Samochody używane

Youtuber edukuje klientów aut używanych, by znali swoje prawa. Wyszło aż za dobrze

Samochody używane 12.03.2019 905 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 12.03.2019

Youtuber edukuje klientów aut używanych, by znali swoje prawa. Wyszło aż za dobrze

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski12.03.2019
905 interakcji Dołącz do dyskusji

Nie muszę przedstawiać Michała Jesionowskiego, twórcy ultrapopularnego kanału „Miłośnicy czterech kółek”. W kilku filmach objaśnia on klientom kupującym auta używane, jakie mają prawa w przypadku gdy handlarz ich oszuka. Dobry pomysł, ale spowodował zaskakujące konsekwencje.

Filmy, w których Michał Jesionowski opowiada o nieuczciwych handlarzach, o przypadkach z jakimi się zetknął i o sposobach walki z tym problemem można obejrzeć m. in. tutaj albo tutaj. Przyznaję mu rację, że problem z handlarzami w Polsce jest (sam napisałem o tym książkę), ale zarazem muszę dodać, że sytuacja w tej materii zmienia się i handlarze muszą dostosowywać się do „normalniejącego” rynku albo ginąć. Dlatego w Polsce łatwiej jest kupić używany samochód dziś niż jeszcze 5 lat temu, a już gdy porównamy to z sytuacją sprzed lat piętnastu, to w ogóle obecnie jest cudownie.

Znam też paru handlarzy, zarówno tych lepszych, jak i nieco gorszych

Przez wiele lat zajmowałem się tylko działem samochodów używanych i zdążyłem trochę poznać ten rynek. Wiadomo, jest różnie, cofaczy liczników wciąż nie brakuje, wśród tańszych aut zdarzają się rzeźnickie metody napraw (wśród droższych też, tylko rzeźnicy mają lepsze narzędzia). Wciąż są oszukani klienci, którzy nie wiedzą, jak dochodzić swoich praw, więc może przynajmniej po obejrzeniu filmów Michała Jesionowskiego czegoś się dowiedzą.

Pojawiło się jednak inne zjawisko. Jeśli ktoś do tej pory sądził, że handlarze to źli oszuści, a klienci to biedne, skrzywdzone misie, to czas już żeby zrewidował swój pogląd. Na wierzch wyszła prawdziwa polska cebula. Pojawił się prawdziwy wysyp klientów, którzy za pół roku przychodzą do handlarza i żądają zwrotu pieniędzy, bo samochód kupiony za kilka tys. zł nie jest idealny. Proste – kupujesz stare auto japońskie w październiku, w marcu wyłazi na nim rdza. No to już piszemy pismo z radcą prawnym, że pojawiła się wada ukryta i żądamy zwrotu pieniędzy na podstawie odpowiedzialności sprzedawcy za wady ukryte. Trzeba było wymienić pasek rozrządu? Sprzedawca to OSZUST! I już dzwonimy do płokułatuły, jak Rudy z „Blok Ekipy”.

Przypadki? Proszę bardzo

Podkreślam, że mowa o tanich samochodach, kupowanych raczej przez klientów niezamożnych. Przypadek numer 1: Opel Frontera z końca produkcji. Kilka tygodni po zakupie nabywca zaczyna słać SMS-y, w których domaga się natychmiastowego zwrotu pieniędzy z powodu awarii skrzyni biegów. Handlarz odddzwania. Klient nie chce powiedzieć co się stało, samochód jest zepsuty. W końcu po długich dyskusjach zeznaje, że auto jedzie teraz maksymalnie 40 km/h. Sprzedawca proponuje, żeby wyłączył reduktor. A jak to zrobić? Tak i tak. Klient wyłącza reduktor mówiąc „no to trzeba jakoś mówić, że jest taka rzecz a nie…”.

Przypadek numer dwa. Klient kupił auto japońskie z 2003 lub 2004 r. Podczas sprzedaży widział rdzę na nadkolach, powiedział że „to nie szkodzi, zrobię sobie”. Za 2 miesiące napisał długiego maila, w którym utrzymywał że spuchnięte nadkola to śmiertelnie groźna wada ukryta, a ponadto poniósł koszt wymiany klocków hamulcowych i oleju. Groził prawnikiem i żądał 3000 zł odszkodowania. Po odrzuceniu reklamacji przez handlarza przestał się odzywać. Typowa próba metodą „na wyrwę”.

Przypadek numer trzy. Honda Civic VI generacji, auto już 19-letnie. Żąda 2200 zł odszkodowania, bo samochód bierze olej. Ile? No jakiś litr na 5000 km. To tyle, ile przewiduje fabryka, tłumaczy handlarz. Klienta to nie przekonuje. On już wydał sporo pieniędzy na prawnika i tak tego nie zostawi. Poza tym samochód ma jeszcze jedną wadę. Pękł w nim kolektor wydechowy. Handlarz odpowiada, że to wynika z wieku, a w dodatku kupujący eksploatuje go już 4. miesiąc po zakupie i nie sposób stwierdzić, co się w tym czasie działo. Klient w końcu macha ręką.

Nie chodzi nawet o te trzy sytuacje, a o ogólny trend

Niestety słuszna idea Michała Jesionowskiego trafiła do szczególnego rodzaju człowieka, powodując tzw. collateral damage. Podobnie jak w przypadku odszkodowań, które służą wielu poszkodowanym do tego żeby „wyrwać trochę pieniążków od ubezpieczyciela i jeszcze coś zarobić”, tak i tu mamy do czynienia z polskim sprytem – kupmy tanio auto, potem postraszmy sprzedającego sądem. A nuż się ugnie i dostaniemy samochód za darmo? W końcu „prawo jest po naszej stronie”. Oczywiście istnienie takich klientów jest nieuniknione, ja też miałem już do czynienia z osobami, które chciały „zwrócić ebooka” do sklepu internetowego. Michał Jesionowski jedynie niechcący dał im legitymację do działania. Handlarzy mi nie żal, od tego są, żeby użerać się z klientami, choćby najgorszego typu. Martwię się tylko, że trend przejdzie też na transakcje między osobami prywatnymi i pół roku po tym, jak sprzedam swojego Mercedesa W210, ktoś przyjdzie z reklamacją, że zardzewiał mu błotnik.

Nie wykluczam, że korelacja między filmami Michała Jesionowskiego a opisanymi przypadkami może być przesadzona. Ale niewątpliwie idziemy w stronę modelu amerykańskiego, gdzie wszyscy kombinują jak pozwać wszystkich innych.

 

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać