Felietony

Motoblender 12: przesunięcie akcentów

Felietony 26.05.2018 110 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 26.05.2018

Motoblender 12: przesunięcie akcentów

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski26.05.2018
110 interakcji Dołącz do dyskusji

Witam w 12. odcinku serii Motoblender. Jak zwykle komentuję w niej wiadomości motoryzacyjne z zeszłego tygodnia w sposób całkowicie subiektywny i nacechowany własnymi, najczęściej błędnymi opiniami.

Zacznę od premiery Citroen C5 Aircross. Pisałem już o niej, ale wrócę do tego tematu z dwóch powodów. Pierwszy to kwestia, w jaki sposób producenci w prezentacjach prasowych zaczęli prześlizgiwać się nad tematem silników napędzających dany samochód. Zaczęło się to tak z 8-10 lat temu, kiedy Renault przestało podawać nawet pojemności skokowe, tylko podawało oznaczenie albo nazwę i ewentualnie moc, typu „nowa jednostka dCi 90” – oczywiście niewielu osobom coś to mówi.

Temat się nasila i to do takiego stopnia, że w przypadku premiery C5 Aircross napisano tylko, że samochód będzie napędzany przez wysokowydajne silniki benzynowe i wysokoprężne o mocy od 130 do 180 KM. Poświęcono za to dużo miejsca opisom kolorystyki i możliwych opcji personalizacji wyglądu zewnętrznego, a także rewolucyjnemu systemowi ConnectedCAM, który pozwala – uważajcie – zrobić zdjęcie podczas jazdy dzięki kamerze umieszczonej pod lusterkiem.

Gdyby w ten sposób marketowano aparaty fotograficzne, to zamiast podawać liczbę megapikseli, rozmiar matrycy czy informację o wymienności obiektywów, pokazywano by 18 wzorów paska, na jakim możesz zawiesić ten aparat na swojej szyi. Gdyby tak sprzedawano rowery, to zamiast wielkości kół i liczby biegów albo rozmiaru ramy podawano by, że dzwonek może dzwonić na 8 różnych sposobów. Niebywale mnie ciekawi, jak przebiegał proces decyzyjny co do wmontowania kamery, która może zrobić zdjęcie podczas jazdy albo nagrać 20-sekundowy film. Obstawiam, że chodziło o coś, czym będzie się dawało wyróżnić spośród innych producentów, na zasadzie „jedyny samochód z fontanną w środku emitujący pokaz laserów”, a realny sens i praktyczność tego rozwiązania były gdzieś na 9. planie. Nastąpiło przesunięcie akcentów w promowaniu produktów motoryzacyjnych: wcale nie muszą już być dobre ani nawet innowacyjne, wystarczy wymyślić kolejny dziwaczny gadżet i gotowe.

Osobna kwestia to kolejność rynków, na które wchodził C5 Aircross.

Koncern Peugeot-Citroen jest drugim producentem samochodów w Europie. W Chinach najdelikatniej mówiąc stracił swoją silną przez lata pozycję i obecnie samochody francuskie w ogóle (wliczając też niemal nieistniejące w Chinach Renault) obejmują 1,78 proc. tamtejszego rynku. Konkurencja w Chinach jest już tak silna, że – czas to powiedzieć głośno – Europejczycy nie mają szans. Chińczycy nauczyli się już robić samochody i zaczęli kupować własne produkcje. Geely notuje dwucyfrowe wzrosty sprzedaży miesiąc w miesiąc od 2 lat: to ewenement na skalę światową. A jak wygląda najpopularniejszy SUV kupowany w Chinach? Hm, pewnie jakaś Honda albo Toyota, ktoś sobie pomyśli. Nie, to Haval H6.

Mimo to, Citroen wprowadził C5 Aircross najpierw do Chin i przez rok sprzedał tam 40 000 sztuk tego wozu. No to nie jest jakiś porażający sukces. Ale nie o to chodzi. W pierwszym kwartale roku 2018 Peugeot-Citroen w Europie sprzedał 771 000 samochodów. O, to sobie pomyślicie, to ile musiał sprzedać w Chinach? Było to… 84 000 samochodów. Rynek europejski to jakieś 70-80% sprzedaży PSA. Ba, więcej aut PSA sprzedaje na Bliskim Wschodzie i w Afryce niż w Chinach. To dlaczego Chińczycy otrzymują dany model jako pierwsi? Może jest niedopracowany i potrzeba, żeby klienci zgłosili pierwsze wpadki wieku dziecięcego? Inaczej nie umiem tego wytłumaczyć.

Tymczasem europejski rynek nowych samochodów rośnie i ma się świetnie.

Jak to jest możliwe, że słyszę narzekania typu „Europejczycy to już nie chcą nowych samochodów, samochody to przebrzmiały trend, teraz ludzi interesują tylko smartfony”, potem patrzę na statystyki i tam są same ogromne wzrosty? Rynek europejski jest w doskonałej kondycji. W kwietniu urósł o prawie 10 proc. wobec analogicznego okresu roku ubiegłego do 1,35 mln aut miesięcznie. To źle?

Rządzi oczywiście Volkswagen, goni go Renault i Peugeot, świetnie ma się Ford, a dołuje niestety Fiat, który po krótkotrwałym sukcesie Tipo wrócił do stanu „nie mamy czego sprzedawać”.

Ciekawa jest lista sprzedaży aut hybrydowych: Toyota, Toyota, Toyota, Toyota i Kia. Europejscy producenci, którzy stawiali przez lata na diesle, mogą teraz tylko szlochać, że dali się tak zrobić w balona Japończykom. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, zapewne.

To może jakiś przyjemniejszy temat teraz…

Porsche zbudowało replikę swojego pierwszego roadstera, tzn. 356 z 1948 r. Strasznie się przy tym udręczyli, bo oryginalny roadster nr 1 zachował się w stanie tragicznym, tzn. służył przez lata jako baza do jakichś przeróbek i ulepszeń, więc nie zostało w nim nic z oryginalności. Postanowiono więc zbudować jego dokładną replikę, korzystając ze zdjęć i supernowoczesnych technologii skanowania. W dodatku nie byli w stanie dobrać koloru, bo oryginalny numer raz był ponoć przemalowywany od pięciu do siedmiu razy. W końcu znaleziono jakąś próbkę pierwotnego lakieru pod deską rozdzielczą.

I tym sposobem udało się zrobić replikę wizualną, tyle że uznano, że to całkiem wystarczy i nie włożono do niej silnika. To trochę bez sensu. Doceniam dbałość Porsche o detale i o własną historię. To naprawdę godne podziwu. Ale może byście tam na przykład włożyli po prostu silnik od Garbusa? Chyba nie jest aż taki drogi. Przecież to nie musi być szybkie, wystarczy żeby mogło poturlać się 30 km/h po jakimś pokazie. Tak czy inaczej – z zewnątrz prezentuje się znakomicie.

Porsche 356 replika

Mercedes to mistrz komplikowania gamy silników.

Ledwo do oferty wszedł nowy, sześciocylindrowy silnik rzędowy (benzynowy) w wersji E53 AMG, a już zapowiedziano, że w amerykańskiej ofercie pojawi się nowa odmiana E 450 bez AMG, też z sześcioma cylindrami i turbodoładowaniem, tyle że w układzie V. Jak ci biedni ludzie mają coś z tego zrozumieć? Próbowałem kiedyś dojść, w ilu wersjach silnikowych oferowano poprzednią klasę E, tj. generację W212. W zależności od tego jak liczyć, wychodziło mi od 42 do 46 wersji. Usiadłem nawet do przewodnika po tych wersjach, ale to może chwilę zająć. Może to rzeczywiście jest tak, że lepiej, żeby klienci nie wiedzieli co jest pod maską? Gdyby wiedzieli, mogliby na przykład zacząć samemu to naprawiać, a to mogłoby się źle skończyć.

Przy okazji Mercedes zapowiedział też darmowe udostępnienie adaptera MercedesMe do starszych modeli, aż do 16 lat wstecz. Niestety nie załapałem się, mój Mercedes ma 20 lat. Po co komu taki MercedesMe? Chodzi o to, że dzięki temu można połączyć się z samochodem aplikacją na smartfona i sprawdzić mnóstwo danych, na przykład ile pali, albo gdzie parkuje. To pierwsze obliczam sobie na kalkulatorze, a drugie zwykle pamiętam. Może jednak komuś się to przyda, a skoro jest za darmo, to żal nie wziąć.

W tym roku mamy sporo ciekawych rocznic. Oprócz 40 lat Poloneza, warto też wspomnieć o 90-leciu rakietowego Opla RAK2.

Opel i napęd rakietowy. Co może pójść nie tak? To brzmi jak świetny pomysł na efektowne samobójstwo. Mimo wiążącego się z tym ogromnego niebezpieczeństwa, młody konstruktor Fritz von Opel rozpędził rakietowy bolid RAK2 do 238 km/h, odpalając aż 24 rakiety zamontowane w tylnej części pojazdu. Samochód miał kształt cygara, bo w 1928 r. już w miarę ogarniano kwestię aerodynamiki, ale zastanawiają mnie te skrzydła z boku. Przecież one zwiększają siłę nośną wraz ze wzrostem prędkości, czyli teoretycznie im szybciej jechał RAK2, tym większa była szansa, że uniesie się w powietrze. Czyli wszystko na odwrót – powinien mieć spoiler dociskający go do ziemi. Czyli udało się przez czysty przypadek, a gdyby udało się lepiej, to mogłoby się nie udać.

Opel RAK2

I na koniec wróćmy jeszcze na chwilę do Chin.

Jestem absolutnym fanem firmy Zotye. Zapomnijcie o wszystkich śmiesznych podróbkach zachodnich aut w wykonaniu jakichś Landwindów czy Shanghuanów. Zotye to królowie kopiowania i nie cofną się przed niczym. Wszystkie modele Zotye to klony samochodów zachodnich lub japońskich. Na Kubie widziałem dziwne Daihatsu Terios, okazało się że to idealna kopia Teriosa właśnie marki Zotye pod nazwą „HUNTER”. Zotye sklonowało już Porsche Macan, któreś Audi, a teraz – zachęcone sukcesem – idzie w Range Rovera Sporta. I nie spodziewajcie się samochodu „inspirowanego Range Roverem”. To będzie Range Rover Sport do ostatniego detalu stylistycznego, do ostatniego lipnego wydechu i wlotu. Wnętrze pewnie wstawią inne, bo oryginalne jest zbyt drogie w produkcji dla Zotye, ale cała zewnętrzna skorupa będzie nie do odróżnienia. Czy to źle? Wątpię, przecież kopiowanie to najwyższa forma uznania. A Zotye jest w tym po prostu świetne.

Zotye Range Rover

Znacznie lepsze niż na przykład ten producent. Nie znam jego nazwy, to może i lepiej…

Mercedes GLE kopia

A jeszcze gorzej, kiedy Chińczycy za projektowanie biorą się sami, oto nowe Geely Kandi Gleagle cośtam Electric.

Geely Kandi Gleagle

Prędzej czy później powstanie firma, która sklonuje auta Zotye, zobaczycie.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać