konkurują uczciwie) albo należy w jakiś, niestety nieznany mi sposób, sprawić by aplikacja Uber po prostu przestała działać w naszym kraju.

Domyślam się, dlaczego Uber traci tak dużo pieniędzy w każdym roku. Po prostu opłaca tabuny komentatorów, żeby pluli na wszystkich, którzy opowiadają się po stronie legalnych taksówek i nazywali ich złotówiarzami, cierpami, „pewnie twój wujek jeździ na taxi” itp. Nie znam osobiście nikogo kto jeździ na taksówce, poznałem raz człowieka który jeździ Teslą na taryfie i to cały mój kontakt z taksówkarzami. Nie rozumiem jednak nadal, jak można opowiadać się po stronie wielkiej zagranicznej firmy, która lekceważy polskie przepisy, a ludzi słusznie protestujących w obronie swoich miejsc pracy mieszać z błotem.

Pomyśl, że po wielu latach studiów zostajesz stomatologiem i pracujesz w klinice, a przed tą kliniką ustawia się biały van z napisem UBER TEETHS, gdzie można wyleczyć zęba za połowę ceny, wprawdzie narzędzia nie są sterylizowane, a typ od leczenia nie jest dentystą tylko obejrzał parę tutoriali na Youtubie, ale jest taniej. I jeszcze ludzie tego bronią, że to jest lepsze, bo tańsze i takie nowoczesne. Nie do uwierzenia.

Ford zapowiada, że wyniesie się z Wielkiej Brytanii po Brexicie

Ostatnio Andrzej Rysuje narysował obrazek, w którym Brexitowcy znaleźli się w siódmym kręgu piekła Dantego jako najgorszy rodzaj człowieka. Obrazek zamieściła oczywiście Wyborcza. Ta sama Wyborcza, która popierała hasło „moje ciało, mój wybór”. W przypadku Brexitu jest dokładnie tak samo: ich kraj, ich wybór. Chcą, to mają. Nie wiem czy będzie im lepiej po Brexicie, ale dlaczego mielibyśmy im przeszkadzać? Może wyjście Wielkiej Brytanii z Unii nie jest świadectwem tego, że Brytyjczycy to kretyni, tylko że Unia jest zła? Warto przeczytać sobie felieton red. Kralki z Bezprawnika na temat tego, co szykuje nam Unia w kwestii internetu. Przypomnę też, że to dzięki Unii w Europie nie za bardzo opłaca się sprzedawać samochody, do tego stopnia że kolejni producenci się stąd wynoszą, a ci którzy są, muszą okrawać gamę. Ford, który przechodzi właśnie ogromną restrukturyzację w Europie w pogoni za zyskiem, nagle zyskał świetne uzasadnienie dla swoich niepopularnych decyzji w postaci zamykania fabryk i likwidacji miejsc pracy. No przecież BREKSIT!

Fiat-Chrysler płaci karę w Stanach. 77 milionów dolców

To jedyny producent, który zapłacił karę za niespełnienie wymogów zużycia paliwa i emisji CO2 na rok 2016. Po prostu produkuje zbyt wielkie i paliwożerne wozy oraz ma gdzieś elektryfikację i hybrydyzację. A więc musi płacić. To tak jak z torebkami foliowymi: dalej można ich używać i zaśmiecać planetę, tylko teraz trzeba za to płacić, a wcześniej było za darmo. Inni jakoś dali radę. W Europie też producenci płacą kary. Jeśli duże samochody są takie złe – co z punktu widzenia prawodawców i troski o Ziemię można zrozumieć – to czemu nie nałożyć ustawowego ograniczenia do 1,5 l pojemności i 150 KM mocy? Unia Europejska uwielbia takie zagrywki, prędzej czy później nas to czeka.

Jest kontynuacja do wiadomości z Land Roverem z zeszłego tygodnia

Przypomnijmy: Jaguar Land Rover dostaje srogie cięgi w Chinach, przez to strasznie traci pieniądze i ogólnie jego pozycja jest nie do pozazdroszczenia. Wcześniej mówiono, że to z powodu zmian preferencji chińskich nabywców i z powodu dużej liczby podróbek. Może i tak, ale wyszło na jaw, że produkowane lokalnie w Chinach Land Rovery i Jaguary są po prostu skandalicznie złej jakości i psują się na potęgę. I tu można tylko pogratulować chińskiemu oddziałowi Land Rovera i zarządcom tamtejszej fabryki. Udało im się wreszcie osiągnąć ten sam poziom jakościowy, który miały oryginalne, angielskie Land- i Range Rovery. Brawo!

Islandia

A skoro już o niezawodności mowa, jest też amerykański ranking JD Power

Ranking ten odnosi się tylko do samochodów trzyletnich, a ankieterzy JD Power zbierają dane od ponad 30 tys. użytkowników aut najróżniejszych marek. Po 3 latach od zakupu raportują oni, co im się zepsuło i czy mieli jakieś problemy. Właściwie wszyscy mają, bo żaden producent nie zszedł poniżej wyniku 100 problemów na 100 samochodów (I got 99 problems, but a car ain’t one). Kto wygrał? Bez zaskoczeń: jest to Lexus. W jakiś sposób Lexus stworzył markę, której auta nie psują się w ogóle. Jak żyję, nie słyszałem o poważnie zepsutym Lexusie. Słyszałem natomiast płacze i krzyki właścicieli po obejrzeniu sumy na rachunku z ASO. Ale może to właśnie tak ma działać. Znakomicie wypadło również Porsche i Toyota. Tragicznie – Fiat, Land Rover (i to nie ten z Chin) oraz… Volvo. Ta ostatnia marka w najnowszych modelach zaliczyła parę wpadek z dławiącą się i zawieszającą elektroniką, być może to ten powód sprawił że w rankingu JD Power wypadła tak źle.

Najciekawsze jest jednak to, że Tesla zabroniła JD Power kontaktować się z użytkownikami samochodów tej marki. Jeśli specjalnie, z rozmysłem zabraniasz niezależnym ekspertom badania jakości swoich produktów, to jak to świadczy o twoich produktach?

Na koniec dobra wiadomość: w Polsce znowu spadła liczba kradzieży aut. Rocznie to już poniżej 10 tys. pojazdów, średnio 25 dziennie, z tego 8 w aglomeracji warszawskiej. Kiedyś ta liczba wynosiła 70 tys. Najwyraźniej złodziejom też spadła zyskowność i przenieśli się do bardziej intratnych biznesów. Wczoraj ktoś ukradł z naszego osiedla Hyundaia i30 II. Ja bym nie dał rady, zasnąłbym w nim zanim dojechałbym do dziupli.

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać