Felietony

Motoblender 28: zamknięty we własnym Cadillacu przez 13 godzin

Felietony 15.09.2018 207 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 15.09.2018

Motoblender 28: zamknięty we własnym Cadillacu przez 13 godzin

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski15.09.2018
207 interakcji Dołącz do dyskusji

Motoblender to przegląd wiadomości motoryzacyjnych z zeszłego tygodnia podanych w sposób subiektywny. Dowiesz się stąd, co zdarzyło się w ostatnich dniach w motoryzacji i co autor o tym uważa.

Zaczniemy klasycznie od Ernsta Blofelda.

Mówiłem ci Elon, wytnij kolory z oferty

Elon posłuchał i wyciął. Chodzi o problem z produkcją Tesli Model 3. Wąskie gardło to lakiernia – za dużo opcji kolorystycznych, za długie suszenie, konieczność składowania wyprodukowanych samochodów pod dachem. W Motoblenderze proponowałem, żeby Elon Musk zmniejszył liczbę dostępnych kolorów w gamie Tesli i proszę bardzo, od teraz są o dwa mniej. Wprawdzie ja uważam, że w ogóle powinien zostać tylko czarny, ale nie róbmy z Tesli Forda T tak od razu. W rzeczywistości Tesla przesunęła te kolory (srebrny i czarny) do działu zamówień specjalnych, co oznacza że trzeba będzie na nie czekać dłużej i będą drożej kosztować. Jeszcze dłużej?

Przy okazji Tesla swoim zwyczajem wydłuża zasięg samochodów z akumulatorami w wersji 75 kWh zablokowanymi na 60 kWh i to całkiem za darmo, ale tylko dla tych, którzy znajdują się w zasięgu huraganu Florence. Chodzi o to, żeby właściciele Tesli mogli uciec nimi jak najdalej z regionu objętego huraganem. Jak zwykle pojawiają się głosy, że to nieetyczne. Skoro Tesla może odblokować pojemność baterii i wydłużyć zasięg o 50-60 km sposobem zdalnym, to czemu nie może tego zrobić na stałe? Pewnie dlatego, że klienci zapłacili za 60 kWh i mają 60 kWh. Nie wiem czy wiecie, ale w wielu nowoczesnych samochodach fotele mają wmontowane maty grzewcze i wystarczy dodać przyciski, żeby mieć elektrycznie grzane fotele. Nie wspomnę o tempomacie. Każde nowoczesne auto ma przecież funkcję tempomatu. To dlaczego by producenci nie mogli? Mogliby, tylko gdyby zaczęli to robić, to przestaliby zarabiać. A tu mamy sytuację dość wyjątkową.

75-latek zamknął się we własnym Cadillacu i nie mógł z niego wyjść przez ponad 13 godzin

Spokojnie, nie umarł z pragnienia. Ale o mało nie wyzionął ducha z gorąca. Cadillac XLR to był taki duży, luksusowy roadster/gran tourer, którego prawie nikt nie kupił oprócz tego gościa i któregoś z członków zespołu Budka Suflera. XLR nie ma wystającej klamki zewnętrznej, ma tylko elektryczny siłownik, który aktywuje się dotykając w środku do guzika-zwalniacza albo z zewnątrz do specjalnego przycisku ukrytego w nadwoziu. Pan Peter wsiadł i nagle całe auto straciło prąd. Nie sposób było się z niego wydostać. Nie działało też otwieranie dachu. Biedny starszy człowiek przez wiele godzin męczył się w aucie – nie miał telefonu komórkowego, więc tylko walił i szybę i krzyczał. W końcu usłyszał go sąsiad, który wezwał strażaków, a ci odpalili auto z kabli i prąd wrócił. Jak skomentował to rzecznik GM, każde auto może stracić prąd jak jest stare, a w ogóle to XLR ma klameczkę awaryjną do otwierania drzwi umieszczoną pod fotelem, więc po prostu RTFM. To prawda. Ale jest jeszcze jedna, inna prawda: auta bez takich elektrycznych wynalazków nie mają tego problemu.

Volkswagen wreszcie ubija Beetle’a

To już trzeci raz. Zresztą o planach wycięcia tego modelu pisałem już jakiś czas temu, teraz jedynie mamy potwierdzenie. Co tu dużo mówić, brak sprzedaży to brak zYsKoWnOśCi, a jako samochód lifestyle’owy taki Beetle sensu nie ma. U innych producentów auta tego typu wciąż jakoś się sprzedają, ale coraz gorzej, czego dowodem niedawne (dość realne) spekulacje na temat usunięcia z gamy trzydrzwiowego Mini Hatcha. Ale dlaczego trzeci raz? To proste. Pierwsza generacja, czyli oryginalny Garbus wytrzymał w gamie modelowej VW przez 65 lat. To dość długo (ale wliczając okres II wojny światowej). Jego następca, New Beetle, był w produkcji 13 lat (1997-2010). Kolejna generacja poddała się po 6 latach. Jaki jest z tego wniosek? Tylko pierwsza generacja była udana, dwie kolejne to kiszka, więc należy wrócić do produkcji oryginalnego Garbusa. C.N.D.

motoblender
We need to go back!

Skoro już mowa o Volkswagenie to nie sposób nie wspomnieć o wypowiedzi aktualnego prezesa Herberta Diessa, który zaczął całkiem publicznie narzekać, że właściwie nie da się zrobić tylu samochodów elektrycznych, ile by chcieli, a już na pewno nie za te 20 mld euro, które sobie założyli. Plany są rzeczywiście lekko szalone, bo obejmują wypuszczenie 80 (osiemdziesięciu) aut elektrycznych do 2025 r. i nie chodzi o egzemplarze, a o osobne modele. Zatem od dziś Volkswagen powinien wprowadzać na rynek 1 samochód elektryczny miesięcznie (nadal nie chodzi o egzemplarze), inaczej po prostu nie zdąży. Jednak na drodze do tego planu stoi im zyskowność i to, że konkurencja też robi postępy. Jeśli wysypią teraz całą kasę na swój superambitny elektroplan, to profity będą im oscylować w okolicach zera. A prezes mówi, że aby firma była stabilna, to powinni zarabiać 7-8% na każdym aucie. Dopiero wtedy są gotowi na kryzys. Czy może pan zdradzić, panie prezesie, kiedy ten kryzys nastąpi? Też chciałbym się przygotować.

Volvo natomiast ma ostatnio świetną passę, jeśli chodzi o dziwne pomysły

Tym razem na wyżyny dziwności wspięto się, prezentując autonomiczną ciężarówkę pozbawioną kabiny pod nazwą Vera. Vera będzie przemieszczać się samodzielnie, przez co kabina jest zupełnie zbyteczna. Ciekaw jestem, po co marnowane są zasoby na przyrządzanie czegoś tak absurdalnego. Kiedy zobaczyłem ten projekt, moją pierwszą myślą było „o borze, a co w przypadku wypadku?”. Gdy tradycyjna ciężarówka, czyli zestaw ciągnik siodłowy + naczepa w coś uderzy, kabina ciągnika hamuje lecącą do przodu, wielotonową naczepę. Tutaj kontener z naczepy poleci do przodu i zmasakruje otoczenie jak w jakimś GTA. To tylko jeden problem. Ciekaw jestem też, czy Vera posiada jakiś system, który pozwoli ją zatrzymać/zablokować/zdezaktywować gdy zajdzie taka konieczność, czy też wykonuje swoje autonomiczne zadania nie patrząc na okoliczności.

motoblender

Skoda przebiera Kodiaqa za Mazdę, i tak wszyscy się kapnęli

Skoda testuje wersję coupe swojego największego SUV-a Kodiaq. Nie wiem po co w gamie są SUV-y coupe, ale może nie muszę. Klienci je kupują i to się liczy. Kodiaq coupe, nazwany roboczo GT, miał być początkowo oferowany tylko w Chinach, jednak teraz zauważono flotę testową na drogach Europy. Skoda wykonała nadzwyczaj sprytny manewr i przebrała egzemplarze testowe za… Mazdy. Użyto do tego celu prawdopodobnie papieru i taśmy klejącej. Efekt w każdym razie nie powala. To tak jakby facet przebrał się za kobietę nałożywszy perukę i szpilki, ale dalej miałby 190 cm wzrostu, gruby głos i zarost. Niby śmiesznie, ale mało kto się nabierze. Volvo dla odmiany, jeszcze przed premierą XC60, zrobiło coś kreatywnego. Przebrało swój samochód tak, żeby wyglądał jak ostrzelany z broni maszynowej. To nawet ciekawe. Inna rzecz, że dopiero kiedy zrobi się siłą Mazdę z Kodiaqa, to widać jak lekko i finezyjnie stylizowana jest Mazda w porównaniu z ciosaną tasakiem Skodą.

No i na koniec bulwersująca wiadomość o rowerzyście, który śmiertelnie potrącił pieszą i zbiegł.

Czy to oznacza, że będę tu domagał się natychmiastowego wprowadzenia obowiązkowego ubezpieczenia OC dla rowerzystów i tablic rejestracyjnych? Nie. Ale będę domagał się zakończenia opowiadania bzdur, że rowerzysta może zrobić krzywdę tylko sobie. To wybitne kłamstwo, z którym zawsze będę walczył. Na chodniku wśród pieszych mnóstwo jest osób słabszych fizycznie i dla nich zderzenie z rowerzystą może skończyć się tragicznie. Będę postulował też co innego. Widzisz rowerzystę pędzącego jak nienormalny po chodniku – zagródź mu drogę. Powiedz „tu jest chodnik. Proszę zjechać na jezdnię”. Zareaguj. Niech rowerzyści nie uważają, że rower daje im immunitet i nieśmiertelność. A jeśli zobaczysz wypadek spowodowany przez rowerzystę – fotografuj go lub nagrywaj. Kij z RODO. Niech nie sądzi, że może uciec. I tyle można zrobić.

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać