Felietony

Motoblender 23/2019: neutralny tytuł nie zdradzający zawartości

Felietony 29.06.2019 692 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 29.06.2019

Motoblender 23/2019: neutralny tytuł nie zdradzający zawartości

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski29.06.2019
692 interakcje Dołącz do dyskusji

Wolałem nie sugerować w tytule o czym będzie ten Motoblender, bo nie chciałbym skończyć z permanentnym banem w social media.

Zaczniemy więc od kontrowersyjnego tematu. BMW, jako jedna z firm, włączyła się we wspieranie „dumy LGBT”. Z tej okazji wymalowano egzemplarz serii 8 cabrio w tęczę – całe auto, nie wyłączając lamp zostało ozdobione tęczowymi motywami.

Nasunęło mi się z tej okazji wiele pytań. OK, BMW pomalowało sobie samochód w tęczę – ich prawo, ale trudno mi jest pojąć, co dokładnie oni wspierają. Czy wsparciem ze strony BMW cieszy się sam akt seksualny między osobami tej samej płci? Bo jeśli tak, to jestem co najmniej skonfundowany. O ile dobrze wiem, taki akt nie jest zakazany (w cywilizowanych krajach), a poza tym raczej nie odbywa się w kabriolecie. Można więc nabrać przekonania, że jest to próba bezmyślnego podłączenia się pod modny trend „wspierania LGBT”, żeby lepiej wypaść w oczach klientów.

Jednak z wielu badań wynika, że osoby LGBT to zaledwie około 5% społeczeństwa. Trudno mi znowu pojąć, po co tak znacząco wspierać akurat tę grupę. Czyżby byli to szczególnie ważni klienci? A jeśli są to ważni klienci, czy to oznacza, że są zamożni i wpływowi? Osoby niezamożne raczej nie kupują nowych BMW, szczególnie serii 8. A jeśli są zamożni i wpływowi, to czy jednocześnie są prześladowani i zepchnięci na margines? Dziwne.

motoblender

Jeszcze mniej się klei próba połączenia orientacji seksualnej z rodzajem samochodu jaki się kupuje. Ktoś jest heteroseksualny, to kupuje np. Poloneza, a znowuż gej pomyśli sobie „kurczę jestem gejem, nie mogę mieć heteroseksualnego samochodu, muszę kupić sobie gejowóz”. Mało prawdopodobne. Moim zdaniem klienci patrzą raczej na samochody, zwracając uwagę na ich cenę i walory praktyczne, a swoją orientację seksualną w momencie decyzji zakupowej zupełnie pomijają. Ale oczywiście BMW może wiedzieć lepiej. A może po prostu próbuje w niesmaczny sposób odciąć kupony od popularnego wydarzenia, próbując zyskać poklask wśród progresywnej części społeczeństwa? „Och, BMW jest takie nowoczesne, i wspiera LGBT – chyba kupię BMW!”, może pomyśleć jakiś potencjalny klient. Pomalowanie serii 8 w tęczę kosztowało grosze, a może mieć duże, pozytywne skutki wizerunkowe. Z realnym wsparciem nie ma to nic wspólnego.

Wiecie, jak BMW mogłoby wesprzeć osoby LGBT? Wysłać kogoś w opancerzonym X5 do Czeczenii, żeby wjechał przez ścianę do więzienia, gdzie przetrzymuje się „podejrzanych o kontakty homoseksualne”, zabrał ich i unikając kul z kałasznikowów, wywiózł ich z tego interesującego kraju. To byłoby wsparcie. A malowanie tęczy na 8 Cabrio… tak.

Bob Lutz znowu pie…kielnie kontrowersyjne rzeczy wygłasza

Bob Lutz, motoryzacyjny grzyb-znawca wszystkiego (138 l.), twierdzi, że Corvette powinno zakończyć sprzedaż aut sportowych, dla których nie ma przyszłości i zaprezentować SUV-a pod własną marką wartego 100 tys. dolarów. No pewex Bob, ty jak coś powiesz to normalnie ręce puchną od klaskania. Z pewnością General Motors potrzebuje kolejnej marki SUV-ów. Przecież Chevrolet, Buick, Cadillac i GMC to za mało, trzeba jeszcze zrobić SUV-a Corvette. No i SUV-a Camaro, może to uratuje Camaro. I z Mustanga. Z każdego sportowego samochodu trzeba zrobić markę SUV-ów. Jest to tak zwane rozpuszczanie marki, a właściwie nie marki, ile pewnego skojarzenia. Jeśli „Corvette” dobrze ci się kojarzy, z czymś szybkim i drogim, to zróbmy cokolwiek z logo Corvette – może to być przebrandowany GMC Yukon, ale jeśli będzie miał napis Corvette, to zapłacisz za niego drożej. Z Escalade zadziałało, czemu miałoby nie zadziałać z Corvette? A potem jest płacz, że ludzie nie chcą już kupować tych „pierwotnych” samochodów, bo ich znak został „rozpuszczony” w morzu innego badziewia. Można mówić: ale przecież Porsche… – bzdura, Porsche jest dowodem właśnie na ten proces. Porsche kojarzyło się ze sportem motorowym i wyścigami, a teraz kojarzy się z SUV-ami dla bogatych Chińczyków.

McLaren obiecuje, że nie pójdzie tą drogą

Kiedy ostatnio byłem na prezentacji McLarena, opowiedziano tam, że McLarenowi nie grozi pójście w SUV-y. Nadal będzie produkować piekielnie szybkie auta sportowe. Tak szybkie, że policja może je skonfiskować 10 minut po wyjeździe z salonu, jak pewnemu Kanadyjczykowi, którego złapano na jeździe 160 km/h przy ograniczeniu do 90 km/h. To i tak bardzo liberalne ograniczenie jak na Kanadę. Przejechałem po tym kraju 360 km i na 6-pasmowej autostradzie przez pustkowie jest ograniczenie do 100 km/h. To oczywiście bardzo słuszne ograniczenie, ponieważ dzięki temu w Kanadzie jest tylko 5,8 ofiary śmiertelnej na 100 tys. mieszkańców rocznie (dla porównania Niemcy z ich brakiem ograniczenia prędkości mają aż 4,1 ofiary/100 tys.). Inna rzecz że na dystansie tych 360 km, podczas których jechałem z tempomatem ustawionym na 61 mil/h, wyprzedziło mnie jakieś 3000 samochodów.

Tymczasem typ od McLarena stracił swoje auto na tydzień, bo takie są przepisy, więc pewnie jak je odbierze, to jeszcze chętniej da mu w p…rzepustnicę. Aha, i zapłaci mandat: 370 dolarów kanadyjskich. To jakieś 1000 zł za przekroczenie o 70 km/h. Ale chwila, przecież to Kanada, więc na pewno mandaty są bardzo wysokie. W Polsce mandat za takie wykroczenie wyniósłby 500 zł przy średnim wynagrodzeniu ok. 4,5 tys. zł. W Kanadzie płaci się 1000 zł przy średnim wynagrodzeniu 14,3 tys. zł na miesiąc. To teraz popatrzcie jeszcze raz na te wartości i zastanówcie się, gdzie są wyższe mandaty.

W tym tygodniu Ford zapowiedział zwolnienie 12 tys. pracowników.

Niedługo zwolni więcej pracowników niż sam posiada i będzie musiał zwalniać pracowników innych firm, żeby utrzymać zyskowność. Taki dowcip.

Lightyear One to elektryczny prototyp ładowany słońcem

Jalopnik wywnętrza się, że to ładowanie akumulatorów energią słoneczną to wielka lipa, ale kiedy przeczyta się artykuł, to wychodzi, że wcale nie. Oczywiście prototyp jest bardzo daleki od produkcji seryjnej, doceniam jednak że ktoś na poważnie idzie w ładowanie energią ze słońca. Lightyear One ma cztery silniki elektryczne – po jednym na koło, zasięg prawie 700 km, osiągi może nie jakieś porażające, ale wystarczające i oczywiście cały dach w panelach słonecznych.

Śmieszne, że zdolność ładowania się akumulatorów energią słoneczną w opisie Lightyear One wyrażono tą samą jednostką co prędkość. Akumulatory przy pełnym nasłonecznieniu ładują się w tempie 12 km/h. To nie znaczy, że samochód jedzie, tylko że tyle zasięgu przybywa mu co godzinę. Powiedzmy, że latem można liczyć na pełne nasłonecznienie przez 10 godzin dziennie (w Polsce), czyli maksymalnie auto może zyskać 120 km zasięgu w ciągu jednego dnia, pod warunkiem że nim nie jeździmy. Zimą będzie dużo gorzej, zapewne trafią się dni, w których poziom światła będzie tak słaby, że nie przybędzie nam ani centymetr.

motoblender

Jednak redaktor z Jalopnika zupełnie niepotrzebnie wylewa wiadra pomyj na Lightyear One, ponieważ nikt nie twierdzi, że ładowanie tego holenderskiego prototypu ze słońca ma zaspokoić 100% zapotrzebowania na energię. Akumulatory można też ładować podłączając auto do zewnętrznego źródła zasilania, a energia słoneczna ma służyć jako „range extender” i pewna rezerwa, która pozwoli dojechać do ładowarki, gdy standardowe akumulatory się wyczerpią. Jest to ponoć spory problem w Holandii, gdzie aut elektrycznych jest już dużo i wielu właścicieli wypala zasięg na poszukiwanie wolnej szybkiej ładowarki. Ja uważam, że lepiej mieć zasięg niż go nie mieć, nawet jeśli od parkowania na słońcu średnio miałoby przybywać mniej niż 20 km dziennie. W dodatku twórcy Lightyear One zbudowali już kiedyś pojazd całkowicie zasilany energią słoneczną o nazwie Stella, więc pewnie pi razy oko wiedzą co robią.

I to tyle w tym Motoblenderze. Idę, bo Tesla 3 czeka.

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać